- Odpowiesz? - powtórzył uśmiechając się delikatnie pokazując przy tym swoje białe ząbki.
Potrząsnęłam głową odgarniając włosy z twarzy przy okazji odwzajemniając uśmiech.
- Ahh, nie ma ich obecnie. Prawdopodobnie wrócą wieczorem. - odparłam. - Coś się stało?
- Mam problem ze światłem. - wszedł do pokoju i nacisnął włącznik.
- O. - zajrzałam do wnętrza mieszkania. - Przecież wystarczy tylko wymienić żarówkę, one często szwankują. - rzuciła okiem na sufit. - Mogę poprosić woźnego by się tym zajął.
- Byłoby super. - odparł chłopak opierając się ręką o drzwi.
- Przy okazji - Marie jestem. - wyciągnęłam rękę w jego kierunku.
- Jorge. - przedstawił się.
- Przepraszam, ale muszę już iść. Zaraz pójdę do woźnego i powiem mu o tej żarówce. - uśmiechnęłam się i machnęłam włosami wychodząc z pokoju.
- Do zobaczenia. - Jorge pomachał mi, a chwilę potem zniknął za drzwiami.
Zgodnie z obietnicą poszłam do woźnego, który powiedział, że zaraz zajmie się zmianą żarówki. Sama ruszyłam w kierunku pastwiska, by zabrać stamtąd Pyrrusa. Rudy podkłusował do ogrodzenia radośnie rżąc na mój widok. Pogłaskałam go, a chwilę później znalazłam się już po drugiej stronie ogrodzenia. Przypięłam uwiąz do kantaru i zabrałam konia z padoku. Wyglądał jakby nie był czyszczony co najmniej kilka dobrych dni. W stajni powitało nas rżenie koni, a w tym Kopenhagi, która była następna w kolejce do czyszczenia. Dwa konie - dwa razy więcej roboty, w tym więcej treningów. Pojawienie się klaczy wcale nie oznacza, że kasztan zostanie w jakiś sposób odciążony. Dalej będziemy trenować tak samo, muszę mieć dwa konie w gotowości na duże zawody. Wprowadziłam wałacha do myjki. Przyniosłam z szafki moją niezawodną skrzynkę z różowym zestawem do czyszczenia. Ile ja już się nasłuchałam, że robię z Pyrrusa pedała albo jakiegoś transa. Po prostu lubię ten kolor, a rudemu 'do pyska' w różowym czapraku czy kantarze. Wsunęłam na dłoń plastikową szczotkę i zaczęłam dokładnie 'szorować' sierść i pozbywać się zaklejek. Gdy doprowadziłam ją do ładu omiotłam wszystko miękką szczotką. Teraz kopyta. Zachęciłam konia do podania kopyta cmokaniem. I tak niestety kończy się to tak, że muszę schylić się jeszcze bardziej bo książę jest zbyt leniwy. Kopyto, pewnie podobnie jak reszta było w opłakanym stanie. Musiałam się sporo natrudzić by je doczyścić. Po jakiś dwudziestu minutach kasztan wyglądał przyzwoicie. Odprowadziłam go do boksu. Zdjęłam mu kantar, pogłaskałam po szyi i chwilę jeszcze patrzyłam, jak dobiera się do pełnego żłobu. Teraz czas na nową. Na szczęście mają boksy koło siebie, nie muszę męczyć się i latać na drugi koniec stajni. Kobyłka przywitała mnie wystawiając łeb z boksu.
- No co, co. - wyciągnęłam w jej kierunku dłoń. Klacz zaczęła miziać ją pyskiem i lizać. Nie kupiłam jej tylko ze względu na pochodzenie ani umiejętności. Przecież ona jest cudowna z charakteru, większy misiek od wałacha. Zaprowadziłam ją do myjki i przypięłam na dwa uwiązy, by przypadkiem nie próbowała mi zwiać. Ciekawiło ją dosłownie wszystko, wszystko musiała dokładnie obwąchać,a każdego konia powitać rżeniem i trącić nosem. Zabrałam się za czyszczenie ciemnogniadej, gdy pojawił się Jorge.
- Wolne? - wskazał głową na stanowisko obok uśmiechając się.
- Pewnie.
Po chwili chłopak wrócił w ręku z smukłym, ładnie prezentującym się koniem. Kopenhaga głośno przywitała się z kolegą i już chciała ruszyć do przodu, by go obwąchać, ale skutecznie zatrzymałam ją chwytając za kantar. Wierzchowiec szatyna również zainteresował się klaczą. Na szczęście rozdzielała ich metalowa barierka. Pod koniec czyszczenia postanowiłam, że jeszcze naoliwie jej kopyta. Mam nadzieję, że jak zostawię ją na chwilę samą to nie narozrabia za bardzo.
Jorge? Piszesz chyba lepiej odemnie XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz