Jechaliśmy już tak od dłuższego czasu. Niepokoiłam się. Myślałam że podróż będzie trwała krócej, no tak mogłam lecieć samolotem ale nie chciałam męczyć przy tym Theo. Nagle poczułam jakieś nagłe szarpnięcie, nie miała zapiętych pasów więc od razu przywaliłam twarzą o fotel kierowcy.
-Przepraszam bardzo, sarna - Powiedział mój kierowca i ruszył dalej. No okej, ale skąd wzięła się ta sarna? Dobra nie wnikam. Zapięłam pasy i sprawdziłam jak trzyma się Theo. Koń stał dzielnie i coś tam jadł.
Nie wytrzymam, nogi ścierpły mi tak bardzo że nie czuje palców u stóp. Wyciągnęłam słuchawki z kieszeni , podłączyłam je do telefonu i włączyłam muzykę.
~~1 godzinę później~~
Obudziło mnie głośne rżenie konia, myślałam że to mój śmierdziel ale gdy rozejrzałam się dookoła zauważyłam padoki, konie. Czyli jesteśmy na miejscu. Super, jeszcze zaczęło padać. Jakie ja mam szczęście. Samuel (mój kierowca) zaparkował a ja wyszłam z samochodu. Co z tego że prawie się wywaliłam bo nie czułam nóg, no ale to szczegół. Otworzyłam bagażnik samochodu wyciągnęłam czarną walizkę i postawiłam obok samochodu. Podeszłam do przyczepy w której był Theo i ją otworzyłam. Koć odwrócił łeb w moją stronę i spojrzał na mnie naćpanym wzrokiem i jakby czytał mi w myślach wrzucił wsteczny i zaraz znalazł się obok mnie. Zamknęłam przyczepę dałam pieniądze kierowcy i ten odjechał. I teraz pustka. Nie wiedziałam co robić. Każdy schował się a ja stałam cała mokra, jak idiotka trzymając Theo. Nie wiem czy ktoś przyjdzie i przydzieli mu ten boks czy mam iść sama i dostać opieprz? Z obmyśleń wyrwał mnie męski głos
-Cześć, pomóc w czymś?- Odwróciłam się i zauważyłam chłopaka coś w moim wieku. Nie odpowiedziałam tylko patrzyłam się na niego jak dziecko które zgubiło matkę.
Max?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz