-Nie będzie żadnego podtruwania, uciekania i jakiegokolwiek innego pomysłu, który oznaczałby zagładę i rewolucyjną anarchię. Ty siedzisz tu grzecznie aż cię lekarz nie puści, a ty nawet nie myśl o wchodzeniu do prywatnego pomieszczenia z rzeczami tylko i wyłącznie dla personelu - rzuciłam dwójce szybkie spojrzenie. Czasem mam wrażenie, że takie niemożliwe pomysły, do których podeszłabym zbyt mało poważnie nagle stałyby się prawdą. Usłyszałam tylko ciche mruknięcie Lewisa i mamrotanie Zaina, że by tego nie zrobił. Oczywiście, że by zrobił. Wystarczy, żeby go trochę przynudzić.
Po chwili do sali wszedł lekarz, posyłając opierającemu się chłopakowi zmęczone spojrzenie. Odwrócił szybko głowę w naszą stronę, uśmiechając się pod nosem. Zaraz za nim weszła pielęgniarka, dotykając przypadkowo ramieniem Zaina, który wzdrygnął się i znieruchomiał na chwilę. Tak jak Lewis. Normalnie postrach okolicy - starszawa kobieta w białym fartuchu, znudzona życiem i użeraniem się z pacjentami.
-Pojadę do akademii spakować się i wracam - szepnęłam do chłopaka, odsuwając głowę od niego.
-Tu jest ta okropna kobieta - złapał mnie za nadgarstek, mówiąc o dziwo dosyć poważnie.
-Dasz radę. Nie możemy być podczas badań - to zdanie wypowiedziałam nasilając ton by wierny przyjaciel błękitnookiego domyślił się, że pora się zbierać. Pocałowałam go w czoło i stanęłam na nogi, obchodząc łóżko dookoła.
-Tylko pamiętaj... Żadnych gwałtownych ruchów - Zain obrzucił pielęgniarkę ostatecznym, nienawistnym spojrzeniem.
-Chodź już - pociągnęłam go za rękę i wyszłam z sali.
-Hail... - zatrzymał mnie cichy dźwięk wypowiadanego mojego imienia. Zatrzymałam się, odwracając do tyłu. Między mną a Lewisem zapadła cisza. Uśmiechnęłam się delikatnie. Wrócę. Na pewno wrócę. Nie zostawię cię tutaj. Nie rzucaj tylko obietnic, których nie możesz spełnić.
Weszłam do swojego pokoju, napotykając niemal od razu ucieszone pyszczki zwierząt. Chyba nie miały źle. Ktoś się nimi zajął. I to aż za dobrze, widząc po ilościach karmy w miskach. Zamierzałam od razu podejść do szafy, ale moje ciało przestało się słuchać, a nogi powędrowały od razu w kierunku łóżka. Opadłam na nie, od razu wtulając się w miękką poduszkę. Nie była tak wygodna jak Lewis. Nawet on był cieplejszy niż ta pościel. Zamknęłam oczy. Tylko na chwilę. Pięć minut, szybki prysznic i zacznę się pakować. Na pewno...
Mruknęłam cicho sama do siebie w celu potwierdzenia swoich myśli, które spełzły na nic. Nie poczułam nawet kiedy zasypiam i przestaję zauważać Bożego świata. W głowie utknął mi tylko jeden obraz. Jakże cudowny. Mój własny. W końcu brak osoby, która by go zakłóciła.
*Dzień wyjazdu równa się z niemożliwym utrzymaniem spokoju i ładu. Czyli jak wytrzymać ze znajomymi - najlepszy poradnik miesiąca*
Zasada numer jeden. Jeśli planujesz spakować się wcześniej to lepiej to zrób. Inaczej nie ma szans aby zdążyć w terminie. Zawsze znajdzie się coś co odciąga ciebie od postanowionej rzeczy. A na pomoc kogoś z zewnątrz nie mogłam liczyć. Udało mi się jedynie wyciągnąć Brooke z łap Zaina i porozmawiać z nią o podróży do Irlandii. Wydawała się nawet podkreślać, że jedziemy z powodów zwyczajnie prywatnych, jednak ja zaprzeczałam z uśmiechem.
-Bzdury. Zawsze lubiliśmy wyjeżdżać w różne miejsca by odpocząć od nakładanej rutyny tego co wokół nas się znajduje - rzuciłam kosmetyczkę do bordowo-czarnej torby sportowej. Chyba wszystko.
-Jasne. Zain mówi to samo. Tylko, że on wydaje się mniej prawdopodobny - przewróciła oczami, rysując paznokciem pod swoim udzie.
-Bo on nie potrafi tłumaczyć. Poza tym jakbyśmy jechali w celach prywatnych chyba nie spraszalibyśmy tylu ludzi - wzruszyłam ramionami, zakładając na głowę czapkę Tommy`ego Hilfigera. Dziewczyna jednak nie wydawała się zbyt przekonana. Jednak nie naciskała wstając, przeczesując dłonią swoje czarne włosy.
Zasada numer dwa. Jeśli jest umówiona godzina na dworcu kolejowym to bądź delikatnie po czasie. Każdy ma takiego znajomego, który nie ogarnia wskazówek zegarka.
-Nie lubię czekać, niech ci to nie przeszkadza, dobrze? - Marie właśnie przeprowadzała ciekawą debatę z James`em, który na chwilę obecną był jedynym mężczyzną w naszym gronie. Jego argumentacje nic nie dawały, bo sam musiał to przyznać, nie miał szans na wygraną. Dlatego niemal zerwał się na równe nogi gdy zobaczył zbliżającego się Dominica z Aleksandrem i Lewisem.
-Młodego można odhaczyć - chłopak stanął naprzeciwko ławki, którą oblegaliśmy i skierował spojrzenie na dwóch braci.
-Cześć Aksiej - przytuliłam go gdy podszedł i zmierzwiłam czarną czuprynę. Przeniosłam wzrok na Lewisa, który delikatnie uniósł kąciki ust w górę. Zrobiłam podobny ruch.
-A gdzie nasza gwiazdeczka? - rozejrzał się dookoła, zwracając spojrzenie na siedzącą Brooke. Dziewczyna przejechała po nas spojrzeniem, jakbyśmy oczekiwali od niej niemożliwej rzeczy do zrobienia.
-Jeśli nie wpadł pod pociąg to bardzo możliwe, że jeszcze żyje - mruknął Dominic i niczym na zawołanie zza filarów dworca pojawiła się postać Zaina.
-Nigdy więcej przeciskania się przez centrum dworca - zwrócił się sam do siebie, po chwili szczerząc się do naszej grupki. Stanął obok Dominica i zwrócił na niego zmrużone oczy - Słyszałem to - trzepnął go w ramię.
-Ał...
-Przepraszam - odsunął się, robiąc niewinną minę.
-Pociąg już jest. Wyjeżdża równo godzina dziewiąta piętnaście. Mam nadzieję, że wszyscy ogarnięci - James chwycił swoją i Marie torbę - Jakieś pytania? - Zain uniósł do góry dłoń.
-Ty nie - Lewis odepchnął go na bok, krzywiąc się podczas sięgania swojej torby. Pokręciłam głową. Dzieci. Zabrałam ją od niego, można spokojnie stwierdzić, że bez pytania odebrałam i wcisnęłam ją Zainowi w ręce. Chociaż niech za to poczuwa się odpowiedzialny.
-Nie zgub - wsiadłam do pociągu tuż za Aleksandrem.
Zasada numer trzy. Poczekaj aż wszyscy zajmą miejsca, bo przytrafi ci się najgorsze. Akurat to odnosiło się do Zaina, którego posadzili między Brooke a Dominica. Chłopak powoli odwrócił głowę, patrząc niepewnie na przyjaciela. Dominic widząc przyjemność w maltretowaniu swoją obecnością każdego, objął ramieniem czarnowłosego i uśmiechnął się teatralnie zadowolony.
-Mam cię pod swoją opieką.
-Może podziękuję?
-Czemu? W końcu zaznamy spokoju - Brooke usiadła zrelaksowana - Lewis sobie odpocznie...
-Odczuwasz satysfakcje z powodu moich cierpień?
-Dla mnie to będzie istne kino akcji po kilku minutach podróży - Lewis uniósł brwi do góry, robiąc miejsce Aleksandrowi. Całe szczęście, że miejsc było dużo. Podróż do granicy Anglii, przez Walię do portu morskiego była długa. Ale coś czuję, że nie będzie nudno. Usiadłam przy oknie, obdarzając spojrzeniem każdego. Lecz zatrzymałam dopiero na Lewisie.
Lewis?
Wedle życzenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz