Otrzepałem spodnie przed tarasem, idąc cały sztywny i czując duchem, że Brooke nie może powstrzymać się przed śmiechem. Starałem się utrzymać powagę, jednak nie byłem w stanie. A musiałem przyznać, że miałem całkiem ciekawą przygodę wraz z Ambar. Ale już nigdy więcej nie wsiadam na tego dzikusa.
Wbiegłem po schodach, kierując się w stronę swojego pokoju i od razu przeszukałem rzeczy w torbie. Chyba pora nauczyć się włączać tutaj pralkę, bo marnie widzę z zapasami czystych ubrań. A nie poproszę o to Brooke, bo... bo będzie chciała mnie nauczyć obsługiwania tego ustrojstwa. Stopnie, częstotliwość wirowania, a nawet proszek do prania... jakby ludzie nie mogli wymyślić jednego do wszystkich rzeczy. Byłoby o wiele prościej. Szybko wziąłem prysznic, bo zobaczywszy siebie w lustrze, nie zdziwiłem się czemu Brooke miała ze mnie taki ubaw. Niczym pięciolatek po deszczu, bawiący się w kałużach.
-Zrobiłam ci coś do jedzenia! - usłyszałem z dołu jej głos.
-Niemożliwe! - odkrzyknąłem - Ale żadna surówka? - wyszukałem dłońmi swojego ręcznika.
-Nie... nie zamierzam cię otruć jeszcze - zachichotała, co było dość słyszalne.
Założyłem na siebie koszulkę i spodnie, przetarłem twarz i zszedłem na dół, do kuchni. Uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy gdy zobaczyłem parującą herbatkę na stole. Herbata? Czemu herbata? Usiadłem naprzeciwko niej i zmierzyłem ją morderczym spojrzeniem. Po chwili uniosła oczy do góry.
-Ty chyba zbyt poważnie bierzesz mój odwyk na kawę - pokręciłem głową.
Brooke delikatnie się uśmiechnęła, wzruszając tylko ramionami i wróciła do czytania książki, którą zabrała na nudne wieczory. Czy nudne to nie jestem do końca przekonany, bo raczej ze mną wieczory nie są nudne.
Wyciągnąłem telefon, który na szczęście nie ucierpiał upadku z konia. Od razu mój wzrok przykuło powiadomienie od Nicolasa, dobrego przyjaciela jeszcze ze szkoły, o imprezie, która odbywała się dziwnym zbiegiem okoliczności dość niedaleko. Uśmiechnąłem się kątem ust, odpisując mu na pytanie "Będziesz? ;p " twierdząco.
Ekhem...
Brooke po raz kolejny podniosła głowę, widocznie wyczulona na moje rozpoczęcia rozmowy. Po chwili zamknęła książkę, przesuwając ją na koniec stolika i spojrzała wyczekująco. Skąd ona wie, że coś chce?
-Dostałem ciekawą propozycję... - zacząłem, nieznacznie przeciągając słowa. Uniosła brew do góry - Niedaleko tych okolic jest organizowana impreza. Może poszłabyś ze mną poznać kilku fajnych ludzi - drgnąłem brwiami z tajemniczym uśmiechem. Zacisnęła usta, kończąc swoją kanapkę.
-Takich jak ty? - zapytała z wyczuwalnym sarkazmem w głosie.
-Bardziej odpowiedzialnych, jeśli ci o to chodzi - prychnąłem, popijając łyk herbaty by powstrzymać cisnący się na moją twarz uśmiech - Chodź, będzie fajnie - zachęciłem ją, robiąc wręcz proszące spojrzenie - Tak na uczczenie wolności, której nie długo koniec...
-Dobrze, nie podawaj więcej argumentów - zaśmiała się - O której?
-Wieczorem, koło godziny dwudziestej się zaczyna - spojrzałem na zegarek w dłoni.
-O ile się nie spóźnisz to możemy jechać - stanęła nad zlewem i pozmywała naczynia.
-Proszę cię, czy ja się kiedykolwiek spóźniłem? - wskoczyłem na blat, siadając na nim i chwyciłem leżącą obok chlebaka babeczkę, upieczoną zapewne przez Caroline. Była przepyszna. Ciekawe czy dziewczyna też tak umie piec? Będę musiał ją kiedyś zmusić, co może okazać się nie lada wyzwaniem. Wystarczyło jedno spojrzenie, abym pokiwał twierdząco głową, tym samym odpowiadając sobie na pytanie.
~~~
-No chodź! - oparłem głowę o drzwi, patrząc na schody i wyszukując spojrzeniem sylwetki Brooke - To nie jest impreza, na którą trzeba się jakoś specjalnie szykować.-Czy ja cię poganiam? - zadała pytanie retoryczne, na które nawet nie zdążyłem odpowiedzieć - Właśnie. Siedź cicho i weź kluczyki, możesz iść do samochodu.
-Pozwalasz? - zdziwiłem się. Brooke zeszła po schodach i kiwnęła głową. Przyjrzałem jej się uważnie ze zmrużonymi oczami, ale widząc jej całkiem szczere intencje odbijające się w oczach, posłałem przelotny uśmiech i ruszyłem w kierunku samochodu. Dziewczyna stwierdziła, że tym razem to ona zamknie dom i to na jej głowie pozostanie pilnowanie wszystkiego co jest ważne. Nawet nie wchodziłem w dyskusję, bo przegrałbym po pięciu minutach. Wsiadła do auta gotowa - Rzucić ci jakiś komplement? - zawróciłem, wyjeżdżając na polną ścieżkę. Brooke spojrzała na mnie. Odwróciłem na chwilę wzrok od drogi i zmierzyłem ją spojrzeniem - Ładnie wyglądasz.
-Mógłbyś się chociaż wysilić - prychnęła, chichocząc pod nosem.
-A, że ja niby się nie staram? - oburzyłem się.
-To nie ja mam wygórowane wymagania - szepnęła, jednak na tyle słyszalnie żebym bez problemu sobie to zakodował w mózgu. Pokręciłem głową, naciskając gaz samochodu.
~~~
Wysiadłem z auta, zamykając drzwi i blokując je. Rzuciłem w stronę dziewczyny kluczyki, która stała już na chodniku i domagała się ich natychmiastowego oddania. Nie było szans abym mógł je trzymać dłużej niż kilka sekund po wyłączeniu silnika.
-Zanim wejdziemy... jeśli zobaczysz takiego szatyna o niebieskich oczach i uroczym uśmiechu, który będzie cię podrywał to weź najlepiej mu strzel w tą jego słodką buźkę albo poinformuj mnie to będę ci niezmiernie wdzięczny - otworzyłem dziewczynie drzwi domu zza których wydobywała się już muzyka.
-Normalne towarzystwo powiadasz? - posłała mi niewyraźny uśmiech. Natychmiast zrobiło się ciemniej z powodu przygaszonych świateł.
-Przynajmniej zmienisz zdanie co do mojej normalności - nachyliłem się, delikatnie unosząc głos, gdy zagłuszyła go głośna muzyka. W tym samym momencie ktoś skoczył mi na plecy i objął ramieniem dookoła szyi. Nicolas...
-Właśnie obstawialiśmy czy się pojawisz żywy czy też połamany, bo zapewne nie opuściłbyś takiej imprezy - Nic wyszczerzył się szeroko, wskazując w dali grupkę stojących obok barku ludzi.
-Ile straciłeś? - spytałem.
-Żartujesz? Dzięki tobie wygrałem dobrą sumkę! Chodź - chłopak machnął ręką i żwawym krokiem podszedł do grupy. Kiwnąłem głową w kierunku Brooke, która szła obok mnie.
-Mike, jesteś skończonym kretynem biznesu, bo przegrałeś. Patrzcie kogo wam przyprowadziłem... - Nick jak zwykle musiał coś dopowiedzieć.
-Zain! Wredna mendo, co to znaczy, że ty żyjesz? - Mike wstał z kanapy i uśmiechnął się uroczo.
-To znaczy, że znowu pobiję cię w ilości wypitych drinków...
-Czyli Nickowi należą się gratulacje na ściągnięcie ciebie - poczułem na ramieniu znajomy dotyk chłodnych palców Evangeliny. Momentalnie uśmiechnąłem się szeroko na widok jej wiecznie czerwonych ust.
-Evi. A gdzie Rose? - zapytałem.
-Pewnie jak zwykle uciekła gdzieś z Matthew`em i podbijają parkiet - wzruszyła ramionami.
-A to ktoś nowy... - Michael jak zwykle zamiast skupić się na powrocie swojego przyjaciela, wlepił spojrzenie w Brooke. Denerwujący, kochany idiota.
-Brooke Sky, moja nauczycielka, przez którą doświadczam co to znaczy życie - oberwałem w ramię - A tak na prawdę, udało mi się ją wyciągnąć na imprezę i cieszę się z powodu jej zgody aby zabrała swoją osobistość wraz ze mną - posłałem jej szeroki uśmiech.
Dziewczyna uśmiechnęła się na powitanie, podając każdemu dłoń. Mike ucałował ją w rękę, za co oberwał chłodnym spojrzeniem. Już ja widziałem ten jego hipnotyzujący wzrok.
-To ty jesteś tym uroczym szatynem o niebieskich oczach, którego mam pobić tak jak mówił Zain, tak? - Brooke nie oszczędziła mi słów i wyraźnie całkiem dobrze na tym wyszła.
-Tak ci Zain powiedział? Ooo... cieszę się, że masz o mnie taką wspaniałą opinię - Mike momentalnie znalazł się przy mnie i wyszczerzył.
-Nie ma za co - odepchnąłem go delikatnie z szerokim uśmiechem i usiadłem obok - Przesuń się, grubasie - popchnąłem Nickolasa, który odwarknął cicho i wsadził mi w dłoń pierwszego drinka.
-Czekamy na jeszcze jednego gościa, który powinien się pojawić, ale postanawia się spóźniać... - blondyn spojrzał na telefon.
-To jak? Obstawiamy za ile będzie? - nagle obok pojawił się Matt z Rose.
-A kto? - spytałem, nie bardzo wiedząc o co chodzi.
-Lewis... nie w jego stylu aby się spóźniał, ale widocznie jakieś ważne sprawy - wzruszył ramionami Nick.
-Mój anioł stróż. Pół godziny nie więcej - wziąłem pierwszy łyk, patrząc na Mike`a.
-Czterdzieści pięć minut...
-A ja daję piętnaście - Evangelina zabrała z rąk Nicka jego drinka.
-Dziesięć - podałem szklankę Brooke, która się uśmiechnęła na swoje słowa.
I rzeczywiście, albo ta dziewczyna jest jasnowidzem albo ma niesłychane szczęście. Lewis pojawił się w niecałe sześć minut po tym jak zaczęliśmy obstawiać.
-Cudowne umiejętności - Mike uniósł szklankę do góry, posyłając Brooke uznające spojrzenie.
-On już mnie denerwuje, a ciebie? - zapytałem głośno. Nick odpowiedział na nie głośnym śmiechem.
-Sprawdzimy czy nadal dasz radę wypić tyle drinków na raz? - Mike wstał, podchodząc do baru i nie czekał na moją zgodę. Zresztą wcale nie musiał.
-Jaka wygrana? - chwycił butelkę i kieliszki, stawiając ja na stoliku. Usiadłem na skraju - Niech będzie taniec z Brooke - puścił jej oczko.
-Zginiesz marnie... - wyszeptałem, patrząc kątem oka na dziewczynę.
-Kto zamierza tutaj być chociaż w połowie trzeźwym? - do nas doszedł Lewis, witając się z każdym po kolei.
-Zamierzałem, ale ten idiota nie pozwala mi w spokoju spędzić żadnej imprezy - zwróciłem się do Lewisa, który z uniesionymi kącikami ust, dosiadł się do nas.
-Panowie, mogliście powiedzieć to bym jakoś wyrównała ilość kobiet na tej imprezie, bo sama z Rose i Brooke was nie utrzymamy...
-Poprawka, to ja zawsze trzymam cię przy trzeźwości - wtrącił Nick.
-Cicho siedź i pij swojego drinka...
Lewis?
Tak jak obiecałam, dalszy rozwój imprezy zostawiam tobie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz