Zawroty głowy stopniowo dały za wygraną, odchodząc w siną dal, a ja mogłam cieszyć się spokojem. Ryzyko ataku duszności minęło. O dziwo czułam się znacznie bezpieczniej, kiedy nie byłam pozostawiona samej sobie. A może była to zasługa tego, że towarzyszyła mi Ruth, a nie kolejna randomowa osoba, tak jak te wszystkie zrzędliwe pielęgniarki w szpitalach. Okropieństwo, brr.
Odczułam coś jak impuls elektryczny przebiegający wzdłuż mojego ciała, kiedy poczułam dotyk dłoni Fitz na swoim podbródku. Wówczas wykorzystałam dany przez los moment i wpatrzyłam się głęboko w jej cudowne oczy. Niby barwa powszechnie spotykana, a jednak zostałam tymczasowo oczarowana. I magia chwili trwałaby Bóg jeden wie, ile czasu, gdyby nie mały, maluteńki, tyci problem w ludzkiej skórze, który pojawił się kilka bądź kilkanaście metrów za plecami Ruthie. Moja mina musiała ulec diametralnej zmianie, skoro zaciekawiłam - albo i zaniepokoiłam - tym blondynkę naprzeciwko mnie. Gdy ta odwróciła łepetynę w stronę, która wzbudziła u mnie silne zainteresowanie, ja błyskawicznie usadowiłam dłonie na jej policzkach i nakierowałam jej twarz z powrotem na siebie, byle tylko uniknęła kontaktu wzrokowego z Heather. Och, Heather. Nie sposób było o niej zapomnieć; o tym, co nas połączyło i co skończyło się równie szybko, jak zaczęło.
- O co chodzi, Maureen? - zapytała ze śmiechem, lustrując mnie wzrokiem. Mimo wszystko nie zdołałam jej powstrzymać przed odwróceniem się i ujrzeniem stojącej nieopodal osoby. Byłam bezsilna, grałam na przegranej pozycji.
Złapałam do ust mocny haust powietrza, odliczając w myślach najpierw do dziesięciu, potem zaś do dwudziestu, kiedy pierwsza dziesiątka nie przyniosła pożądanego rezultatu.
1, 2, 3, 4...
Widziałam, jak Nadziejka rusza ku nam, nie obawiając się niczego. Najwyraźniej zdążyła już rozpoznać moją twarz. Nic dziwnego. Nie wątpiłam, że doskonale pamięta mój wizerunek. Co jak co, ale z wyglądu nijak się nie zmieniłam.
15, 16, 17, 18...
Liczby zyskiwały na wartości stanowczo zbyt szybko. A ja nawet nie zdążyłam porządnie uspokoić swoich zszarganych nerwów. Najpierw ta porażka, a teraz to? Pięknie. Co jeszcze się dzisiaj wydarzy? Albo nie, wolę nie wiedzieć, co świat dla mnie zgotował. Nie chcę zejść na zawał serca. Z przemyśleń wyrwała mnie sylwetka mojej ex, która teraz znajdowała się niebezpiecznie blisko nas. Podniosłam się zatem w trybie natychmiastowym, zbierając resztki swej godności z piaszczystego padoku. Na sekundę zagryzłam dolną wargę, starając się nie palnąć czegoś zdecydowanie nieodpowiedniego.
- Hej, Heather - zająknęłam się, nawet nie wiedzieć czemu. Nie tylko ja byłam zbita z pantałyku w wyniku tej sytuacji. A już zaczynałam się obawiać, że to ze mną jest coś nie tak.
- Może przedstawisz mi swoją towarzyszkę? - rzuciła w odpowiedzi, w pierwszej kolejności zerkając w moją stronę, a zaraz potem wpatrując się w moją nową znajomą. Ruthie popatrzyła po mnie, jakby oczekując wyjaśnień.
- To jest Ruth - odparłam zdawkowo, mój wzrok zaś powędrował w stronę ziemi. Nie wiedziałam, gdzie wlepić gały, żeby nie wyjść na kompletnie zagubioną. Byłam przerażona. Nie zamierzałam nigdy więcej pchać się Hope pod nogi, tymczasem ktoś postanowił z powrotem postawić mnie na jej drodze. Wystarczająco mocno zraniłam ją swym niezdecydowaniem. - Ruth, to Heather. Moja dawna... przyjaciółka. - Nadzieja wyglądała na oburzoną, zaskoczoną i rozczarowaną jednocześnie.
Czekała na mnie na mostku. Naszym mostku. Widywałyśmy się rzadko, zważywszy na fakt, że ja mieszkałam w Szkocji, ona zaś - w Stanach. Ciężko było pogodzić udany związek z odległością liczącą tysiące mil. W końcu ocean był trudną do pokonania granicą... Wracając - czekała cierpliwie, aż dotrę spóźniona na umówione spotkanie. Jeszcze nie wiedziała, że nie przynoszę dobrej nowiny. Heather natychmiast skoczyła ku mnie, obejmując mnie za szyję i próbując połączyć nasze usta w utęsknionym pocałunku, jednakże wykonałam skuteczny unik, odsuwając się na bezpieczną odległość. Moje spojrzenie wyrażało wszystkie kotłujące się we mnie uczucia. I myśli.- O co chodzi? Coś nie tak zrobiłam, kochanie? - zapytała przejęta, lustrując mnie uparcie od stóp do głów. Czekała aż odpowiem, a ja zwlekałam jak ostatni tchórz.- To koniec, H. Koniec. Nie mogę tak dłużej. Pogódź się z tym. To od początku nie miało nawet najmniejszego sensu. Myślałaś, że co? Że będziemy razem do końca życia, widując się raz na ruski rok, w dodatku raptem na kilka dni? Nie, tak to nie działa. Nie zamierzam się męczyć. Już dość.
Wspomnienie wróciło do mnie z prędkością światła, a ja poczułam się gorzej niż zazwyczaj. Nawet nie zauważyłam, że zarówno Ruthie, jak i Hope próbują przywrócić mnie na ziemię. Ja jednak wciąż byłam pogrążona w swojej retrospekcji.
Ruth? Heather?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz