- Nic się nie stało, nawet lepiej, że coś się wydarzyło. Dzień bez niespodzianki losu, jest dniem straconym. Zawsze tak mówiła mi mama, nie no dobra, sama właśnie to wymyśliłam - uśmiechnęłam się do niego ciepło i znowu zapytałam - Czy pan raczyłby mi wyjawić swoje imię, oraz nazwę swego wierzchowca wierzchowca z ADHD? - rzekłam jakbym właśnie występowała w jakimś musicalu czy teatrze, to co powiedziałam chyba nie rozbawiło chłopaka, gdyż jego wyraz twarzy zrzedł. Podrapałam się zakłopotana po karku przewracając oczami. Nie wierze, trafił mi się taki kompan.- Jestem Christopher - powiedział krótko i wrócił do zajmowanie się swoim koniem, którego przy okazji mi nie przedstawił. Zeskoczyłam z grzbietu Gaviliana, poklepałam go po szyi, a on podszczypnął lekko moją rękę. Zrezygnowana poprowadziłam go trochę dalej, rozsiodłałam i położyłam sprzęt kilka metrów dalej, żeby wałach nie poniszczył go. Zaczęłam chodzić tyłem po połowie ujeżdżalni, nie miałam zamiaru już dziś przeszkadzać dwójce i ich zabawie z lonżą. Gavi chodził za mną, kiedy tylko przyśpieszałam robił to samo, mimo że ta zabawa była tak idiotyczna sprawiała mi wiele radości. Śmiałam się na głos, tak jakbym była tu sama. Kiedy tylko miałam taką możliwość ukosem patrzyłam na Christophera, a on kilka razy popatrzył na mnie. Jego wzrok ukazywał... zazdrość? Trocha mi go szkoda, nie może pobawić się ze swoim koniem, widać że, ma trudny charakter. Kiedy na chwile się zatrzymałam mój kochany skarbeniek wjechał centralnie we mnie, upadłam, a ze strony chłopaka było można usłyszeć cichy śmiech. Wstałam, obiegłam rękami szyje zwierzęcia, potem również na szyje zarzuciłam nogi. Wisiałam tak przez jakiś czas, wałach w końcu ruszył. Wykorzystałam fakt, że z Wf zawsze miałam 6 i jakoś tak to zrobiłam, że znalazłam się na grzbiecie Gaviliana. Wszystkiemu przyglądał się Christopher, na jego twarzy widnia delikatny uśmiech, nawet jego płochliwy koń przyglądał się nam. Ja jednak nie speszyłam się, pozwoliłam wierzchowcowi robiąc co chce.
Był to mój błąd. Wałach zaczął strzelać barany, wywijał przednimi kopytami jak budowlaniec łopatą. Nie miałam jednak zaplanowanego dziś bliskiego spotkania z ziemią. Próbowałam się utrzymać, jednak Gaviś uznał to za tak świetną zabawę, że w końcu dałam za wygraną. Zrzucił mnie z siebie i odbiegł zadowolony dalej strzelając barany w stronę chłopaka. Znając już mniej więcej zachowanie jego konia przeraziłam się, jeśli coś stanie się Christopherowi, jego koniowi lub co najgorsze Gavilianowi, będzie to moja wina. Pośpiesznie wstałam z ziemi i nie zważając na bolący bark podbiegłam do wałacha, jako że nie miał kantaru jedynym możliwym sposobem było zagrodzenie mu drogi.
<Christopher? Sory za jakość ale jestem już po 2 dość długich opowiadaniach na inne blogi>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz