- Cholera jasna. - Zrobiłam duże oczy.
- Co się stało? - Prawie że odskoczył.
- Nic, tylko zapomniałam, że mam zrobić trening Diakonowi. - Klepnęłam ręką o czoło.
- Mogę ci potowarzyszyć, jeśli chcesz. - Posłał mi nieśmiały uśmiech.
- Z wielką chęcią. - Wyszczerzyłam się szeroko.
- No to chodźmy. - Zaczął iść w stronę boksu swego konia. Zabrałam Ze sobą tylko uzdę. Otwarłam boks Diakona, a ten pokornie z niego wyszedł. Poklepałam swoje udo, dając mu tym znak, by poszedł za mną. Levin ze zdziwieniem na mnie patrzył. Poczekałam, aż oporządził swego konia Kanee, po czym poszliśmy na hale. On od razu zaczął mi się przyglądać, co ja robiłam. Mianowicie zaczęłam współpracować z koniem, ćwicząc jakieś ćwiczenia. Stałam naprzeciw Diakona prosto, po czym wystawiłam prawa nogę do przodu i ukłoniłam się. Koń bezbłędnie powtórzył mój ruch. Zaczęłam iść w lewą stronę, wysoko i rytmicznie przy tym podnosząc nogi, a koń robił to samo. Zatrzymałam się i zaczęłam iść tyłem, a jak pewne już wiecie, Diakon robił to samo. Zrobiłam gest ręką, a koń klękną przednimi nogami, bym mogła na niego wejść. Wsiadłam na konia i kontynuowałam ćwiczenia. Levinn wciąż się mnie przyglądał, więc postanowiłam podjechać i zagaić rozmowę:
- Czemu nie ćwiczysz? - Podjechałam bliżej.
- To, co robisz...
- Hyy? Te ćwiczenia?
- Tak, to było... Łooo! Niesamowite.
- Aj tam, aj tam nie mów tak to normalka.
- Wiesz, jak niektórym ciężko jest się tak dogadać z koniem, by ten powtarzał jego gesty? Tobie to przychodzi z taką łatwością.
- Robiłam tak z nim od źrebaka. Jest taki potulny, kochany i spokojny, że pozwala mi nawet robić to. - Ściągnęłam bytu i stanęłam na grzbiecie Diakona. Ten stał niewzruszony, tak jakby nic nie czuł. Levinn zrobił duże oczyska:
- Jak? Czemu cię nie zrzucił?
- Hahahaha czyli, chcesz, by mnie zrzucił?
- Nie! Źle to powiedziałem, a ty jeszcze gorzej to zrozumiałaś.
- Nie no kapuje o co ci chodziło.
- Pokaz co jeszcze z nim umiesz zrobić. - Zszedł z konia.
- Diakon. Hajda!
Koń ruszył stepem i robił okręgi. A ja nadal, niewzruszenie na nim stałam. Koń kawałek zaczął kłusować, po czym zatrzymał się. Usiadłam po turecku na grzbiecie konia i podjechałam do Levina:
- On zawsze taki spokojny i opanowany?
- Tak, ale nie raz potrafi być zgrywusem.
- Na przykład...
Koń ruszył w stronę moich butów, chwycił jednego w zęby i trochę nim poszarpał. Zgiął głowę w moją stronę i oddał mi buta.
But był ośliniony i zgryziony, ale na całe szczęście był cały. Spojrzałam na Diakona wymownie i zaczęłam mówić:
- Bawi cię to? - Koń pokiwał głową na tak.
- Nie waż się tykać drugiego... - Zaczął po niego sięgać. Tym razem chwycił go delikatnie w zęby, po czym mi go oddał. Tak bez bawienia się nim. Założyłam
byty i odezwałam się do Levinn'a:
- Pokaż! Na co cię stać! - Zaczęłam śpiewać.
- Ale tylko jeden raz! - Załapał i kontynuował śpiewanie.
- Ruszaj! Ru-Ru-Ruszaj! - Dalej śpiewałam.
- Masz śliczny głos Max.
- Ty masz lepszy wokal. - Szeroko się uśmiechnęłam.
- No to, co mam ci zaprezentować z Kan?
- To, co umiesz! Pochwal się! - Nadal się szeroko uśmiechałam. Wszedł na swojego rumaka i...
Levinn?
Przepraszam, że tak długo nie odpisywałam. Nie miałam weny. Pseplasam. Nie bij.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz