- Długo będziesz mnie tak prowokować? - zapytałem patrząc jej w oczy. Jej wzrok powoli przesuwał się po mojej twarzy, jakby chciała w tamtej chwili zapamiętać każdą jej rysę. Ja dokładnie zapamiętałem detale jej tym szczególniej, że od kilku nocy pojawiała się w moich snach... W pewnym momencie wyprostowała się i odeszła.
- Nie uciekniesz mi! - zawołałem za nią, a ona ruszyła biegiem przed siebie. Od razu zerwałem się z miejsce i popędziłem za nią. Nie oszukujmy się, byłem o wiele szybszy. Złapałem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie. - Oddaj to!
- Po moim trupie! - zaśmiała się.
- To da się zrobić - uśmiechnąłem się wrednie.
- Co ty chcesz... - nie dokończyła, ponieważ wziąłem ją na ręce. - Puść mnie!
- Według rozkazu - odparłem, kiedy doszliśmy do miejsca, gdzie rozlegle rosły pokrzywy, Hail złapała mnie za szyję.
- Nie! - zaczęła piszczeć.
- Oddaj pionka, to nie wylądujesz w pokrzywach!
- Nigdy! - puściłem ją, ale od razu złapałem.
- Mam za dużą słabość do ciebie - odparłem szczerząc się.
- To źle? - zapytała bawiąc się moimi włosami.
- Ty mi to powiedz - odparłem poważnie.
Po tej chwili słabości wszystko wróciło do normy. Weszliśmy do kuchni, gdzie wszyscy nad czymś debatowali.
- Co się dzieje? - zapytałem, a oni spojrzeli się na nas, jakby oczekiwali co najmniej, że będę obejmował Hailey w pasie.
- Bo twój dziadek błędnie twierdzi, że będzie padać - wyjaśnił Zain.
- Tak? - zapytałem patrząc na dziadka.
- Jest duszno od kilku dni, niebo robi się coraz bardziej mgliste. Będzie burza - odparł z przekonaniem dziadek.
- Nie sądzę... - wtrąciła się Marie.
- Słuchajcie się Irlandczyków, jeśli idzie o przewidywanie pogody - przerwałem jej.
- Trzeba się do niej dobrze przygotować - podchwyciła temat babcia.
- Po pierwsze trzeba zabrać konie z łąki - zaczął dziadek. - Weź Hailey i idźcie pod las za rzekę. Wystarczy, że otworzycie zagrodę, a one same trafią.
- Dobrze. Mam iść od razu? - na to pytanie dziadek tylko pokiwał głową. - Zakładaj buty sportowe.
- Ale...
- Zakładaj - przerwałem jej twardym tonem. Sam zrobiłem to samo. Pięć minut później szliśmy w stronę wskazanej przez dziadka łąki. Szliśmy wyjeżdżoną przez wozy ścieżką, ciągnącą się praktycznie przez całą długość ziem dziadków. Wokół panowała dziwna cisza, oznaka nadchodzącej burzy. Co jakiś czas lekki, ciepły, południowy wiaterek wprawiał w ruch morze twary i kwiatów. Było ich tutaj co nie miara, jednak nagle zniknęły znad nich owady, jakby one już czuły nadchodzący żywioł.
- Daleko do tej łąki? - zapytała Hailey, przerywając ciszę.
- Jakieś pół godziny drogi. Jest jeszcze cicho, więc powinniśmy spokojnie zdążyć wrócić.
- To dobrze - odpowiedziała niepewnie.
- Wiem, że się boisz burzy, ale spokojnie - podszedłem do niej, zrównując krok i obejmując ją ramieniem. - Jestem tutaj. Ze mną nie zginiesz.
- Ja wiem...
- Ufasz mi? - zapytałem.
- No raczej tak.
- To się nie martw. Przy mnie jesteś bezpieczna, mnie pioruny się boją - zaśmiałem się, a Hail odpowiedziała mi uśmiechem.
Droga nie była bardzo uciążliwa i w sumie nie dłużyła mi się. W końcu szedłem obejmując ramieniem O'brien i nic mi z jej strony nie groziło. Doszliśmy do niewielkiego wzniesienia, w którego dolinie leżała zagroda. Było tam co najmniej dwadzieścia koni.
- Jest w sumie jeszcze ładna pogoda, to może nie wracajmy tak szybko, co? - zaproponowała, a ja pokiwałem głową. Z szerokim uśmiechem usiadła na trawie, po czym podwinęła sobie trochę bluzki odsłaniając brzuch, odparła się dłońmi o ziemie i uniosła głowę, kierując ją w stronę słońca. Kiedy zamknęła oczy, przygryzłem wargę. Ile bym dał, żeby w tamtym momencie relacja między nami nie była aż tak skomplikowana... Może to subtelny znak od losu, żeby wreszcie spiąć dupę i to wyjaśnić?
- Nie odpowiedziałaś jeszcze na moje pytanie, które zadałem przy szachach- odparłem. Siedziałem jakiś metr od niej, bawiłem się słomką trawy.
- Bo nie wiem, co na nie odpowiedzieć - nawet na sekundę na mnie nie spojrzała...
- No wiesz, to nie jest od razu jakaś obietnica, tylko raczej, coś ci się wydaje, a innym może to pomóc.
- Naprawdę myślisz, że zawsze wszystko jest albo białe, albo czarne? - prychnęła.
- Nie, ale...
- Ale co? - zapytała odwracając do mnie głowę. W jej oczach widać było tylko złość.
- Ty się mścisz... - odparłem spokojnie. - Za te lata, kiedy to role były odwrotne, to ty wtedy czegoś chciałaś, ale ja wtedy nie byłem tego świadomy. A to co innego.
- Naprawdę masz mnie za perfidną? - wstałem i podszedłem do dębu, który znajdował się za nami.
- Ja już nie wiem, za jaką cię mam.
- A jednak nadal w to brniesz? - wstała i dołączyła do mnie. - Ty nawet nie wiesz, czego chcesz Draxler.
- Wiem.
- Czyżby? Tobie się tylko tak wydaje! Głupi jesteś!
- Mogłabyś przestać drzeć się i nazywać mnie głupim?
- Bo co? - skynęła.
- Bo jesteś na to za ładna.
- Znowu wracamy do zabawy w kotka i myszkę?! Okey! - wybuchła śmiechem.
- Jestem zbyt silny by do czegokolwiek wracać - odparłem, po czym bez najmniejszego problemu przyparłem ją do pnia drzewa, całując. Moje dłonie powędrowały do jej tyłka, za który złapałem i podniosłem ją. W Hailey nagle obudziła się buntowniczka, więc zaczęła mahać rękami i próbować mnie odepchnąć. Przyparłem ją na tyle mocno, że po chwili moje ręce przez problemu powędrowały do jej nadgarstków, za które złapałem i również przygwoździłem do drzewa.
Pocałunki były intensywne, bardzo mocne i namiętne. Wkładałem w nie wszystkie moje emocje, które tak długo kłębiły się we mnie. Przez lata je tłumiłem, później zostałem kilka razy zraniony, a teraz kiedy chciałem, Hailey się nagle rozmyśliła. To była zemsta za moje niezbyt przemyślane słowa, których cały czas szczerze żałowałem. Jak miałem ją w końcu przekonać, że to najgorsze słowa, które w życiu wypowiedziałem? Nic do niej nie docierało, to ma za swoje. Pociągała mnie, żądza paliła mnie od środka, odkąd przyjechaliśmy do Annamoe. Od wieczoru na balu stawała się w moich oczach coraz piękniejszą kobietą, o której zawsze marzyłem. Kobietą, która coś do mnie czuje, pomimo całej swojej wiedzy o mnie. Pocałunkami obdarowałem całe jej usta, które uginały się pod naciskiem moich. Później zająłem się też jej szyją, ale nadal myślałem tylko o cudownym, miodowym smaku jej ust. Po pewnym czasie poczułem, że Hailey już się nie buntuje, mój ucisk na jej nadgarstkach zelżał, a następnie moje dłonie powędrowały na jej talię. Wsunąłem je pod bluzkę dziewczyny, dotyk jej skóry był jeszcze bardziej pobudzający. Ona sama przeniosła ręce na moją szyję. Wbijała mi w nią pazkoncie, to wplątywała palce w moje włosy, aby po chwili wrócić do szyi.
To było delikatnie dużo dla mojego ciała, jeszcze za wcześnie na takie zabawy, mówiły żebra. Bolały, później bardzo bolały, a później musiałem odstawić na ziemię Hail. Delikatnie się od niej osunąłem. Nawet się nie obejrzałem, kiedy dostałem w twarz. Znowu?!
- Nawet nie spytałeś, czy też chcę! - trochę uniosła głos. Muszę przyznać, że zbiło mnie to kompletnie z tropu. Nie wiedziałem o co jej chodzi i co mam powiedzieć.
- Ja... ja... - zacząłem się jąkać. Cholera nie zdarzyło mi się od podstawówki. - J-ja nawet nie... A... nie chcesz?
- Oczywiście, - odparła, dodając po dużej chwili - że chcę.
Popchnęła mnie nagle, a ja upadłem na ziemię. Jak dobrze, że było tam tyle wysokiej trawy. Usiadła jeszcze na wysokości moich bioder, aby przypadkiem nie zahaczyć o żebra.
- To dlaczego mnie bijesz sadystko?
- Wynagrodzę ci to - odparła pochylając się do mnie i całując najpierw policzek, a później przechodząc do ust. Moje dłonie krążyły po jej udach i talii. Nagle złapała za skrawek mojej koszulki i zmusiała do zdjęcia jej. Paznokciami rysowała wzory na moim torsie. Jakie to było zmysłowe i tak pięknie pobudzające wyobraźnię. Długo nie pozostawałem dłużny, zdjęcie góry jej ubrania, nie stanowiło najmniejszego problemu. Podniosłem się, cały móc całować biust i brzuch Hail. Ona przeniosła się z rysowaniem na moje plecy, co jakiś czas wbijając w nie pazkoncie. Oddychała ciężko i szybko, nie wolniej ode mnie. Poczułem jak coś zimnego spada mi na kark i aż się wzdrygnąłem, przez co oderwałem się od Hailey.
- No co jest? - prychnęła, spojrzałem w niego i skrzywiłem się kiedy kilka kropli spadło mi na twarz.
- Deszcz - szepnąłem. - Ubieraj się.
Niemal zrzuciłem ją z siebie, zbiegłem z pagórka i otworzyłem zagrodę. Dopiero gwizdy i krzyki, zmusiły konie do wyjścia. Od razu, jak wyuczone ruszyły w kierunku domu. Zaczynało już sąpić. Hail dołączyła do mnie, gdy zamykałem już zagrodę.
- Ubieraj się idioto - rzuciła we mnie koszulką.
- Ty lepiej sobie nią głowę zakryj, bo się przeziębisz z tymi kudłami.
- Czym?! - wybuchłem śmiechem, złapałem ją za rękę do pociągnąłem za sobą. - Daleko stąd?
- Jakieś pół godziny drogi, przecież już mówiłem - nie wiem dlaczego, ale chciało mi się śmiać. Szliśmy dość szybko, ale zaczynało coraz mocniej padać. Deszcz chłostał mnie po plecach i przez chwilę żałowałem, że oddałem jej koszulkę, ale tylko przez chwilę. Nagle gdzieś w oddali zagrzmiało, a Hailey aż podskoczyła. Przyciągnąłem ją do siebie.
- Spokojnie.
- Prosto powiedzieć! - krzyknęła.
- Wiem co czujesz, cholernie boję się pielęgniarek wiesz?
- Ale to co innego.
- Nie wcale nie co innego, strach to strach - znowu zagrzmiało. - Jest jeszcze daleko, biegniemy.
Ruszyliśmy na początku sprintem, ale po kimś czasie zwolniliśmy tempo. Deszcz lał coraz mocniej, coraz częściej błyskało się coraz głośniej grzmiło.
- Lewis - w pewnym momencie praktycznie przylgnęła do mnie. - Ja już nie chcę.
- Wiem słońce - mówiłem najspokojniej jak potrafiłem. - Patrz już widać dom.
Uniosła głowę, ale po chwili ponownie wtuliła ją w mój tors. Ponownie szliśmy, zresztą burza nas dogoniła, nie było już wyjścia. Kiedy doszliśmy do gospodarstwa, ktoś do nas wybiegł, przyniósł płaszcze.
- Boże, gdzie ja was wysłałem? - to był dziadek.
- Spokojnie, bywało gorzej - odparłem, opatulając płaszczem przeciwdeszczowym Hailey. Dziadek ruszył do domu, a my na sekundę się zatrzymaliśmy.
- Wszystko dobrze? - zapytałem. Nic nie odpowiedziała, tylko wzięła w swoje zimne dłonie moją twarz i złączyła nasze usta. Lodowate, mokre, drżące, ale nadal tak bardzo nie chciałem się od nich oderwać, ale musiałem. - Chodź, zaraz rozpęta się tutaj piekło.
- Dziękuję...
- Jeszcze nie masz za co - odparłem szybko, pociągając ją za rękę w stronę domu.
- Nie uciekniesz mi! - zawołałem za nią, a ona ruszyła biegiem przed siebie. Od razu zerwałem się z miejsce i popędziłem za nią. Nie oszukujmy się, byłem o wiele szybszy. Złapałem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie. - Oddaj to!
- Po moim trupie! - zaśmiała się.
- To da się zrobić - uśmiechnąłem się wrednie.
- Co ty chcesz... - nie dokończyła, ponieważ wziąłem ją na ręce. - Puść mnie!
- Według rozkazu - odparłem, kiedy doszliśmy do miejsca, gdzie rozlegle rosły pokrzywy, Hail złapała mnie za szyję.
- Nie! - zaczęła piszczeć.
- Oddaj pionka, to nie wylądujesz w pokrzywach!
- Nigdy! - puściłem ją, ale od razu złapałem.
- Mam za dużą słabość do ciebie - odparłem szczerząc się.
- To źle? - zapytała bawiąc się moimi włosami.
- Ty mi to powiedz - odparłem poważnie.
Po tej chwili słabości wszystko wróciło do normy. Weszliśmy do kuchni, gdzie wszyscy nad czymś debatowali.
- Co się dzieje? - zapytałem, a oni spojrzeli się na nas, jakby oczekiwali co najmniej, że będę obejmował Hailey w pasie.
- Bo twój dziadek błędnie twierdzi, że będzie padać - wyjaśnił Zain.
- Tak? - zapytałem patrząc na dziadka.
- Jest duszno od kilku dni, niebo robi się coraz bardziej mgliste. Będzie burza - odparł z przekonaniem dziadek.
- Nie sądzę... - wtrąciła się Marie.
- Słuchajcie się Irlandczyków, jeśli idzie o przewidywanie pogody - przerwałem jej.
- Trzeba się do niej dobrze przygotować - podchwyciła temat babcia.
- Po pierwsze trzeba zabrać konie z łąki - zaczął dziadek. - Weź Hailey i idźcie pod las za rzekę. Wystarczy, że otworzycie zagrodę, a one same trafią.
- Dobrze. Mam iść od razu? - na to pytanie dziadek tylko pokiwał głową. - Zakładaj buty sportowe.
- Ale...
- Zakładaj - przerwałem jej twardym tonem. Sam zrobiłem to samo. Pięć minut później szliśmy w stronę wskazanej przez dziadka łąki. Szliśmy wyjeżdżoną przez wozy ścieżką, ciągnącą się praktycznie przez całą długość ziem dziadków. Wokół panowała dziwna cisza, oznaka nadchodzącej burzy. Co jakiś czas lekki, ciepły, południowy wiaterek wprawiał w ruch morze twary i kwiatów. Było ich tutaj co nie miara, jednak nagle zniknęły znad nich owady, jakby one już czuły nadchodzący żywioł.
- Daleko do tej łąki? - zapytała Hailey, przerywając ciszę.
- Jakieś pół godziny drogi. Jest jeszcze cicho, więc powinniśmy spokojnie zdążyć wrócić.
- To dobrze - odpowiedziała niepewnie.
- Wiem, że się boisz burzy, ale spokojnie - podszedłem do niej, zrównując krok i obejmując ją ramieniem. - Jestem tutaj. Ze mną nie zginiesz.
- Ja wiem...
- Ufasz mi? - zapytałem.
- No raczej tak.
- To się nie martw. Przy mnie jesteś bezpieczna, mnie pioruny się boją - zaśmiałem się, a Hail odpowiedziała mi uśmiechem.
Droga nie była bardzo uciążliwa i w sumie nie dłużyła mi się. W końcu szedłem obejmując ramieniem O'brien i nic mi z jej strony nie groziło. Doszliśmy do niewielkiego wzniesienia, w którego dolinie leżała zagroda. Było tam co najmniej dwadzieścia koni.
- Jest w sumie jeszcze ładna pogoda, to może nie wracajmy tak szybko, co? - zaproponowała, a ja pokiwałem głową. Z szerokim uśmiechem usiadła na trawie, po czym podwinęła sobie trochę bluzki odsłaniając brzuch, odparła się dłońmi o ziemie i uniosła głowę, kierując ją w stronę słońca. Kiedy zamknęła oczy, przygryzłem wargę. Ile bym dał, żeby w tamtym momencie relacja między nami nie była aż tak skomplikowana... Może to subtelny znak od losu, żeby wreszcie spiąć dupę i to wyjaśnić?
- Nie odpowiedziałaś jeszcze na moje pytanie, które zadałem przy szachach- odparłem. Siedziałem jakiś metr od niej, bawiłem się słomką trawy.
- Bo nie wiem, co na nie odpowiedzieć - nawet na sekundę na mnie nie spojrzała...
- No wiesz, to nie jest od razu jakaś obietnica, tylko raczej, coś ci się wydaje, a innym może to pomóc.
- Naprawdę myślisz, że zawsze wszystko jest albo białe, albo czarne? - prychnęła.
- Nie, ale...
- Ale co? - zapytała odwracając do mnie głowę. W jej oczach widać było tylko złość.
- Ty się mścisz... - odparłem spokojnie. - Za te lata, kiedy to role były odwrotne, to ty wtedy czegoś chciałaś, ale ja wtedy nie byłem tego świadomy. A to co innego.
- Naprawdę masz mnie za perfidną? - wstałem i podszedłem do dębu, który znajdował się za nami.
- Ja już nie wiem, za jaką cię mam.
- A jednak nadal w to brniesz? - wstała i dołączyła do mnie. - Ty nawet nie wiesz, czego chcesz Draxler.
- Wiem.
- Czyżby? Tobie się tylko tak wydaje! Głupi jesteś!
- Mogłabyś przestać drzeć się i nazywać mnie głupim?
- Bo co? - skynęła.
- Bo jesteś na to za ładna.
- Znowu wracamy do zabawy w kotka i myszkę?! Okey! - wybuchła śmiechem.
- Jestem zbyt silny by do czegokolwiek wracać - odparłem, po czym bez najmniejszego problemu przyparłem ją do pnia drzewa, całując. Moje dłonie powędrowały do jej tyłka, za który złapałem i podniosłem ją. W Hailey nagle obudziła się buntowniczka, więc zaczęła mahać rękami i próbować mnie odepchnąć. Przyparłem ją na tyle mocno, że po chwili moje ręce przez problemu powędrowały do jej nadgarstków, za które złapałem i również przygwoździłem do drzewa.
Pocałunki były intensywne, bardzo mocne i namiętne. Wkładałem w nie wszystkie moje emocje, które tak długo kłębiły się we mnie. Przez lata je tłumiłem, później zostałem kilka razy zraniony, a teraz kiedy chciałem, Hailey się nagle rozmyśliła. To była zemsta za moje niezbyt przemyślane słowa, których cały czas szczerze żałowałem. Jak miałem ją w końcu przekonać, że to najgorsze słowa, które w życiu wypowiedziałem? Nic do niej nie docierało, to ma za swoje. Pociągała mnie, żądza paliła mnie od środka, odkąd przyjechaliśmy do Annamoe. Od wieczoru na balu stawała się w moich oczach coraz piękniejszą kobietą, o której zawsze marzyłem. Kobietą, która coś do mnie czuje, pomimo całej swojej wiedzy o mnie. Pocałunkami obdarowałem całe jej usta, które uginały się pod naciskiem moich. Później zająłem się też jej szyją, ale nadal myślałem tylko o cudownym, miodowym smaku jej ust. Po pewnym czasie poczułem, że Hailey już się nie buntuje, mój ucisk na jej nadgarstkach zelżał, a następnie moje dłonie powędrowały na jej talię. Wsunąłem je pod bluzkę dziewczyny, dotyk jej skóry był jeszcze bardziej pobudzający. Ona sama przeniosła ręce na moją szyję. Wbijała mi w nią pazkoncie, to wplątywała palce w moje włosy, aby po chwili wrócić do szyi.
To było delikatnie dużo dla mojego ciała, jeszcze za wcześnie na takie zabawy, mówiły żebra. Bolały, później bardzo bolały, a później musiałem odstawić na ziemię Hail. Delikatnie się od niej osunąłem. Nawet się nie obejrzałem, kiedy dostałem w twarz. Znowu?!
- Nawet nie spytałeś, czy też chcę! - trochę uniosła głos. Muszę przyznać, że zbiło mnie to kompletnie z tropu. Nie wiedziałem o co jej chodzi i co mam powiedzieć.
- Ja... ja... - zacząłem się jąkać. Cholera nie zdarzyło mi się od podstawówki. - J-ja nawet nie... A... nie chcesz?
- Oczywiście, - odparła, dodając po dużej chwili - że chcę.
Popchnęła mnie nagle, a ja upadłem na ziemię. Jak dobrze, że było tam tyle wysokiej trawy. Usiadła jeszcze na wysokości moich bioder, aby przypadkiem nie zahaczyć o żebra.
- To dlaczego mnie bijesz sadystko?
- Wynagrodzę ci to - odparła pochylając się do mnie i całując najpierw policzek, a później przechodząc do ust. Moje dłonie krążyły po jej udach i talii. Nagle złapała za skrawek mojej koszulki i zmusiała do zdjęcia jej. Paznokciami rysowała wzory na moim torsie. Jakie to było zmysłowe i tak pięknie pobudzające wyobraźnię. Długo nie pozostawałem dłużny, zdjęcie góry jej ubrania, nie stanowiło najmniejszego problemu. Podniosłem się, cały móc całować biust i brzuch Hail. Ona przeniosła się z rysowaniem na moje plecy, co jakiś czas wbijając w nie pazkoncie. Oddychała ciężko i szybko, nie wolniej ode mnie. Poczułem jak coś zimnego spada mi na kark i aż się wzdrygnąłem, przez co oderwałem się od Hailey.
- No co jest? - prychnęła, spojrzałem w niego i skrzywiłem się kiedy kilka kropli spadło mi na twarz.
- Deszcz - szepnąłem. - Ubieraj się.
Niemal zrzuciłem ją z siebie, zbiegłem z pagórka i otworzyłem zagrodę. Dopiero gwizdy i krzyki, zmusiły konie do wyjścia. Od razu, jak wyuczone ruszyły w kierunku domu. Zaczynało już sąpić. Hail dołączyła do mnie, gdy zamykałem już zagrodę.
- Ubieraj się idioto - rzuciła we mnie koszulką.
- Ty lepiej sobie nią głowę zakryj, bo się przeziębisz z tymi kudłami.
- Czym?! - wybuchłem śmiechem, złapałem ją za rękę do pociągnąłem za sobą. - Daleko stąd?
- Jakieś pół godziny drogi, przecież już mówiłem - nie wiem dlaczego, ale chciało mi się śmiać. Szliśmy dość szybko, ale zaczynało coraz mocniej padać. Deszcz chłostał mnie po plecach i przez chwilę żałowałem, że oddałem jej koszulkę, ale tylko przez chwilę. Nagle gdzieś w oddali zagrzmiało, a Hailey aż podskoczyła. Przyciągnąłem ją do siebie.
- Spokojnie.
- Prosto powiedzieć! - krzyknęła.
- Wiem co czujesz, cholernie boję się pielęgniarek wiesz?
- Ale to co innego.
- Nie wcale nie co innego, strach to strach - znowu zagrzmiało. - Jest jeszcze daleko, biegniemy.
Ruszyliśmy na początku sprintem, ale po kimś czasie zwolniliśmy tempo. Deszcz lał coraz mocniej, coraz częściej błyskało się coraz głośniej grzmiło.
- Lewis - w pewnym momencie praktycznie przylgnęła do mnie. - Ja już nie chcę.
- Wiem słońce - mówiłem najspokojniej jak potrafiłem. - Patrz już widać dom.
Uniosła głowę, ale po chwili ponownie wtuliła ją w mój tors. Ponownie szliśmy, zresztą burza nas dogoniła, nie było już wyjścia. Kiedy doszliśmy do gospodarstwa, ktoś do nas wybiegł, przyniósł płaszcze.
- Boże, gdzie ja was wysłałem? - to był dziadek.
- Spokojnie, bywało gorzej - odparłem, opatulając płaszczem przeciwdeszczowym Hailey. Dziadek ruszył do domu, a my na sekundę się zatrzymaliśmy.
- Wszystko dobrze? - zapytałem. Nic nie odpowiedziała, tylko wzięła w swoje zimne dłonie moją twarz i złączyła nasze usta. Lodowate, mokre, drżące, ale nadal tak bardzo nie chciałem się od nich oderwać, ale musiałem. - Chodź, zaraz rozpęta się tutaj piekło.
- Dziękuję...
- Jeszcze nie masz za co - odparłem szybko, pociągając ją za rękę w stronę domu.
Hailey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz