Proszę bardzo, jak idealnie rozpocząć znajomość i nie brzydką dziewczyną? Dostać od niej z główki. Rzadko zdarzają mi się takie sytuacje, ale zawsze mogło być gorzej, prawda?
- Jakimś pięknym cudem tak, ale nie sądziłem, że tak szybko będzie mi to potrzebne - odparłem, lekko się uśmiechając.
- To... prowadź? - zaproponowała, wzruszyłem ramionami, odwracając się na pięcie.
- Zapraszam panią - ruszyliśmy do stołówki, gdzie było wejście do oddzielnej kuchni, przeznaczonej dla uczniów. Delikatnie przeglądałem się idącej obok dziewczynie. Była tak drobna, że nie dziwiło mnie, dlaczego niemalże odbiła się ode mnie. - Długo tutaj jesteś?
- Właściwie to dopiero co przyjechałam - przyznała, ściszając głos.
- No to widzę, nieźle zaczynasz - zaśmiałem się.
- A ty co? Nie masz czasem pecha? - mruknęła.
- Bardzo rzadko, a szczególnie nie dziś - uśmiechnąłem się otwierając przed nią drzwi stołówki.
- Sama potrafię otwierać drzwi - powiedziała cicho, raczej do siebie.
- Nie wątpię w to... Właściwie jak się nazywasz?
- Nie przywykłam witać się z osobami uszczypliwymi - odparła krzyżując ramiona.
- Ale ja za to tak. Dominic Wayne-Berkeley - wyciągnąłem do niej dłoń. Uważnie zmierzyła mnie wzrokiem. - Przecież cię nie zjem, to tylko podobno normalne dla ludzi powitanie.
- Ariana - uścisnęła delikatnie moją dłoń.
- A nazwisko?
- Datę urodzenie, PESEL i adres też? - zapytała, ale co dziwne w jej głosie nie było słychać złości raczej rozbawienie.
- Wystarczy adres - puściłem jej oczko, a ona przekręciła oczami.
- To gdzie ta kuchnia? - miała nadzwyczaj melodyjny głos i hipnotyzujące oczy. Cała była interesująca.
- No przecież prowadzę, zapraszam do środka - niechętnie weszła pierwsza. W dwóch krokach zrównałem się z nią i pokierowałem do bocznych drzwi. Tym razem była szybsza, pierwsza złapała za klamkę. - Mi to wszystko jedno.
- Czyżby? - zmrużyła oczy.
- Jak dobroć i szarmancja nie wiedziala, to wracamy do emancypacji - wzruszyłem ramionami uśmiechając się.
Znaleźliśmy się w przestrzennym pomieszczeniu, na którego środku stał długi stół, nadwyraz czysty, jak na budynek pełny studentów, znajdował się tutaj zwykły aneks kuchenny. Nic nadzwyczajnego. Od razu skierowałem się do lodówki, otworzyłem część, która była zamrażalnikiem i wyjąłem z niego foremki na lód. W jednej z półek znalazłem czyste ściereczki, na które nałożyłem trochę lodu i skręciłem. Jedno zawiniątko podałem dziewczynie.
- Proszę - uśmiechnąłem się.
- Dziękuję - odparła i ostrożnie wzięła zawiniątko z mojej ręki.
- Jesteś bardzo ostrożna - zauważyłem. Nie zwykłem trzymać języka za zębami.
- Czasem tak jest lepiej.
- Czy to jakaś mała insynuacja, w względem tego, że nie warto zaufać lub przynajmniej wykazać się zwykłą dla ludzi obcych uprzejmością dla mojej osoby? Dawno czegoś takiego nie słyszałem, zwłaszcza z kobiecych ust - zaśmiałem się.
- Jakimś pięknym cudem tak, ale nie sądziłem, że tak szybko będzie mi to potrzebne - odparłem, lekko się uśmiechając.
- To... prowadź? - zaproponowała, wzruszyłem ramionami, odwracając się na pięcie.
- Zapraszam panią - ruszyliśmy do stołówki, gdzie było wejście do oddzielnej kuchni, przeznaczonej dla uczniów. Delikatnie przeglądałem się idącej obok dziewczynie. Była tak drobna, że nie dziwiło mnie, dlaczego niemalże odbiła się ode mnie. - Długo tutaj jesteś?
- Właściwie to dopiero co przyjechałam - przyznała, ściszając głos.
- No to widzę, nieźle zaczynasz - zaśmiałem się.
- A ty co? Nie masz czasem pecha? - mruknęła.
- Bardzo rzadko, a szczególnie nie dziś - uśmiechnąłem się otwierając przed nią drzwi stołówki.
- Sama potrafię otwierać drzwi - powiedziała cicho, raczej do siebie.
- Nie wątpię w to... Właściwie jak się nazywasz?
- Nie przywykłam witać się z osobami uszczypliwymi - odparła krzyżując ramiona.
- Ale ja za to tak. Dominic Wayne-Berkeley - wyciągnąłem do niej dłoń. Uważnie zmierzyła mnie wzrokiem. - Przecież cię nie zjem, to tylko podobno normalne dla ludzi powitanie.
- Ariana - uścisnęła delikatnie moją dłoń.
- A nazwisko?
- Datę urodzenie, PESEL i adres też? - zapytała, ale co dziwne w jej głosie nie było słychać złości raczej rozbawienie.
- Wystarczy adres - puściłem jej oczko, a ona przekręciła oczami.
- To gdzie ta kuchnia? - miała nadzwyczaj melodyjny głos i hipnotyzujące oczy. Cała była interesująca.
- No przecież prowadzę, zapraszam do środka - niechętnie weszła pierwsza. W dwóch krokach zrównałem się z nią i pokierowałem do bocznych drzwi. Tym razem była szybsza, pierwsza złapała za klamkę. - Mi to wszystko jedno.
- Czyżby? - zmrużyła oczy.
- Jak dobroć i szarmancja nie wiedziala, to wracamy do emancypacji - wzruszyłem ramionami uśmiechając się.
Znaleźliśmy się w przestrzennym pomieszczeniu, na którego środku stał długi stół, nadwyraz czysty, jak na budynek pełny studentów, znajdował się tutaj zwykły aneks kuchenny. Nic nadzwyczajnego. Od razu skierowałem się do lodówki, otworzyłem część, która była zamrażalnikiem i wyjąłem z niego foremki na lód. W jednej z półek znalazłem czyste ściereczki, na które nałożyłem trochę lodu i skręciłem. Jedno zawiniątko podałem dziewczynie.
- Proszę - uśmiechnąłem się.
- Dziękuję - odparła i ostrożnie wzięła zawiniątko z mojej ręki.
- Jesteś bardzo ostrożna - zauważyłem. Nie zwykłem trzymać języka za zębami.
- Czasem tak jest lepiej.
- Czy to jakaś mała insynuacja, w względem tego, że nie warto zaufać lub przynajmniej wykazać się zwykłą dla ludzi obcych uprzejmością dla mojej osoby? Dawno czegoś takiego nie słyszałem, zwłaszcza z kobiecych ust - zaśmiałem się.
Ariana?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz