Przez całą drogę do pokoju numer trzydzieści jeden od czasu do czasu zerkałam ukradkiem na twarz Heather, która zmieniała swój wyraz diametralnie, z chwili na chwilę. Ciężko było zrozumieć, jakie uczucia nią targały, w szczególności, kiedy kontaktowało się jedynie połowicznie. Dobrze, że Ruth postawiła na swoim. Nie wiem, ile wytrzymałabym na treningu westernu. Z pewnością nie dłużej niż kwadrans.
Czas "podróży" dłużył się niemiłosiernie. Może to z powodu towarzystwa mojej byłej, a może wskutek mojego tragicznego samopoczucia. Sama już nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Byłam zagubiona. Czułam winę ciążącą na moich barkach. Skupiona dotychczas na przemyśleniach, nawet nie spostrzegłam, że oto stoję przed drzwiami swojego pokoju. Ślamazarnie wygrzebałam wówczas klucze z kieszeni, by finalnie z trudem wsunąć je do zamka i przekręcić. Uroki drżenia dłoni.
Leżąc w łóżku i cierpliwie oczekując powrotu Hope, zdążyłam przemyśleć kilka kwestii. Przede wszystkim podpisałam sama ze sobą niewidzialny dla oka pakt, który jasno mówił, że nigdy więcej nie wpakuję ani siebie, ani Heather w to samo bagno. Wyznawałam zasadę, że do tej samej rzeki definitywnie nie wchodzi się po raz drugi, i nie zamierzałam czynić żadnych, nawet najmniejszych odstępstw od tejże reguły, bez względu na uczucia. Chociaż... byłam pozytywnie zaskoczona, bo poza szokiem doznanym po powtórnym spotkaniu z przeszłością z radością odkryłam, że wszelka miłość żywiona do Nadziejki wyparowała wraz z zakończeniem naszego wspólnego rozdziału, to jest związku. Byłam zatem wolna, niczym nieobciążona. I przede wszystkim czułam, że mogę zdziałać wiele w kierunku uroczej Ruthie. A właśnie. Ruth. Gdzie ona się tyle podziewała? Zauważyłam, że doskwierała mi silna tęsknota, kiedy nie miałam okazji chociażby na nią patrzeć.
- Lubisz tą Ruth. - Dobiegły mnie słowa ex, jednocześnie wyrywając mnie z wszelkich rozmyślań o Bożym świecie. Zażyłam przyniesione przezeń lekarstwa, odrzucając na bok podejrzliwość co do niesprawdzonych ziółek. Cóż, jakby chciała mnie wykorzystać seksualnie albo wykończyć, to zrobiłaby to od razu. Poza tym zagotowałam się w środku, słysząc błędną odmianę w jej wykonaniu. "Tę", nie "tą", do kurwy, pomyślałam zirytowana. Wzięłam głęboki wdech. Byłam zbyt nerwowa.
- Lubię - odparłam, a po chwili namysłu raczyłam kontynuować. - Miałam cię nie szukać, to nie szukałam. Ale ty i tak jesteś tam, gdzie ja. - Uśmiechnęłam się półgębkiem, nieco rozbawiona działającym nam na przekór losem. Nie wierzyłam w przeznaczenie. To wszystko, co dotychczas miało miejsce nazywałam czystym przypadkiem. Cuda się nie zdarzały. Od dawna przestałam w nie ślepo wierzyć.
Pomiędzy mną a Heather zapadła niezręczna cisza, którą bałam się w jakikolwiek sposób przerwać. Za wszelką cenę chciałam uniknąć wybuchu emocjonalnej bomby którejkolwiek ze stron. Bo ewidentnie obydwie byłyśmy naładowane, i to niekoniecznie pozytywną energią. Wykończona swoimi dzisiejszymi przeżyciami, pozwoliłam sobie zapaść w krótką drzemkę, która skończyła się gwałtownie. Ujrzałam wówczas szeroki uśmiech na twarzy Hope. Byłam ciekawa, co tak bardzo poprawiło jej humor. Początkowo zamierzałam ugryźć się w język i nie dopytywać, by nie zniwelować jej obudowanego samopoczucia, jednakże pokusa okazała się być silniejsza ode mnie.
- Co cię bawi? - zapytałam, nie łudząc się o jakiekolwiek uprzejmości.
- Już nic. - I uśmiech w tymże momencie zniknął. - Śpij dalej. Zanim wróci Ruth - dodała, niekoniecznie zachwycona tym faktem. Chociaż próbowała ukryć niezadowolenie, nie udało jej się. Znałam ją jak nikt inny, nic zatem dziwnego, że potrafiłam przejrzeć jej gierki na wylot. Mimo wszystko, nie wnikałam. Za to ożywiłam się nieco na wspomnienie imienia Fitz.
- To dobrze. Nie będziesz już musiała się ze mną męczyć - odparłam, może nieco zbyt kąśliwie. Chciałam raczej zabrzmieć przyjacielsko, a kontekst miał być raczej żartobliwy. Nie wyszło, jak wszystko zresztą w moim życiu.
- Wiesz, ja w zasadzie... - Nie dane jej było dokończyć, bowiem do pomieszczenia wparowała osoba, na którą tak długo czekałam. Poczułam, że kąciki moich ust samoczynnie unoszą się ku górze na widok rozwichrzonej czupryny i rozbieganych oczu. Czy ona pędziła tu na złamanie karku?
- Reenie! Wszystko dobrze? Jak się czujesz? - W sekundę znalazła się przy mnie. Pozwoliłam sobie unieść się do pozycji siedzącej i ująć ostrożnie dłoń dziewczyny. Mój uśmiech uległ powiększeniu, kiedy ta się nie odsunęła. - Dobrze się tobą zajęła? - dopytywała, wpatrując się we mnie nieustannie.
Tymczasem Nadziejka rzuciła na pożegnanie krótkie "Cześć" i wyszła, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Cieszyłam się z odrobiny prywatności. Odprowadziłam ją krótkim, ulotnym wręcz spojrzeniem i wróciłam do wpatrywania się w oczy Fitz.
- Tak, dała mi jakieś leki. Jak było na treningu, Ruthie? - Odgarnęłam z jej twarzy zbłąkany kosmyk włosów i ostrożnie założyłam za jej ucho. Na mojej twarzy powtórnie pojawił się niewinny uśmiech, który natychmiast został odwzajemniony.
Leżąc w łóżku i cierpliwie oczekując powrotu Hope, zdążyłam przemyśleć kilka kwestii. Przede wszystkim podpisałam sama ze sobą niewidzialny dla oka pakt, który jasno mówił, że nigdy więcej nie wpakuję ani siebie, ani Heather w to samo bagno. Wyznawałam zasadę, że do tej samej rzeki definitywnie nie wchodzi się po raz drugi, i nie zamierzałam czynić żadnych, nawet najmniejszych odstępstw od tejże reguły, bez względu na uczucia. Chociaż... byłam pozytywnie zaskoczona, bo poza szokiem doznanym po powtórnym spotkaniu z przeszłością z radością odkryłam, że wszelka miłość żywiona do Nadziejki wyparowała wraz z zakończeniem naszego wspólnego rozdziału, to jest związku. Byłam zatem wolna, niczym nieobciążona. I przede wszystkim czułam, że mogę zdziałać wiele w kierunku uroczej Ruthie. A właśnie. Ruth. Gdzie ona się tyle podziewała? Zauważyłam, że doskwierała mi silna tęsknota, kiedy nie miałam okazji chociażby na nią patrzeć.
- Lubisz tą Ruth. - Dobiegły mnie słowa ex, jednocześnie wyrywając mnie z wszelkich rozmyślań o Bożym świecie. Zażyłam przyniesione przezeń lekarstwa, odrzucając na bok podejrzliwość co do niesprawdzonych ziółek. Cóż, jakby chciała mnie wykorzystać seksualnie albo wykończyć, to zrobiłaby to od razu. Poza tym zagotowałam się w środku, słysząc błędną odmianę w jej wykonaniu. "Tę", nie "tą", do kurwy, pomyślałam zirytowana. Wzięłam głęboki wdech. Byłam zbyt nerwowa.
- Lubię - odparłam, a po chwili namysłu raczyłam kontynuować. - Miałam cię nie szukać, to nie szukałam. Ale ty i tak jesteś tam, gdzie ja. - Uśmiechnęłam się półgębkiem, nieco rozbawiona działającym nam na przekór losem. Nie wierzyłam w przeznaczenie. To wszystko, co dotychczas miało miejsce nazywałam czystym przypadkiem. Cuda się nie zdarzały. Od dawna przestałam w nie ślepo wierzyć.
Pomiędzy mną a Heather zapadła niezręczna cisza, którą bałam się w jakikolwiek sposób przerwać. Za wszelką cenę chciałam uniknąć wybuchu emocjonalnej bomby którejkolwiek ze stron. Bo ewidentnie obydwie byłyśmy naładowane, i to niekoniecznie pozytywną energią. Wykończona swoimi dzisiejszymi przeżyciami, pozwoliłam sobie zapaść w krótką drzemkę, która skończyła się gwałtownie. Ujrzałam wówczas szeroki uśmiech na twarzy Hope. Byłam ciekawa, co tak bardzo poprawiło jej humor. Początkowo zamierzałam ugryźć się w język i nie dopytywać, by nie zniwelować jej obudowanego samopoczucia, jednakże pokusa okazała się być silniejsza ode mnie.
- Co cię bawi? - zapytałam, nie łudząc się o jakiekolwiek uprzejmości.
- Już nic. - I uśmiech w tymże momencie zniknął. - Śpij dalej. Zanim wróci Ruth - dodała, niekoniecznie zachwycona tym faktem. Chociaż próbowała ukryć niezadowolenie, nie udało jej się. Znałam ją jak nikt inny, nic zatem dziwnego, że potrafiłam przejrzeć jej gierki na wylot. Mimo wszystko, nie wnikałam. Za to ożywiłam się nieco na wspomnienie imienia Fitz.
- To dobrze. Nie będziesz już musiała się ze mną męczyć - odparłam, może nieco zbyt kąśliwie. Chciałam raczej zabrzmieć przyjacielsko, a kontekst miał być raczej żartobliwy. Nie wyszło, jak wszystko zresztą w moim życiu.
- Wiesz, ja w zasadzie... - Nie dane jej było dokończyć, bowiem do pomieszczenia wparowała osoba, na którą tak długo czekałam. Poczułam, że kąciki moich ust samoczynnie unoszą się ku górze na widok rozwichrzonej czupryny i rozbieganych oczu. Czy ona pędziła tu na złamanie karku?
- Reenie! Wszystko dobrze? Jak się czujesz? - W sekundę znalazła się przy mnie. Pozwoliłam sobie unieść się do pozycji siedzącej i ująć ostrożnie dłoń dziewczyny. Mój uśmiech uległ powiększeniu, kiedy ta się nie odsunęła. - Dobrze się tobą zajęła? - dopytywała, wpatrując się we mnie nieustannie.
Tymczasem Nadziejka rzuciła na pożegnanie krótkie "Cześć" i wyszła, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Cieszyłam się z odrobiny prywatności. Odprowadziłam ją krótkim, ulotnym wręcz spojrzeniem i wróciłam do wpatrywania się w oczy Fitz.
- Tak, dała mi jakieś leki. Jak było na treningu, Ruthie? - Odgarnęłam z jej twarzy zbłąkany kosmyk włosów i ostrożnie założyłam za jej ucho. Na mojej twarzy powtórnie pojawił się niewinny uśmiech, który natychmiast został odwzajemniony.
Ruth? Heather?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz