czwartek, 8 czerwca 2017

Od Heather C.D. Matthew'a

Zgłosiłam się na przewodnika dla nowego ucznia, gdyż nie chciałam już dłużej wpatrywać się w szczęśliwe pary w Morgan. Jedyna osoba która do czasu jak poznała Dyer'a trzymała mnie przy życiu to Graciana. Teraz jednak zawarła pakt z tym chłopakiem i na długo mi znikła. Usiadłam w ławce, trzmając w ręce karteczkę z ważnymi informacjami dla kuzyna Charlotte. Chyba jest to jej kuzyn. Nie słuchałam zbyt uważnie. Z rozmyślań wyrwał mnie warczący doberman. No jeszcze tylko tego zwierza mi tu potrzeba. Za psem zbiegł jakiś chłopak. Ciemny blondyn... Tak mi się wydaje. Coś do psa powiedział. Straciłam niejako kontakt z rzeczywistością. Jednak wypadałoby się opanować i powiedzieć co trzeba. To ten Matthew.
-Przepraszam za niego - powiedział z delikatnym uśmiechem.
-Nic się nie stało. Jesteś tu nowy? - przeszłam do rzeczy, wstając z ławki.
Nie za długo sobie posiedziałam. A naprawdę szkoda, bo była dosyć wygodna, a ja jak na mnie przystało... Cóż. Byłam nieco zazdrosna o Fitz i Rhodes. Jednak muszę przestać o niej myśleć.
-Tak. A ty nie masz czasem lekcji? - zapytał.
- Mam, ale zostałam zwolniona by oprowadzić nowego ucznia - powiedziałam nie kryjąc uśmiechu, który od dawna już nie zdobił mej twarzy - Matthew, tak?
Chłopak przytaknął. Ma się to coś. Od razu wiedziałam że to on. Wszyscy inni siedzą teraz w klasach i słuchają marudzenia nauczycieli. Współczuję im. Dzisiaj w klasach postanowiono nas udusić gdyż nie otwarli żadnych okien.
-Więc oprowadź skoro musisz - powiedział chłopak po chwili zawahania.
Ten pies, chyba Shiloh (za dużo chyba) podążył grzecznie za Matthew'em. Odkąd zmarł mój ojciec, nie przepadam za takimi zwierzakami. On kochał psy i koty. Były jego drugą rodziną. Kiedyś przyniósł do domu czarnego kotka, i nazwał go Tommahawk. Jednak kiciuś uciekł od nas, a raczej poszedł się włóczyć i się zgubił. Już go nie odnaleziono. Ojciec próbował jeszcze raz. Tym razem rudy kot, otrzymał miano Garrefield'a. U niego wykryto raka. Podła choroba zabiła kotka, a raczej zmusiła nas do uśpienia uroczego zwierzaka. Wtedy kolega namówił mojego świętej pamięci ojca do kupna dobermana. Zabrał matkę ze sobą, do Nowego Jorku. Miał tam coś do załatwienia a przy okazji chciał tam kupić psa. I... Nie wrócił. Dlatego ostatni pies jakiego miałam ochotę dziś zobaczyć to właśnie ta rasa. Kątem oka zerknęłam na psa. Nie warczał już więcej.
-Powiesz mi coś o tym miejscu? Czy po prostu przemilczysz całą drogę i nic się nie dowiem?
Głos pana Campbelle'a wyrwał mnie z zamyślenia po raz drugi w tym dniu. Faktycznie. Przecież miałam go oprowadzić, a nie przeprowadzić szybki spacer bez omówienia każdego miejsca.
-Najmocniej przepraszam - powiedziałam z lekkim sarkazmem - Tam jest stołówka. Po lewej stronie zauważysz szkołę jeśli jesteś mądry. A w tamtym kierunku... - wskazałam za siebie - idzie się do stajni.
Mój towarzysz pokiwał głową. Oby wszystko zrozumiał.
-A las? Słyszałem o nim co nieco - odparł.
Westchęłam.
-Racja. Las jest za halą... Mniej więcej - mruknęłam - A do czego ci te informacje? - dodałam już głośniej i pewniej.

Matthew? Wiem... Krótkie i słabe xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz