"Rodzina to nie krew. To ludzie, którzy cię kochają. Ludzie, którzy cię wspierają."
~~ Cassandra Clare
~~ Cassandra Clare
Może Dary Anioła nie należały do moich ulubionych książek, jednak wszystkie inne, które miałem, zdążyłem już przeczytać po kilka razy. Zawsze, gdy czytałem ten fragment, wiedziałem, że tak naprawdę poza Charlotte nie miałem nikogo. Hannah wciąż pozostawała pod znakiem zapytania, w końcu to ona wzięła sprawy w swoje ręce i postanowiła uratować mi tyłek, na razie bez pełnego powodzenia, ale wszystko jest na dobrej drodze do rozwiązania. Gdyby nie ona, nie jechałbym teraz do Morgan University z zamiarem kontynuowania nauki, tylko wciąż gniłbym w więzieniu. Może poczułbym się wolny, gdyby nie fakt, że zaraz za mną jedzie jeden z policjantów, który musi przypilnować mojego bezpiecznego dojazdu na miejsce. Cieszyłem się, że chociaż odzyskałem wszystkie swoje rzeczy z Australii, takie jak na przykład samochód, ubrania, telefon i pieniądze z mojego konta bankowego. Odkładałem je przez dobre kilka lat, chciałem urządzić sobie podróż dookoła świata, jednak myślę, że teraz mam dużo ważniejsze sprawy na głowie. Będę musiał jak najszybciej wrócić do miasta i zrobić niezbędne zakupy, zaczynam prawie od zera. Hurricane została przewieziona tutaj już wczoraj, mam nadzieję, że dobrze zniosła tak długą podróż. Klacz przez całą moją nieobecność przebywała w ośrodku jeździeckim niedaleko mojego starego domu. Pracowali tam znajomi mojej ciotki i zgodzili się bezpłatnie zająć Hurricane na czas mojej nieobecności. Shiloh również znalazł u nich schronienie. Przez ten rok byłem praktycznie odcięty od całego świata, tylko raz udało mi się wyjść z więzienia, by spotkać się z Charlie, nic więcej nie mogłem zrobić. Zerknąłem na GPS, który wskazał, że po następnym zakręcie będę już na miejscu. Nie ukrywam, że trochę zacząłem stresować się tą całą sytuacją, w końcu jestem tutaj tak jakby na "przepustce", jeżeli w ogóle można to tak nazwać. Wolałbym, żeby zbyt dużo osób o tym nie wiedziało, pewnie od razu wzięliby mnie za jakiegoś kryminalistę, czy coś w tym stylu. Nigdy w życiu nie skrzywdziłem niewinnej osoby, a mój ojciec zasłużył sobie na to, co go spotkało. Wziąłem głęboki wdech i po przejechaniu kolejnego zakrętu, zobaczyłem ogromny budynek Morgan Univeristy. Nie wiedziałem tak naprawdę, co mnie tu czeka i czy w ogóle uda mi się zaklimatyzować w nowym miejscu.
~~*~~*~~
- Może to głupie, ale ja naprawdę ci wierzę - odezwał się Paul, policjant, który przez całą drogę jechał za mną - Sam miałem podobne problemy rodzinne, dlatego mam taką, a nie inną pracę... bez twardych dowodów nie jestem w stanie ci pomóc, ale ograniczę kontrole do minimum.- Dzięki - odpowiedziałem, podając mężczyźnie rękę.
Miło było usłyszeć takie słowa, chociaż nie miałem pewności, że mówił to szczerze. Wyjąłem z samochodu ostatni plecak i bez słowa ruszyłem w kierunku akademika. Od razu udałem się na piętro i odszukałem swój pokój, w którym już dzisiaj byłem, jednak i tak nie zapamiętałem, gdzie dokładnie się znajdował. Shiloh posłusznie podążał za mną, co chwila bacznie się rozglądając. Było to dla niego nowe miejsce, tak samo jak ja nie czuł się tu zbyt bezpiecznie, ale to tylko kwestia czasu. Jestem tak cholernie szczęśliwy, że mogę kontynuować naukę i to akurat w miejsce, gdzie przebywa najważniejsza osoba w moi życiu. Charlotte jest dla mnie jak siostra, nie wyobrażam sobie swojego życia bez niej. Zdążyliśmy już chwilę porozmawiać, a nawet udało mi się poznać jej chłopaka, który raczej mnie nie polubił.
Po odszukaniu odpowiednich drzwi i wszedłem do swojego nowego pokoju. Rzuciłem jedynie okiem na przepełnione i nierozpakowane walizki, a sam usiadłem przy biurku, zdejmując psu kaganiec.
- Mam nadzieję, że będziesz grzeczny - westchnąłem, drapiąc go za uchem, na co zaszczekał - Zaraz muszę iść do Hurricane, zostaniesz tu, okej?
Shiloh podskoczył, kładąc przednie łapy na moich kolanach, co oznaczało, że nie ma zamiaru puszczać mnie samego. Nie wiem, czy to dobry pomysł, by puszczać go teraz bez kagańca i smyczy, ale większość uczniów i tak jest aktualnie na zajęciach. Wziąłem głęboki wdech i podszedłem do drzwi.
- Masz po prostu być grzeczny - rzuciłem do psa, wychodząc z pokoju.
Zgrabnie i szybko przecisnął się za mną i posłusznie usiadł na środku korytarza. Zamknąłem drzwi na klucz i spokojnym tempem ruszyłem w stronę schodów. Wyjąłem z kieszeni telefon i wyszukałem numer do mojej kuzynki, długo zastanawiałem się, czy powinienem do niej zadzwonić, jednak zaraz przerwało mi warczenie psa, który na chwilę zniknął mi z pola widzenia. Był już u dołu schodów i wybrał sobie jakąś ofiarę, mało prawdopodobnie by zaatakował, zazwyczaj tylko straszy, jednak z nim nigdy nic nie wiadomo.
- Shiloh! Chodź tu - zawołałem za nim, na co od razu przestał warczeć.
Powoli zaczął się wycofywać, jednak ani na chwilę nie spuścił ze wzroku dziewczyny, siedzącej na jednym z foteli.- Przepraszam za niego - odezwałem się, na co dziewczyna zaraz wstała z miejsca.
- W porządku, nic się nie stało - Posłała mi słaby uśmiech - Jesteś tu nowy?
- Tak, niedawno przyjechałem. A wy nie macie teraz lekcji? - Zmarszczyłem brwi.
- Mamy, ale zostałam zwolniona przez panią Ruby, żeby oprowadzić nowego ucznia - zaśmiała się - Jesteś Matthew, prawda?
Ktoś? ;>
nie lubię pisać pierwszych opowiadań, więc jakościowo jest takie no.. średnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz