Przeprowadzki były czymś, czego z całego serca nienawidziłam. Nie miałam jednak wyboru, jeżeli chciałam spełnić jedno ze swych marzeń - uczęszczanie do Morgan. Niechętnie opuściłam Szkocję, pozostawiając również za sobą ukochany Edynburg na rzecz mieściny w Anglii, gdzieś tam, koło Londynu.
Matka w kółko powtarzała, jaka to duma ją rozpiera, bo podjęłam tak ważną decyzję o wyfrunięciu z gniazdka, zaś ten palant, Marvin, kręcił nosem w niezadowoleniu. Chcąc czy nie, był zmuszony pogodzić się z myślą, że od dziś koniec z obmacywaniem moich pośladków i masturbowaniem podczas podglądania mnie w trakcie prysznica. Stara stuleja. Obrzydliwy zboczeniec. Bardziej od przeprowadzek nienawidziłam tego kmiota, który od dwóch lat utrudniał mi życie. Idąc tym tropem, wreszcie doszłam do wniosku, że akademia ratuje moje życie.
I tak to było.
Choć Morgan wciąż miało dla mnie zapach nowości, rozróżniałam już wszystkie pomieszczenia. Potrafiłam trafić do swojego pokoju i nie gubiłam się na korytarzach, szukając w panice odpowiednich sal. I mimo że póki co dogadywałam się jedynie z kilkoma stajennymi, wcale nie czułam się odtrącona. Stawiałam małe i niepewne kroki, co i tak na niewiele mi się zdało, bo prędzej czy później rzeczywistość we mnie uderzyła. Dosłownie. Spacerując najzwyczajniej w świecie po akademii (i aktualnie przemierzając stajnię), zostałam staranowana przez zapatrzoną w Bóg wie co dziewczynę. Niemal pocałowałam ziemię niczym papież, w ostatniej chwili łapiąc jednak równowagę poprzez wyrzucenie ramion w powietrze i wymachiwanie nimi w każdą stronę świata. Moja lewa stopa przez sekundę lub dwie szybowała, zaraz potem bezpiecznie kończąc swój lot obok prawej, na stałym gruncie. Westchnęłam głęboko w akcie ulgi. Spojrzałam na nieznajomą, która w wyniku naszego zderzenia przywitała się ze snopkiem siana. Najpierw zmarszczyłam wściekle brwi i zazgrzytałam zębami. W porę jednak dostrzegłam w tej duszyczce coś na wzór zagubienia. Dlatego wzięłam nerwy za fraki i pozbyłam się ich na dobre, odliczając w myślach do dziesięciu. Odetchnęłam, zamrugałam kilkakrotnie powiekami i podeszłam do niej. Jak przystało na damskie wcielenie dżentelmena z krwi i kości, podałam jej dłoń i pomogłam dźwignąć się ze snopka. Moje wargi rozciągnęły się w przyjacielskim uśmiechu.
- Żaden problem, też mam grację słonia. Ale na przyszłość patrz przed siebie - odparłam, a gdzieś pomiędzy moimi słowami znalazła się odrobina miejsca na niewinny chichot. Kiedy dziewczyna rozpoczęła mozolny proces pozbywania się z zadka resztek siana, ja otaksowałam wzrokiem jej sylwetkę od góry do dołu. Nie traciłam swego pogodnego uśmiechu, racząc ją nim nieprzerwanie. - Och, gdzie moje maniery. Jestem Maureen. Maureen Rhodes, a ty to...? - Nie spuszczając z niej wzroku, wykonałam dłonią dwa okręgi w powietrzu, starając się ponaglić ją w ten sposób z udzieleniem odpowiedzi.
- Ruth Fitz - odpowiedziała. Wyglądała, jakby ogarnęła ją ulga. Pewnie oczekiwała, że wybuchnę złością w reakcji na jej drobną niezdarność. No cóż, może początkowo zamierzałam... Dobra, tak, chciałam na nią wrzeszczeć. Ale hej, koniec końców wcale tego nie zrobiłam! - Już się bałam, że...
- Nawrzeszczę na ciebie, wydrapię ci oczy, wyrwę z gardła tętnicę i przepołowię wzdłuż ciała, a potem zakopię w ogrodzie, którego nie mam? - dokończyłam za nią, być może niekoniecznie dosłownie interpretując jej gdybanie. Przez chwilę wyglądała na zaskoczoną i zarazem zbitą z pantałyku. Uchyliła usta, szykując się do odpowiedzi, ale spomiędzy jej warg nie wydobył się żaden dźwięk. - Spokojnie, nie tym razem, Ruth - dodałam, szczerząc się jak idiota do sera. Wypowiedziałam jej imię z dziwną delikatnością. Podobało mi się, szczerze powiedziawszy. Śliczne imię dla ślicznej dziewczyny. - Od dawna tu jesteś? Wydaje mi się, że wcześniej nie miałam okazji cię spotkać - mówiłam dalej.
- Od godziny - od razu udzieliła odpowiedzi. No, jak chciała to potrafiła się sprężyć z mówieniem. A już się bałam, że nasz dialog będzie się rozwijał w ślimaczym tempie. - I na starcie bawię się w tarana - dopowiedziała, zanosząc się z lekka niepewnym śmiechem. I albo mi się wydawało, albo jej policzki przez ułamek sekundy zaróżowiły się z powodu zawstydzenia.
- Dziewczyno, wróżę ci świetlaną przyszłość w sporcie. Zacznij grać w rugby, jesteś stworzona do wbiegania w ludzi. Czuję się, jakby przypierdolił we mnie pług śnieżny. Szacunek. - Roześmiałam się, mimochodem ruszając w stronę boksu Petunii. Skinęłam głową, aby zachęcić Ruth do podążania za mną w stronę naszych czterokopytnych przyjaciół.
Ruth?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz