Widok Amalie był nie do zniesienia. Niby już dawno przestała mnie boleć jej zdrada, ale w tamtym momencie, kiedy stała kilka metrów ode mnie, napawała mnie obrzydzeniem. Musiałem coś zrobić, spojrzałem na Hailey, patrzyła na mnie. Wszyscy wiedzieli, że to ja powinienem coś zrobić. Westchnąłem.
- Dziękujemy Amalie, ale świetnie znam Annamoe - odparłem spokojnie. Aż mnie samego to zdziwiło.
- Nie chcesz, abym wam towarzyszyła? - uśmiechnęła się, kiedyś myślałem, że to czarujący uśmiech...
- Nie mam zwyczaju pokazywać się z dziwkami, nawet mentalnymi - ten spokój w moim głosie zaczynał się robić przerażający.
- Słucham? - prychnęła zaskoczona.
- No właśnie w tym problem, że ty nie słuchasz, więc z łaski swojej nie wchodź w drogę mi i moim przyjaciołom - odparłem mijając ją, po chwili dołączyła do mnie Hailey.
- Lewis... - szepnęła.
- Nie mogłem inaczej - odparłem, a ona objęła moje przedramię, a głowę przytuliła do ramienia.
- Mogłeś - wtrącił się Dom. - Było ją opierdolić z góry do dołu.
- Myślę, że nazwanie jej dziwką na razie jej wystarczy - sprzeciwił się James.
- Jestem dumny - Zain patrzył się na mnie maślanymi oczami.
- Jesteście dziwni... - odparła Brooke.
- No nie? - zapytałem.
- Przestań - Hail pacnęła mnie w ramię. - Ta idiotka go perfidnie zdradziła i nie jesteśmy dziwni, tylko jeszcze opanowani.
- Dokładnie - poparł ją James, patrząc na zdziwioną Marie.
- Możemy skończyć ten temat? - poprosiłem.
- To gdzie idziemy? - zapytał Zain.
- Najpierw do piekarni i cukierni, później na rynek i wracamy.
- A później? - uśmiechnął się wymownie.
- A później utopię cię w jeziorze.
- Ej, tylko ja mogę mu grozić - nachmurzyła się Sky.
Szliśmy wąskimi uliczkami, które całkowicie wystarczały w tej niewielkiej miejscowości. Najlepsza piekarnia, która zarazem była cukiernią, znajdowała się w kamieniczkach przy rynku. Pamiętam, jak dziadek zabierał mnie tam, kiedy byłem mały... nigdzie nie jadłem lepszych ciastek. Do środka wszedłem tylko z Zainem, drzwi zaskrzypiały, a do nas odwróciła się ekspedientka. Właściwie, po prostu Megan.
- Lewis!
- Cześć Meg, co tutaj robisz? - przytuliłem ją przez ladę.
- Znalazłam wreszcie pracę, w której się nie przepracuję - uśmiechnęła się.
- Więc jednak? - wyszczerzyłem się.
- Przepra... - zaczął Zain.
- A tak, to Zain, mój najlepszy przyjaciel, a to Meg.
- Żona jegl kuzyna, żeby nie było, że to podrywam - podała mu rękę.
- Ale co jednak? - dopytywał brunet.
- Zostanę wujkiem - odparłem szczęśliwy.
- Lepiej uważaj, żebyś ojcem nie został - odparł.
- Ale cię strzelę, aż ci głowa odskoczy.
- Ojcem? - zainteresowała się Megan.
- Nieee - pokręciłem głową.
- Jasne - odpowiedzieli na raz.
- Ale wy uparci jesteście, jak na razie to dostałem dwa razy w twarz i zdążyłem jakieś trzy razy się jej nieźle narazić...
- To miłość - zaśmiała się.
- Nienawidzę cię, ale twoje dzieciątko kocham - uśmiechnąłem się, a ona wybuchła śmiechem.
- To co podać?
Kiedy wyszliśmy przed sklep nagle okrążyła nas reszta.
- To teraz się tłumacz - odparł Dom.
- On zostanie oj... wujkiem!
- Zaain - warknąłem.
- No co? Ojcem też kiedyś zostaniesz...
- Podkreślmy to kiedyś - mruknąłem. - Spotkałem żonę mojego kuzyna, Megan.
- I oni tutaj mieszkają? - zapytała Marie.
- Cała rodzina mojej matki mieszka w tych okolicach. Więc owszem, możemy jeszcze jakąś trójkę co najmniej spotkać.
Odpuścili. Kurde, to wszystko zaczyna się robić niebezpieczne. Najpierw Amalie, później Megan, to kto teraz? Jakaś dziewczyna, która spróbuje mnie podrywać? No cholera jasna. Szybko ogarnąłem wszystko na rynku, aby jak najszybciej wrócić do dziadków, nie zamierzam ryzykować, szczególnie kiedy zaczyna się wreszcie coś układać.
- Dziękujemy Amalie, ale świetnie znam Annamoe - odparłem spokojnie. Aż mnie samego to zdziwiło.
- Nie chcesz, abym wam towarzyszyła? - uśmiechnęła się, kiedyś myślałem, że to czarujący uśmiech...
- Nie mam zwyczaju pokazywać się z dziwkami, nawet mentalnymi - ten spokój w moim głosie zaczynał się robić przerażający.
- Słucham? - prychnęła zaskoczona.
- No właśnie w tym problem, że ty nie słuchasz, więc z łaski swojej nie wchodź w drogę mi i moim przyjaciołom - odparłem mijając ją, po chwili dołączyła do mnie Hailey.
- Lewis... - szepnęła.
- Nie mogłem inaczej - odparłem, a ona objęła moje przedramię, a głowę przytuliła do ramienia.
- Mogłeś - wtrącił się Dom. - Było ją opierdolić z góry do dołu.
- Myślę, że nazwanie jej dziwką na razie jej wystarczy - sprzeciwił się James.
- Jestem dumny - Zain patrzył się na mnie maślanymi oczami.
- Jesteście dziwni... - odparła Brooke.
- No nie? - zapytałem.
- Przestań - Hail pacnęła mnie w ramię. - Ta idiotka go perfidnie zdradziła i nie jesteśmy dziwni, tylko jeszcze opanowani.
- Dokładnie - poparł ją James, patrząc na zdziwioną Marie.
- Możemy skończyć ten temat? - poprosiłem.
- To gdzie idziemy? - zapytał Zain.
- Najpierw do piekarni i cukierni, później na rynek i wracamy.
- A później? - uśmiechnął się wymownie.
- A później utopię cię w jeziorze.
- Ej, tylko ja mogę mu grozić - nachmurzyła się Sky.
Szliśmy wąskimi uliczkami, które całkowicie wystarczały w tej niewielkiej miejscowości. Najlepsza piekarnia, która zarazem była cukiernią, znajdowała się w kamieniczkach przy rynku. Pamiętam, jak dziadek zabierał mnie tam, kiedy byłem mały... nigdzie nie jadłem lepszych ciastek. Do środka wszedłem tylko z Zainem, drzwi zaskrzypiały, a do nas odwróciła się ekspedientka. Właściwie, po prostu Megan.
- Lewis!
- Cześć Meg, co tutaj robisz? - przytuliłem ją przez ladę.
- Znalazłam wreszcie pracę, w której się nie przepracuję - uśmiechnęła się.
- Więc jednak? - wyszczerzyłem się.
- Przepra... - zaczął Zain.
- A tak, to Zain, mój najlepszy przyjaciel, a to Meg.
- Żona jegl kuzyna, żeby nie było, że to podrywam - podała mu rękę.
- Ale co jednak? - dopytywał brunet.
- Zostanę wujkiem - odparłem szczęśliwy.
- Lepiej uważaj, żebyś ojcem nie został - odparł.
- Ale cię strzelę, aż ci głowa odskoczy.
- Ojcem? - zainteresowała się Megan.
- Nieee - pokręciłem głową.
- Jasne - odpowiedzieli na raz.
- Ale wy uparci jesteście, jak na razie to dostałem dwa razy w twarz i zdążyłem jakieś trzy razy się jej nieźle narazić...
- To miłość - zaśmiała się.
- Nienawidzę cię, ale twoje dzieciątko kocham - uśmiechnąłem się, a ona wybuchła śmiechem.
- To co podać?
Kiedy wyszliśmy przed sklep nagle okrążyła nas reszta.
- To teraz się tłumacz - odparł Dom.
- On zostanie oj... wujkiem!
- Zaain - warknąłem.
- No co? Ojcem też kiedyś zostaniesz...
- Podkreślmy to kiedyś - mruknąłem. - Spotkałem żonę mojego kuzyna, Megan.
- I oni tutaj mieszkają? - zapytała Marie.
- Cała rodzina mojej matki mieszka w tych okolicach. Więc owszem, możemy jeszcze jakąś trójkę co najmniej spotkać.
Odpuścili. Kurde, to wszystko zaczyna się robić niebezpieczne. Najpierw Amalie, później Megan, to kto teraz? Jakaś dziewczyna, która spróbuje mnie podrywać? No cholera jasna. Szybko ogarnąłem wszystko na rynku, aby jak najszybciej wrócić do dziadków, nie zamierzam ryzykować, szczególnie kiedy zaczyna się wreszcie coś układać.
- To jakie plany na dziś? - zapytał siedzący na huśtawce James. Była ona zawieszona na jednej z potężnych jabłoni w sadzie. Obejmował w pasie siedzącą mu na kolanach Marie, która bawiła się jego włosami.
- Byle nie bieganie - odparł leżący na kocu Zain, do siedzącej obok niego Brooke.
- Ja mam pomysł - powiedziałem. Leżałem sobie na obszernym hamaku, bo stwierdzili, że mi na ziemi będzie za twardo. Tak więc delikatnie się bujałem i patrzyłem na białe obłoczki, widoczne przez plątaninę gałęzi owocowych drzew. Podeszła do mnie Hail, usiadła obok mnie i wpatrywała się we mnie.
- Jaki? - zapytała.
- Ognisko - uśmiechnąłem się.
- Znowu las? - przestraszyła się. - To ja podziękuję.
- Nie las... łąki, nad jeziorem. I tutaj cię zaskoczę jak zacznie padać to w dziesięć minut jesteśmy spowrotem.
- Chytre - zawołał z drzewa Dominic.
- Złaź! - warknąłem. - Jak coś połamiesz, to dziadek cię zabije.
- A ty nie zmieniaj tematu - odpyskował. - Ja rozumiem skłonność z dzieciństwa, ale weź ty nad tym panuj!
- Nie będziesz mi mówił, jak mam żyć.
- A co taką władzę ma tylko szanowny tatuś?
- Chcesz znowu pluć krwią? - dlaczego ja zawsze w takich sytuacjach mówię spokojnie?!
- Jesteś przerażający... - odparła Brooke.
- Tylko przy rozmowach o mojej rodzinie. To tabu, którego radzę nie ruszać, a reszta... - zawahałem się. - No dobra, tematu moich związków też nie poruszajcie.
- Byle nie bieganie - odparł leżący na kocu Zain, do siedzącej obok niego Brooke.
- Ja mam pomysł - powiedziałem. Leżałem sobie na obszernym hamaku, bo stwierdzili, że mi na ziemi będzie za twardo. Tak więc delikatnie się bujałem i patrzyłem na białe obłoczki, widoczne przez plątaninę gałęzi owocowych drzew. Podeszła do mnie Hail, usiadła obok mnie i wpatrywała się we mnie.
- Jaki? - zapytała.
- Ognisko - uśmiechnąłem się.
- Znowu las? - przestraszyła się. - To ja podziękuję.
- Nie las... łąki, nad jeziorem. I tutaj cię zaskoczę jak zacznie padać to w dziesięć minut jesteśmy spowrotem.
- Chytre - zawołał z drzewa Dominic.
- Złaź! - warknąłem. - Jak coś połamiesz, to dziadek cię zabije.
- A ty nie zmieniaj tematu - odpyskował. - Ja rozumiem skłonność z dzieciństwa, ale weź ty nad tym panuj!
- Nie będziesz mi mówił, jak mam żyć.
- A co taką władzę ma tylko szanowny tatuś?
- Chcesz znowu pluć krwią? - dlaczego ja zawsze w takich sytuacjach mówię spokojnie?!
- Jesteś przerażający... - odparła Brooke.
- Tylko przy rozmowach o mojej rodzinie. To tabu, którego radzę nie ruszać, a reszta... - zawahałem się. - No dobra, tematu moich związków też nie poruszajcie.
- Kto tutaj jest taki delikatny? - zaśmiała się Marie.
- Zdziwiłabyś się, jak bardzo delikatny - mruknąłem. - To chcecie to ognisko, czy nie?
- Tak - odpowiedzieli.
- Cóż za zgranie - prychnąłem wstając z hamaka, powoli lazłem w stronę domu, kiedy ktoś mnie objął na wysokości prawie łokci. Myślałem, że to Hailey, ale ku mojemu najwyższemu przerażeniu, to była... Brooke. - Coś się stało?
- Wiesz, nie znam cię za długo, ale jesteś przyjacielem Zaina i uważam, że dosyć inteligentnym, więc ufam, że wiesz co robisz. Niemniej mam radę dla ciebie, nie pakuj się w większe bagno i nie obiecuj czegoś, czego nie będziesz w stanie dotrzymać, nie znam jej, ale wydaje się sympatyczna, szkoda by jej było.
- Jesteś... niebezpiecznie inteligentną kobietą - odparłem mrużąc oczy. - Mam nadzieję, że Zain wreszcie się ogarnie i cię złapie, by nigdy nie puścić... A i pijesz dziś z nami.
- No chyba...
- Zain!
- Nie! Lewis, nie! - złapałem ją w pasie, a ta zaczęła się szarpać. - Chciałam powiedzieć, no chyba nie.
- Jasne.... Zain, ona dziś z nami pije! - odparłem opierając podbródek na jej ramieniu.
- Nieprawda!
- Zarzucasz mi kłamstwo? - zapytałem.
- Tak?! - zrobiłem smutną minkę.
- Plose, no Brooke, plooooose, plose - zacząłem jęczeć jak małe dziecko.
- Jesteś upierdliwy jak on.
- A myślisz, że od kogo się tego nauczyłem?
Jezioro, tak jak mówiłem, nie leżało daleko. Przeszliśmy przez płot zaraz za stajniami i kierując się na prawo od całego gospodarstwa dotarliśmy do niewielkiego lasku. Na szczęście byłem pewien, że dróżka, którą tam dotarliśmy i która biegła przez cały las, doprowadzi nas do naszego celu. Kiedy Hailey zaczynała ponownie powątpiewać w moje zdolności orientacji w terenie, wyszliśmy na nie za dużą polanę. Była pięknie oświetlona, a więc pełna zielonej trawy i kwiatów, nie dalej niż sto metrów od nas widać było trochę piasku, a od niego odcinała się odcieniem nasyconego granatu woda jeziora. Na lewo do tego oto zbiornika biegła mała rzeczka. Przez otoczenie przez las, było tutaj bardzo ciepło, jedynie od jeziora czuć było delikatny powiew wiatru.
- Jak ktoś mi z was powie, że Irlandia, nie jest piękna, to wyląduje z całym ubraniem w tej wodzie - odparłem, jednak nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Lepszego miejsca nie mogłem znaleźć.
Dziewczyny poszły rozłożyć koce, a my wróciliśmy po drewno. Z czym zresztą długo się nam nie zeszło. Gorzej było przy rozpalaniu ogniska. Usiadłem sobie na kocu między naszymi trzema ślicznotkami i z błogim uśmiechem przyglądałem się poczynaniom moich kolegów, aż w końcu wybuchłem śmiechem.
- Taki jesteś zabawny? - zapytał Dom. - To rozpal.
- Proszę bardzo - wyjąłem z plecaka trochę rozpałki, polałem nią drewno i rzuciłem na to płonącą zapałkę, a później jakieś pięć innych. - Do usług.
- Dlaczego, nie mówiłeś, że masz takie coś? - zapytał James, wróciłem na koc.
- Bo nie chciałem wam przeszkadzać i właściwie to nie pytaliście - zerwał się na równe nogi, ale Marie pociągnęła mnie do tyłu tak, że się o niej oparłem i objęła mnie ramionami.
- Zostaw go James, on ma chore żebra - zaświergotała, a ja się wyszczerzyłem do niego.
- I ją już przekupiłeś? - mruknął Loss.
- Kwestia uroku osobistego - odparłem.
Dnie już były całkiem długie i bardzo ciepłe, dlatego po minimalnym posileniu się, wstałem kierując się w stronę wody. Odwróciłem się do reszty. Niby sami znajomi, ale ja się nie lubię rozbierać przy ludziach... Moje blizny na boku... to ich wina. Nigdy nie czułem się z nimi komfortowo i dodatkowo, tak naprawdę do jestem bardzo nieśmiały. Fakt ten pogłębiła przemoc w domu, jednak Dominic i reszta moich przyjaciół, trochę wyciągnęli mnie z tego. Westchnąłem. Trzeba pokonywać strach. Jednym ruchem ściągnąłem koszulkę i rzuciłem nią w Zaina. Stały numer, tylko tym razem był zbyt zajęty Brooke, więc padł jak rażony piorunem.
- Zwariowałeś?! - krzyknął.
- No co? Striptiz ci robię, nie cieszysz się? - puściłem mu oczko, zdjąłem buty i ruszyłem w stronę jeziora.
- Tobie nie wolno pływać, idioto! - wydarł się Dominic.
- Tak, tak - pokiwałem głową. Kto by go tam słuchał. Zanim zdążył mnie złapać i stałem po biodra w wodzie, aby po chwili zacząć płynąć. Kraul, to nie był najlepszy wybór przy moim stanie, ale tak będzie najszybciej. Dawno tego nie robiłem, woda tak przyjemnie koiła ten cholerny upał. Była taka chłodna, taka miła i taka dziwnie spokojna.
Kiedy wróciłem na brzeg Dominic od razu złapał mnie za rękę, ciągnąc w stronę reszty. Nawet nie próbował udawać delikatności. Cholera, silny byk z niego.
- Jak zrobisz jeszcze jeden taki numer, to cię zwiążę! - warknął, a ja tylko zacząłem się śmiać. Niemal rzucił mnie na koc.
- Fajny tatuaż - odparła Brooke.
- Też uważam, że zajebisty i nie uwierzysz, co za idiota mi go zrobił.
- Dominic?
- Ty naprawdę jesteś zbyt inteligentna - zaśmiałem się. - Czuję zagrożenie z twojej strony, więc trzeba cię upić.
Tak się zaczęliśmy pić. Zwinąłem z domu dziadków chyba połowę całego alkoholu, jaki mieli. Każdego zmusiłem, żeby spróbował irlandzkiego piwa, za którym osobiście przepadałem. Gorąca swojska kiełbaska prosto znad ognia i do tego ten trunek, to dla mnie raj. Gadaliśmy o różnych głupotach, jak najgenialniejsze pomysły moje i Zaina, co w naszej cudownej mieszance dawało chore pomysły bruneta do kwadratu. Później temat trochę zboczył na Marie i James'a, którzy to zaprosili nas do Sydney, co oficjalnie potwierdzało ich powrót do siebie, czego nie omieszkaliśmy z Zainem opić drąc się wniebogłosy. Właściwie to nie upiłem się (jakby to było możliwe), po prostu się wyluzowałem. Nadal siedziałem bez koszulki, ponieważ wysychałem i z czasem przestała mi przeszkadzać nawet blizna ciągnąca się prze cały mój bok. Później ktoś dał najgorszy pomysł, jaki mogłem sobie wyobrazić. Grę w butelkę. Nie mieliśmy się całować tylko grać na pytania, a brak odpowiedzi był karany wyzwaniem. Nienawidziłem tej gry, ponieważ ogólnie brzydziłem się kłamstwem, a pomimo że grałem z przyjaciółmi, to nie lubię mówi o sobie. Zaczęło się od niewinnych pytań, ale kiedy Zain nagle zapytał mnie o Hailey, na chwilę zamarłem.
- Dawaj wyzwanie - wydusiłem z siebie.
- Ale Lewis - jęknął brunet.
- Wybacz mi mój drogi przyjacielu, ale nie zwykłem się obnażać z jakimikolwiek uczuciami, a jeśli sądzisz, że nie znając swojej własnej sytuacji, odpowiem na twoje pytanie, to się myślisz, bo nie wiem co na nie odpowiedzieć - wszyscy na mnie patrzyli. - A teraz idę się utopić.
- Nigdzie nie idziesz - Hail złapała mnie za rękę i pociągnęła w dół, a kiedy ponownie siedziałem na kocu, objęła mnie przytulając się do moich pleców i opierając podbródek na moim ramieniu. Delikatnie drżały mi ręce, mówiłeś już kiedyś, że tak naprawdę jestem wstydliwą osobą? - Odpowiedział na pytanie. Kręć dalej.
Z jednej strony byłem jej wdzięczny, z drugiej cholernie mnie zawstydziła przytulając przy nich. Bardzo mi się podobała, przyciągała mnie to niej jej akceptacja, moich różnych, nieciekawych cech. Przestałem pić, zresztą skończyło się piwo, ku mojemu nieszczęściu. Niedługo po mnie alkohol odstawili Hailey i James, a po nich Zain, widząc co się dzieje z nieźle pijaną Brooke, która chyba zapomniała o tym, że ma słabą głowę. Zjedliśmy jeszcze trochę, a ponieważ był już środek nocy i zaczynało się robić diabelnie zimno, trzeba było zebrać tą gromadę i udać się do domu.
Najdłużej zeszło się na przekonaniu do tego Dominica, ale w końcu uległ moim namowom. Ruszyliśmy przez ciemny, ale spokojny, cichy las. Światło księżyca oświetlało nam drogę, prześlizgując się między liśćmi. Cały drżałem, po odejściu od ogniska. Nie oszukujmy się, nienawidzę zimna. Najlepszy humor miała Brooke, która została królową balu, dzięki swojemu śpiewaniu. Zain będzie miał się z czego śmiać przez rok chyba. W moją stronę zbliżyła się Hail i złączyła nasze dłonie. Spojrzałem na nią, ale po chwili wbiłem wzrok w ziemię. Dlaczego nagle, obudziło się we mnie to wszystko?
Tak właściwie to wepchnąłem Dominica do pokoju, gdzie od razu się zamknął. James zajął się w ujęciu dosłownym Marie, Zain w końcu zaniósł Brooke do pokoju. Ona przy tym oczywiście ciskała się na szczupak, ale brunet miał doświadczenie po rodzeństwie. Kiedy zniknęli, zostaliśmy na korytarzu tylko ja i Hailey. Między nami zapadła głucha cisza, słychać było, jak zaczyna padać deszcz. Wróciliśmy w samą porę. Niespokojnie przesuwałem nogą po podłodze, byłem cholernie zestresowany. Uciekaj!
- To ja... - wskazałem na drzwi od mojego pokoju.
- Dlaczego tak zareagowałeś na to pytanie i później, kiedy wzięłam cię za rękę? - zapytała cicho. Tego się bałem.
- Ja... - westchnąłem. - Możemy pogadać?
- Jasne - odparła podchodząc i po chwili wchodząc do mojego pokoju. Cholera nawet nie będę miał gdzie uciec... - Więc?
Podszedłem do łóżka, na którym usiadła. Po dłuższej chwili zawahania usiadłem obok, jednak w bezpiecznej odległości od niej. Na chwilę pochyliłem się chowając twarz w dłoniach, aby patrzeć twarz i zgarnąć włosy z czoła.
- Bo... - nie mogłem wymyślić niczego sensownego.
- Bo?
- Bo... bo ja...
- Ale ty jesteś słodziutki - uśmiechnęła się.
- Ja? Nieee - odparłem niepewnie.
- Oj tak. W szczególności jak się starasz - zbliżyła się do mnie i zaczęła gładzić po policzku, przeszły mnie dreszcze.
- N-nie... przez ciebie zacznę... zacznę się jąkać - stawałem się coraz mniej pewny siebie.
- To też jest słodkie. I wcale mi to nie przeszkadza - zaśmiała się, przechylając głowę na bok.
- A-ale mi to przesz.. przeszkadza - wydawało mi się, że robię się czerwony ze wstydu.
- Komfort jest pojęciem względnym. Każdy człowiek inaczej go odbiera. Widząc cię takiego to rzadkość. Mnie się wstydzisz?
- N-nie raczej przed tobą z-za siebie...
- Oj no nie wstydź się. Bo będę musiała odpuścić jak się nie będziesz czuł komfortowo - uśmiechnęła się wrednie.
- Nie... tylko nie odpuścić - wziąłem ją za rękę.
- A od kiedy ty taki nieśmiały, co? - uśmiechnęła się.
- Odkąd mi na kimś zaczęło zależeć - powiedziałem cichutko.
- Cóż... to chyba dobrze - zbliżyła się jeszcze bardzie i pocałowała mnie w policzek.
- Tylko w policzek? - skrzywiłem się, skąd nagle taki napływ pewności siebie?
- A chcesz coś więcej? - uśmiechnęła się i pocałowała mnie bliżej ust.
- Mhm - zamruczałem.
- A co byś zrobił jakbym się teraz odsunęła? - musnęła ustami moje.
- To ja bym się przysunął - odparłem, już normalnie.
- Podoba mi się to - wymruczała, po czym złączyła nasze usta w pocałunku. Po chwili usiadła mi na kolanach, nie przestając całować. Wplątała dłonie w moje włosy, a moje powędrowały pod jej bluzkę, na talię. Jej ręce zsunęły się po moim torsie łapiąc kraniec koszulki, aby po chwili zdjąć ją ze mnie. Wstała pociągając mnie za sobą. Jedna z jej dłoni powędrowała na mój bok, a ja się wzdrygnąłem.
- Spokojnie... blizny mi nie przeszkadzają, kocham je - szepnęła. Spojrzałem jej w oczy, pełna cholerna akceptacja. Jakie to boskie. Przesunęła opuszkami palców w dół mojego podbrzusza, zaczepiając palce za moje spodnie i przyciągając mnie do siebie. - Kocham ciebie i chcę ciebie.
Uśmiechnąłem się, a po chwili obróciłem ją tyłem do siebie i przyciągnąłem łapiąc ją na wysokości bioder. Całowałem jej szyję, jednak nie robiłem jej malinek, zbyt powszechne i nudne. Wzięła mnie delikatnie za dłoń i zsunęła ją w dół, pod granicę spodni. Tylko ta cholerna bluzka... Uwolniłem rękę, zdejmując górną część jej garderoby i obie dłonie wróciły na poprzednie miejsca. Odwróciłem ją, po czym przyklęknąłem. Rozpiąłem jej spodnie i zdjąłem całując jej brzuch i biodra. Wsunęła swoją dłoń pod mój podbródek,
wstałem, a ona od razu popchnęła mnie na łóżko. Usiadła na mnie okrakiem w samej bieliźnie i całując mnie przesuwała się w górę i w dół mojego ciała, podniecając mnie jeszcze bardziej. Ale moją wyobraźnię najbardziej rozbudziło to, co zrobiła po chwili. Wyprostowała się, wzięła moją dłoń i patrząc mi w oczy przesunęła ją delikatnie do swojego biodra do piersi. Przewróciłem ją na plecy, kładąc się częściowo na niej, jedną ręką złapałem ją za kroczę, druga zręcznie pozbyła się jej stanika. Dziewczyna cicho jęknęła, ale po chwili przycisnęła mnie jeszcze mocniej do siebie. Kiedy ona zajęła się pozbywaniem moich spodni, ja obsypywałem ją pocałunkami, mocnymi, namiętnymi. Po chwili pozbyłem się też jej dolnej części bielizny... Przez chwilę słyszałem deszcz... przez chwilę, ponieważ całego mnie pochłonęła Hailey, nareszcie.
- Spokojnie... blizny mi nie przeszkadzają, kocham je - szepnęła. Spojrzałem jej w oczy, pełna cholerna akceptacja. Jakie to boskie. Przesunęła opuszkami palców w dół mojego podbrzusza, zaczepiając palce za moje spodnie i przyciągając mnie do siebie. - Kocham ciebie i chcę ciebie.
Uśmiechnąłem się, a po chwili obróciłem ją tyłem do siebie i przyciągnąłem łapiąc ją na wysokości bioder. Całowałem jej szyję, jednak nie robiłem jej malinek, zbyt powszechne i nudne. Wzięła mnie delikatnie za dłoń i zsunęła ją w dół, pod granicę spodni. Tylko ta cholerna bluzka... Uwolniłem rękę, zdejmując górną część jej garderoby i obie dłonie wróciły na poprzednie miejsca. Odwróciłem ją, po czym przyklęknąłem. Rozpiąłem jej spodnie i zdjąłem całując jej brzuch i biodra. Wsunęła swoją dłoń pod mój podbródek,
wstałem, a ona od razu popchnęła mnie na łóżko. Usiadła na mnie okrakiem w samej bieliźnie i całując mnie przesuwała się w górę i w dół mojego ciała, podniecając mnie jeszcze bardziej. Ale moją wyobraźnię najbardziej rozbudziło to, co zrobiła po chwili. Wyprostowała się, wzięła moją dłoń i patrząc mi w oczy przesunęła ją delikatnie do swojego biodra do piersi. Przewróciłem ją na plecy, kładąc się częściowo na niej, jedną ręką złapałem ją za kroczę, druga zręcznie pozbyła się jej stanika. Dziewczyna cicho jęknęła, ale po chwili przycisnęła mnie jeszcze mocniej do siebie. Kiedy ona zajęła się pozbywaniem moich spodni, ja obsypywałem ją pocałunkami, mocnymi, namiętnymi. Po chwili pozbyłem się też jej dolnej części bielizny... Przez chwilę słyszałem deszcz... przez chwilę, ponieważ całego mnie pochłonęła Hailey, nareszcie.
(Albowiem razem z właścicielką Hailey (bliżej znana jako Zain) uznałyśmy, że nie zamierzamy jeszcze bardziej, o ile to możliwe, demoralizować młodzieży, więc cenzura, dzieci.)
Hailey?
Mam nadzieję, że opowiadanie to, jest satysfakcjonujące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz