wtorek, 13 czerwca 2017

Od Emmy C.D. Eliota

Jakże on mnie wymęczył. Nienawidziłam Marco, za odopiekuńczość, ale zarazem kochałam go za to. Wypytał mnie o wszystko, dosłownie. Nawet jakimś cudem wyciągnął ze mnie moje skąpe informacje na temat Eliota. Nie podobało mi się to, jednak w głębi wiedziałam, że robi to dla mojego bezpieczeństwa. Jak zawsze. Zakończyliśmy to przesłuchanie około godziny piątej rano, kiedy uznał, że musi wyjść, bo ma kogoś odebrać z lotniska. Kto normalny lata to tej godzinie? Nie pytałam.
Nie przejmowałam się zbytnio odłożeniem laptopa, po prostu się położyłam. Wystarczyło kilka minut bym zasnęła zmęczona. Cenny czas snu upłynął mi spokojnie. O siódmej podniósł mnie z łóżka alarm w telefonie. Leżałam przez kilka minut, patrząc się przed siebie. Bardzo chciałam spędzić ten dzień z Eliotem. Z drugiej strony musiałam pójść z Arimetris na porządny trening. Ciężki wybór. Może będzie chciał pojeździć ze mną? Byłoby miło. W końcu wstałam, aby wziąć poranny prysznic, który miał za zadanie mnie obudzić, po czym ubrałam się. Bardzo rzadko mam problemy z wyborem stroju, a że zazwyczaj ubieram się wygodnie, więc złapałam za ulubione spodnie materiałowe, czarną bokserkę i trampki. Nie miałam głowy do związywania włosów, więc w rozpuszczonych wyszłam z pokoju. Ruszyłam w stronę stołówki, kiedy przypomniałam sobie o Eliocie. Bez kofeiny we krwi źle na mnie działa we wczesnych godzinach porannych. Podeszłam do drzwi jego pokoju, zapukałam. Cisza. Cisza. Cisza... Wzięłam delikatnie za klampkę i spróbowałam otworzyć. Zamknięte. Nie powiem, to troszeczkę bolało. Z drugiej strony przecież on mnie tylko lubił, nie musiał od razu wyczekiwać na mnie pod moimi drzwiami. Weszłam na stołówkę i od razu, dużo się nie rozglądając skierowałam się w stronę, z której czułam kawę. Kiedy wreszcie kilkoma sporymi łykami zaspokoiłam swoje pragnienie, odwróciłam się do stolików. Zaczęłam się rozglądać po ludziach. Wszystkie stoliki były zajęte. Nie przyszedł? Ktoś rzucił mi się w oczy, a raczej dwocje ktosiów. Lewis i Eliot. Od razu ruszyłam w ich stronę. Cholera, cholera, cholera... Podeszłam do nich i usiadłam obok Eliota.
- Miły był? - zapytałam od razu. Obaj spojrzeli na mnie zdziwieni.
- A może... cześć - pomahał mi dłonią Lewis.
- Cześć - odparłam. - Eliot?
- Był - powiedział niepewnie, zmarszczyłam brwi, patrząc na Lewisa. - Naprawdę.
- Po prostu dotrzymywałem Eliotowi towarzystwa, pod twoją nieobecność.
- Po prostu? - pokiwał głową. - No tak... ty nie jesteś Dominic.
- Dominic... - mruknął. - On nie ma pojęcia o życiu. Wciąż myśli, że to on mi pomógł.
- A nie?
- Prawa jest taka, że gdyby nie rodzice Hailey, to bym się zabił jako nastolatek... Tak, mniejsza o mnie... - spojrzał się w prawo. - Cholera. Hail...
- Czemu przed... nią uciekasz - zapytał nieśmiało Eliot.
- Bo mi każe porozmawiać z ojcem... Po moim trupie. Nie śpieszy mi się na dożywocie do więzienia za morderstwo.
- Zabiłbyś ojca? - przestraszyłam się.
- Za te dwadzieścia trzy blizny na plecach i znęcanie się nade mną i nad moim bratem? Tak - odparł spokojnie. - A teraz przepraszam, muszę uciekać przed moją dziewczyną, ponieważ nic nie mogę jej zrobić poza moim pokojem - wstał i ruszył do wyjścia.
- Lewis! - krzyknęła Hailey, kilka metrów od nas.
- Rozmawialiście trochę? - zapytałam. - Przepraszam, nie sądziłam, że sam do ciebie pojedzie, bo nie przepada za obcymi...
- Trochę... i nie masz... za co przepraszać - odparł.
- To się cieszę - uśmiechnęłam się. - Chcesz kanapkę? Mogę zrobić.

Eliot?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz