piątek, 26 maja 2017

Od Ruth do Benjamina

Podniosłam wzrok znad podręcznika, napotykając spojrzenie ciemnych oczu chłopaka, którego poznałam trochę wcześniej. On chyba był... Ben albo Benjamin. Skojarzyłam jego imię ze słoniem z dziecięcej kreskówki, którą oglądał kiedyś mój brat - Finn.
Wpatrywałam się w jego przystojną twarz, wyglądając zapewne dosyć głupio. W końcu otwarte gapienie się na kogoś nie należy do normalnych reakcji powitalnych.
- Jasne, siadaj - otrząsnęłam się z chwilowego zawieszenia, unosząc szybko kąciki ust. Musiałam jakoś zamaskować zakłopotanie. Kiedy chłopak sadowił tyłek na krześle, ja obrzuciłam jego talerz ciekawskim spojrzeniem.
Ziemniaki, panierowany kotlet i sałatka.
Powstrzymałam parsknięcie, bo było to tak typowo stereotypowe męskie danie, że mnie rozbawiło. Cóż, w niektórych opiniach jest najwyraźniej ziarno prawdy. I tak sałatka była dużym urozmaiceniem.
- Więc... przyjechałeś tu dzisiaj? - zapytałam, grzebiąc widelcem w risotto. W ten sposób całkiem estetyczne danie zmieniło się w nieapetyczną papkę.
- Mhm - odpowiedział, po czym wgryzł się w kotleta. Cóż, on przynajmniej wyglądał na smacznego.
Porzuciłam wmuszanie w siebie risotto i wróciłam do czytania podręcznika od chemii. Za nic nie potrafiłam zrozumieć nawet zdania wstępu, bo kiedy próbowałam się skupić nad treścią działu, moje myśli kręciły się wokoło rozmowy ze znajomym z Internetu. Ciekawiło mnie co teraz robi.
Zerknęłam szybko na ekran komórki, ale nie widząc żadnych nowych wiadomości, schowałam telefon z powrotem do torby.
- Chłopak? - spojrzałam zaskoczona na Benjamina, z którego twarzy nie znikał uśmiech. Myśl o tworzeniu z kimś związku wydała mi się tak absurdalna, że parsknęłam śmiechem. Kpiąco-serdeczną odmianą śmiechu. Sama nie byłam do końca pewna czy takie coś istnieje. Nawet jeśli nie, to ja to odkryłam.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - przypomniałam stare porzekadło, starając się przybrać minę jakiegoś - co najmniej - filozofa.
Benjamin nie czekał długo z odpowiedzią.
- Mówisz jak moja babcia - wyszczerzył się.
- Auć. Dzięki - powiedziałam tonem zranionego dziecka. Ewentualnie kobiety - bohaterki jakiegoś taniego romansidła - która właśnie dowiedziała się o zdradzie męża. Tak myślę. Nie żebym oglądała jakiekolwiek.
- Nie ma sprawy Ruth - moje imię ładnie brzmiało w jego ustach, zdawało być się czymś ładnym. Zazwyczaj poprawiałam każdego, kto nie zwracał się do mnie po nazwisku, per Fitz, jednak dla Bena postanowiłam zrobić wyjątek.
Miałam rzucić ku niemu kolejną kąśliwą uwagę, ale uprzedził mnie głośny sygnał dzwonka, informujący o rozpoczęciu kolejnej lekcji. Zgrabnym ruchem zarzuciłam sobie torbę z książkami na ramię i zasunęłam krzesło.
- See ya! - pomachałam mu na pożegnanie i pognałam w stronę klasy. Szczęściarz. Nie musi jeszcze uczestniczyć w zajęciach. Pewnie od godziny siedziałabym już w pokoju, ale z racji tego, że opuściłam ostatnio sprawdzian, musiałam go napisać dzisiaj.
Usiadłam w ławce i wyjęłam z piórnika długopis, by móc zacząć pisać chemię, jednak kiedy tylko zobaczyłam zadania, miałam ochotę spakować się, a następnie uciec gdziekolwiek, byle jak najdalej od tego diabelskiego przedmiotu. Ostatecznie rozwiązałam nieco ponad trzy czwarte testu i psychicznie wykończona doczłapałam do swojej sypialni. Nie miałam ochoty iść na trening, ale wiedziałam też, że uniknięcie go będzie trudne, dlatego chcąc nie chcąc zwlokłam się z łóżka i przebrałam w strój do jazdy. Typowo założyłam czarne bryczesy i do tego jasny sweter, a po związaniu włosów w koński ogon, który - bądźmy ze sobą szczerzy - nie wyglądał najlepiej.
Na treningu się rozbudziłam i już nie zasypiałam na stojąco. W sumie trudno byłoby drzemać na grzbiecie Paddingtona, który tego dnia był nieznośny i wykorzystywał każdą chwilę mojego rozkojarzenia. W efekcie kilkakrotnie zaliczyłam upadek na piasek, za każdym razem rzucając w stronę wiecznie uśmiechniętego Bena mordercze spojrzenie.
~~*~~
Niemal każdy posiłek spędzałam w towarzystwie Simmonsa, do którego od jakiegoś czasu zwracałam się po nazwisku. Pasowało do niego bardziej. I właśnie w ten sposób pięć dni po naszym poznaniu, zwróciłam się do niego przy śniadaniu.
- Słyszałeś o balu, prawda? - przechyliłam lekko głowę, przerywając zamienianie jajecznicy w papkę. Ostatnio zawsze traciłam apetyt po kilku kęsach, mama byłaby przerażona. Zawsze wyznawała zasadę zdrowego odżywiania i dawkowania sobie odpowiednich porcji.
- Możliwe - jak zwykle uśmiechnął się czarująco, a ja tak jak miałam w zwyczaju, przewróciłam oczami.
- Uratujesz mnie przed rolą samotnej desperatki poszukującej partnera na siłę? - usiłowałam być uroczą, by szybciej się zgodził. 
- A teraz jej nie grasz? - zlustrował mnie wzrokiem.
Skurczybyk jest inteligentny. Trzeba to zrobić inaczej.
- Nie, to na razie tylko pierwsza faza - udałam, że się zastanawiam, po czym posłałam mu kolejny uśmiech, licząc, że to go przekona. Niestety nie udało się. - Beniuuu noo, nie bądź mendą. 

Simmons? ;3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz