wtorek, 2 maja 2017

Od Marie - zawody w Cambridge (poziom zaawansowany)

Godzina szósta. Od jakiejś pół godziny jestem na nogach, a nadal jestem w rozgardiaszu. Na dworze jest niemiłosiernie zimno. Postanowiłam się nie malować, zrobię to przed zawodami. Wciągnęłam na siebie obcisłe jeansy, koszulkę z napisem California, czarną bluzę Yeezus, a na to różowa przeciwdeszczową kurtkę. Na nogach znalazły się vansy old skool. Teraz dopiero przypomniałam sobie, że jestem całkowicie niezapakowana na zawody, a wyjeżdżamy za chwilę. Z prędkością światła chwyciłam torbę i wywaliłam z szafy wszystkie potrzebne rzeczy. Białe bryczesy, frak, oficerki, a i jeszcze cały kuferek kosmetyków. Chyba mam wszystko. Przerzuciłam torbę przez ramię i zbiegłam po schodach kierując się w stronę stajni.
- No w końcu, miałaś być na dole już dziesięć minut temu. - rzekła lekko zdenerwowana pani Ruby trzymająca na uwiązie Pyrrusa, którego żółta, przeciągana jednym zielonym paskiem podróżna derka raziła w oczy już z dala.
- Przepraszam, trochę miałam obsunięcia. - odebrałam konia od kobiety i wprowadziłam go do przyczepy. Na szczęście mądra Marie wpadła na to, by podczepić ją dzień wcześniej.
Wrzuciłam torbę na tylne siedzenie i zaraz po tym zasiadłam za kółkiem białego Range Rover'a. Trenerka pokierowała mnie na autostradę - rzekomo najszybszą drogę do Cambridge. Z każdym kilometrem było widać zdecydowaną poprawę pogody.

***

Kilka minut przed dziewiątą byłyśmy już na miejscu. Stadnina była duża, robiła wrażenie podobnie jak Morgan. 
- Pójdę załatwić wszystkie formalności, ty zajmij się koniem. - powiedziała Stewart wysiadając z auta i kierując się w stronę biura zawodów.
Otworzyłam tylne drzwi przyczepy, a zaraz po tym weszłam małymi drzwiczkami do środka. Na szczęście rudy bardzo dobrze znosi podróże, właściwie to je przesypia. Ospały osioł wygramolił się z przyczepy z trudem, jednak gdy tylko dostrzegł siwego przyjaciela zmierzającego ze swoim niezwykle przystojnym właścicielem w kierunku stajni zarżał głośno, nastawił uszu i zaczął interesować się wszystkim wokoło. Jakieś dwie dziewczyny przeszły niedaleko nas dokładnie mierząc mnie od stóp do głów.  Ahh te gwiazdki. Można spotkać je na każdych zawodach. Lansują się dookoła, a w istocie rzeczy nic nie wygrywają. Pani Ruby wróciła i pokierowała nas w stronę namiotu, który został rozstawiony specjalnie na potrzebę zawodów. Był on ogrzewany, a w środku znajdowały się przestronne boksy dla koni zawodników. Wprowadziłam wałacha do jego boksu z numerem 22, taki też przypisano nam numer startowy. Ściągnęłam z niego derkę i przewiesiłam na boksie.
- Dziewiąta dziesięć, więc masz dokładnie całe pięćdziesiąt minut do rozpoczęcia zawodów, czas start. - powiedziała trenerka i oddaliła się odemnie wdając w dyskusję z jakimiś zawodnikami. 
W czasie, gdy Pyrrus spokojnie zajadał siano przygotowane w boksie, ja dość szybko zaplotłam mu koreczki, które wyszły mi tak rewelacyjnie, że musiałam się nimi pochwalić na snapchacie i instagramie. Teraz tylko czyszczenie. Mój niezawodny, różowy zestaw poszedł w ruch. Wszystkie sklejki i kurz zniknęły w mgnieniu oka,a kopyta błyszczały od pooleiowania. Nim się obejrzałam była już dziewiątą czterdzieści pięć. O tej godzinie to ja powinnam już dawno rozgrzewać się na rozprężalni, a tym czasem mój koń jest jeszcze nieosiodłany, a ja kompletnie niegotowa.
- Marie! - pani Ruby złapała się za głowę widząc mój ogon. - Dziecko idź się przygotuj, ja go osiodłam. - zaczęła przygotowywać sprzęt.
Czym prędzej poleciałam do samochodu. Szybki, ale za to pełny i dokładny makijaż. Czesanie, dobierany warkocz od początku głowy. Gdy dostrzegłam godzinę dziewiątą pięćdziesiąt pięć na ekranie telefonu moje ubieranie wyglądało tak, że jedną nogą byłam już poza autem. Biegiem wróciłam do namiotu. Pyrrus stał i błyszczał pięknie prezentując się w brązowym rzędzie oraz oliwkowych nausznikach i czapraku, ochraniaczach z futerkiem. Większość zawodników była już na rozpręzalni, a dosłownie za chwilę rozpoczynały się pierwsze starty. Chwyciłam za wodzę i pociągnęłam konia kierując się w odpowiednie miejsce. Na placu rozgrzaliśmy się porządnie i poskakaliśmy pojedynczo ustawione przeszkody. Trenerka dała mi kilka cennych wskazówek. Nadeszła moja kolej. Stresowałam się, pomimo iż zawody nie były dla mnie żadną nowością. Jednak ten widoczny nadkomplet publiczności na lokalnych zawodach mnie przeraził. Rozejrzałam się po parkurze oceniając trudność poszczególnych przeszkód o wysokości 120cm. Bezwzględnie najtrudniejsza jest piramida, na którą najeżdża się pod skosem. Przeszłam do kłusa, sędzia dał sygnał. Z każdej strony dało się dostrzec flesze aparatów, co dodawało jeszcze większego stresu, a dodatkowo podburzało rudego. Pierwsze trzy przeszkody poszły gładko, były najłatwiejsze. Dopiero teraz zaczynają się schody. Koń podszedł niepewnie do oksera koloru czerwonego, myślałam, że się zawaha, ale pokonał go dość dobrze. Zbliżaliśmy się teraz do tej nieszczęsnej piramidy, na której większość jeźdźców miała problem. Spięłam rudego i pozwoliłam mu się bardziej wyciągnąć. Niestety zrzuciliśmy najwyżej osadzony drąg. Reszta przejazdu wyszła na czysto. Nie winiłam siebie ani konia za te cztery punkty, to była trudna przeszkoda. Miłym zaskoczeniem było to, że całe zawody udało nam się zakończyć na drugim miejscu. Teraz czas na coś większego, a może na nowego konia?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz