- Twoje pytania są męczące. Nie uważam, aby moje życie było aż tak ciekawe by o nim opowiadać. Może Ty opowiedz coś o sobie. - zaczął, gdy zbliżaliśmy się już do budynku.
- No więc jestem Marie, mam dziewiętnaście lat, wystarczy? - uśmiechnęłam się.
- Kobieto, konkretniej. - zaśmiał się otwierając przed mną drzwi i puszczając mnie przodem.
- Konkretniej co? - posłałam mu pytające spojrzenie.
- No nie wiem. Skąd jesteś, jaka jesteś, chcę wiedzieć wszystko. - z twarzy Jorge nie schodził uśmiech.
- Cóż.. jestem z Australii i kompletnie nie wiem co tu robię. Potwornie nienawidzę zimna. Gdyby nie fakt, że dzięki tej szkole mogę osiągnąć duży sukces w świecie jeździectwa, leżałabym teraz na plaży w Sydney i wygrzewała swoje grube dupsko. - odpłynęłam myślami do domu.
- Podobnie jak ja. Jestem z Hiszpanii, a pogoda tutaj to jeden wielki żart.
- Nie miałam jeszcze okazji być w Hiszpanii, ale zawsze wyobrazałam sobie obywateli tego kraju jako dość palonych. A ty jesteś bladziutki! W dodatku masz lepsze brwi odemnie! - zażartowałam.
- Czy to miał być komplement? - chłopak posłał mi pytające spojrzenie.
- Możliwe. A jak twoi rodzice zareagowali na wieść, że przeprowadzasz się tu?
- Moja relacja z rodzicami jest taka no... wolałbym o tym nie mówić. - na twarzy hiszpana automatycznie pojawił się grymas.
Poczułam się niezręcznie. Nie powinnam wyjeżdżać z takimi rzeczami od razu na początku znajomości. W dodatku mogłam go jakoś urazić. Marie idiotko. Chwilę szliśmy w ciszy.
- A twoi? - spytał Jorge.
- Byli zadowoleni, co mnie zdziwiło, właściwe to był ich pomysł. - odparłam obojętnie.
Dotarliśmy pod mój pokój. Pożegnałam się z nowym znajomym po czym zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam przy biurku zapalając lampkę. Wyciągnęłam z szafki zeszyt, coś do pisania i kilka książek. Jak zwykle przypomina mi się o zadaniu domowym na ostatnią chwilę.
***
Po skończonych zajęciach udałam się do stajni. Dzisiaj pierwszy trening z Kopenhagą. Lało jak scebra (?) więc musimy zadowolić się halą. Mam tylko nadzieję, że nie będzie na niej od groma osób, tak, jak to bywa w deszczowe dni. Czym prędzej wyczyściłam kobyłkę, która nie zdążyła się aż tak wybrudzić od porannego szczotkowania. Na jej grzbiecie pojawił się burgundowy czaprak, a chwilę później, czarne, nawoskowane siodło. Okiełznałam ją i założyłam ochraniacze. Chwyciłam za wodzę i ruszyłam w kierunku hali, na szczęście była pusta. Zostawiłam klacz na środku, a sama zabrałam się za ustawianie parkuru. Na szczęście jest ona tak grzeczna, że posłusznie stoi w miejscu. Ustawiłam krzyżak i stacjonatę 80cm na rozgrzewkę, reszta parkuru to setki. Podciągnęłam popręg, wyregulowałam strzemiona i jednym, szybkim ruchem wskoczyłam w siodło. Zaczęłyśmy od stępa, potem trochę kłusa, jakieś wolty i drągi. Chwilę później skakałyśmy już osiemdziesiątki, które szły nam jak po maśle. Gorzej szło z setkami. Zaliczałyśmy po jedną-dwie zrzutki na przejazd, ale z każdym kolejnym szło nam coraz lepiej. Widać, że młoda się stara. Nieoczekiwanie na hali pojawił się Jorge.
- Cześć. - podjechałam do niego zatrzymując konia.
- Cześć. Ja niestety dzisiaj musiałem odpuścić sobie trening, więc przyszedłem popatrzeć na twój.
- Świetnie, przydaj się chociaż na coś. - zaśmiałam się.
- Na co?
- Nie widzisz tych zrzuconych drągów? No dalej! Ruszaj się! - pogoniłam go przechodząc do kłusa,
- Nie widzisz tych zrzuconych drągów? No dalej! Ruszaj się! - pogoniłam go przechodząc do kłusa,
Jorge?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz