- James! Jem! - rzucała się jak szczupak. - Jemuś!
Mały cwaniaczek... dokładnie wiedziała, że to zdrobnienie mnie kompletnie zniewala. Właściwie z bliżej nieokreślonego powodu, od pierwszego razu, kiedy padło z jej ust, przypisałem je właśnie Marie. Nikt inny nigdy nie miał i nie będzie miał prawa go wobec mnie użyć. Kiedy byliśmy razem używała go rzadko, najczęściej szeptała je w nocy, żeby sprawdzić czy śpię. Taki bodziec na przywołanie najlepszych wspomnień, ale także pragnień. Odstawiłem ją na podłogę, a moje dłonie powędrowały na jej talię. Delikatnie przysunąłem ją do siebie, splotła dłonie na moim karku.
- Ty był cios poniżej pasa - wymruczałem, a ona przesunęła swoim pazurkiem po moich ustach. Co za cudowne uczucie... mogłaby to robić do końca moich dni.
- Mam nadzieję, że bardzo nie bolało - uśmiechnęła się łobuzersko.
- Tylko troszeczkę - pochyliłem się i musnąłem ustami jej szyję... nie byłem pewny co między nami się dzieje w tym momencie. To była jak jakaś cholerna retrospekcja i w pewnym momencie przestraszyłem się mojego wewnętrznego strachu, że to sen.
- Najważniejsze, że ten cios był dość skuteczny - moje ręce zjechały po tej tali w dół, po jej cudownym tyłeczku na uda, podniosłem ją i wróciłem z nią na łóżko, gdzie ją położyłem.
- Myślę, że tak optymalnie skuteczny - odparłem, kładąc się obok niej.
- Tak? A nie widać - zrobiła smutną minkę.
- Odłożyłem cię przecież na miejsce...
- No właśnie - westchnęła.
- Posłuchaj mnie Saint... albo nie - zawahałem się, a ona się zaczęła śmiać.
- Co za zdecydowanie.
- Bo chciałbym z tobą porozmawiać, tak bardzo poważnie, ale leżymy sobie tutaj i nie chcę tego zepsuć przez moją paplaninę, a oboje dobrze wiemy, że jest to możliwe - spojrzałem jej w oczy.
Taka była prawda. Sytuacja, w której się znaleźliśmy była co najmniej dziwna, musiałem z nią porozmawiać. Myślę nad tym już od dłuższego czasu, ale za każdym razem, kiedy miałem do niej zadzwonić rezygnowałem, ponieważ wiedziałem, że ona ma już inne życie. Życie beze mnie, a to bolało. Mogłem zacząć tą rozmowę, jednak jeśli ona nawet raz za mną nie zatęskniła, to by wyszła, a ja bym jej na to pozwolił... chyba. Właściwie to nie wiedziałem, bo z jednej strony, nie mogę wymagać od niej odwzajemnienia uczuć, a z drugiej nie chciałbym jej wypuścić, by była już tylko moja. Tak jak kiedyś...
Westchnęła i zaczęła się bawić moimi włosami, lubiła to robić, a ja lubiłem kiedy to robiła.
- Chcesz się przejść? - pokręciła głową.
- Tu mi dobrze.
- To ja teraz rozumiem, dlaczego masz taki duży tyłek - wyszczerzyłem się, za co dostałem poduszką.
- Czy ty właśnie mi mówisz, że jestem gruba?
- Nie. Tylko ostrzegam przed utyciem.
- Jasne, dupku.
- I chamie.
- I głupku.
- Na idiotę też pewnie zasłużyłem - zaśmieliśmy się. - Chodź, ubiorę cię ciepło i pójdziemy, gdzieś daleko, w spokojne miejsce.
- I tam nastąpi egzekucja? - zapytała.
- Albo wręcz przeciwnie.
- To gdzie ty chcesz iść?
- Nie wiem.
- Ale ja muszę wiedzieć, żeby się zdecydować - odparła.
- Hmmm... skoro tak. To możemy na przykład pójść na huśtawkę na łąkach, albo do lasu nad strumyk, albo przejść się do miasteczka, albo gdzie tylko będziesz chciała.
Marie, kotuś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz