- A więc Marie. Co ty tu robisz? - spytał James unosząc jedną brew ku górze.
- Raczej ja powinnam o to spytać ciebie. - puściłam mu perski oczko i wzięłam łyk kawy z kubka.
- Hmm. Ja tu się uczę. - odpowiedział zaczynając bawić się papierowym kubkiem. - Zastanawia mnie co Ty tu robisz. Przecież nienawidzisz zimna, a Australia to dla Ciebie raj na ziemi. Chyba, że coś się w tobie zmieniło. Pewnie tak, bo mam wrażenie jakbyś była teraz dla mnie kompletnie obcą osobą. Jakbym kompletnie cie nie znał.
- James błagam. - westchnęłam ciężko. - To co było jest nieaktualne, ale pod innymi względami wcale się nie zmieniłam. Gdyby nie ta akademia nigdy nie pomyślałaby by tu przylecieć.
Nastała chwila niezręcznej ciszy. Mój towarzysz siedział jakby zahipnotyzowany delikatnie pukając opuszkami palców o stolik. Ta sytuacja naprawdę była niekomfortowa. Zresztą jak inaczej może być gdy spotyka się swojego byłego z którym było się prawie dwa lata? Przyznaje, że było nam razem dobrze. Ale wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć.
- Co mu Max'a? - błyskawicznie nasunęłam jakiś temat.
- A dobrze. Ostatnio ma więcej energii niż zwykle. Byliśmy w terenie, po lekcjach znów jedziemy,
- Może mogłabym się zabrać z wami? - zaproponowałam. - Pyrrus dawno nie był. Przyda mu się przed zawodami.
***
Po skończonych zajęciach zgodnie z umową udałam się do stajni, by przygotować wałacha na wyjazd w teren. James był już tam i kończył czyszczenia araba. Zawsze miał w zwyczaju robić wszystko wcześniej.
- Cześć Maksiu. - powiedziałam wesoło do ogiera i pogłaskałam go po chrapach. Ten parsknął. - Masz zamiar na mnie poczekać? - posłałam brunetowi pytające spojrzenie.
- Może tak. Może nie. - wyprostował się i skierował się ku siodlarni.
Westchnęłam głośno krzyżując ręce na piersi i kiwając przy tym z dezaprobatą głową. Chłopak wrócił z rzędem zasadzając mi przy okazji mocnego kuksańca z łokcia. Zabrałam się za oporządzanie mojego wierzchowca. Jak to po pastwisku musiałam uporać się z sklejkami i poczochraną grzywą. Jednak gdy skończyłam kasztan się wręcz błyszczał. Na jego grzbiecie spoczęło czarne siodło z krwistym czaprakiem, na pysku pojawiło się ogłowie, a na dwóch przednich nogach ochraniacze. Wyprowadziliśmy konie ze stajni, a wsiedliśmy na nie dopiero dobre 500 metrów od stajni, tam gdzie zaczynała się polna droga. Stępem ruszyliśmy w kierunku lasku, za którym znajdowała się polana. Maximus wyprzedzał o krok kasztana. Jednak nie można się spodziewać, że leniwy oldenburg dorówna energicznemu arabowi.
- No ruszajcie się! - James pogonił nas.
- Mamy dwa całkiem inne konie! - spięłam wierzchowca i przeszłam do kłusa.
Teraz już żwawiej zmierzaliśmy ku polanie. Przejechaliśmy przez zagajnik. Naszym oczom ukazała się piękna, zielona, duża polana.
- Chcesz się pościągać? - były uśmiechnął się łobuzersko w moją stronę.
- Co? Przecież od razu wiadomo, że przegram. Pyrrus nie jest długodystansowcem. - odparłam i poklepałam kasztana obiema dłońmi po szyi.
- A jak się zamienimy? - zaproponował zeskakując na ziemię. - Pewnie nawet nie wiesz, że twój rumak umie tak szybko biegać księżniczko.
Nie myśląc znalazłam się na ziemi, a chwilę później na grzebiecie Maximusa. Czułam się jakbym siedziała na kucu. Nic dziwnego, przesiadłam się z wielkiego, masywnego końska na przysłowiowego okruszka. Weszliśmy na łąkę i ustawiliśmy się na linii startu. Spięłam, wręcz trzepnęłam nogami araba i po chwili zostawiliśmy tamtą dwójkę za sobą. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak szybko jechałam. Max wyciągnął szyję przyśpieszając jeszcze bardziej. Wyszystko byłoby okej, gdybyśmy nie wjechali z pełną prędkością na lekko podtopioną część łąki. Wylądowałam twarzą prosto w kałuży, za to koń zatrzymał się i zaczął rżeć tak, jakby po prostu się ze mnie śmiał.
- Chcesz się pościągać? - były uśmiechnął się łobuzersko w moją stronę.
- Co? Przecież od razu wiadomo, że przegram. Pyrrus nie jest długodystansowcem. - odparłam i poklepałam kasztana obiema dłońmi po szyi.
- A jak się zamienimy? - zaproponował zeskakując na ziemię. - Pewnie nawet nie wiesz, że twój rumak umie tak szybko biegać księżniczko.
Nie myśląc znalazłam się na ziemi, a chwilę później na grzebiecie Maximusa. Czułam się jakbym siedziała na kucu. Nic dziwnego, przesiadłam się z wielkiego, masywnego końska na przysłowiowego okruszka. Weszliśmy na łąkę i ustawiliśmy się na linii startu. Spięłam, wręcz trzepnęłam nogami araba i po chwili zostawiliśmy tamtą dwójkę za sobą. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak szybko jechałam. Max wyciągnął szyję przyśpieszając jeszcze bardziej. Wyszystko byłoby okej, gdybyśmy nie wjechali z pełną prędkością na lekko podtopioną część łąki. Wylądowałam twarzą prosto w kałuży, za to koń zatrzymał się i zaczął rżeć tak, jakby po prostu się ze mnie śmiał.
James? Przepraszam, że musiałeś tyle czekać, pochłonął mnie szał zakupów XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz