Większość fizyki spędziłam z głową chmurach, usiłując przetrwać ostatnią lekcję. Chociaż i tak nie było najgorzej, mój mózg dosłownie parował od nadmiaru przedmiotów ścisłych. Pocieszała mnie jedynie myśl, że w dzisiejszej liście anty-humanistycznych zajęć nie było chemii. Wtedy moje chęci do wyskoczenia przez okno znacznie by się zwiększyły.
Właśnie z powodu zamyślenia nie usłyszałam dzwonka kończącego zajęcia i z transu wyrwał mnie dopiero łagodny głos nauczyciela.
- Ruth, chyba ci się przysnęło - podskoczyłam zaskoczona, uświadamiając sobie, że pan Mark stoi obok mojej ławki. Naprawdę nie wiedziałam jakim cudem nie zauważyłam tu podchodził, zwykle nie miałam problemów ze słuchem. Co ciekawe, porównywano go zazwyczaj do nietoperzego, bo zwracałam uwagę na nic nieznaczące szmery i stukoty.
- Ughm, przepraszam, zamyśliłam się - szybko zamknęłam zeszyt, żeby nauczyciel nie zauważył braku notatek. Będę musiała je jakoś zdobyć, żeby nie zaczął się mnie czepiać od samego początku.
Piękny początek, nie ma co. Wrzuciwszy książki do torby, zarzuciłam sobie ją na ramię i spokojny krokiem wyszłam z klasy. Biegiem rzuciłam się dopiero za rogiem, po zerknięciu na zegarek. Do treningu zostało mi naprawdę mało czasu, a poza przebraniem się w odpowiedni strój, musiałam przygotować Paddingtona.
Przewertowałam w myślach listę przekleństw.
Do pokoju wpadłam jak burza, rzuciłam wszystko co niosłam na podłogę i szybkim, niecierpliwym ruchem otworzyłam szafę.
- Gdzie to jest, gdzie to jest... - mruczałam niewyraźnie pod nosem, pospiesznie przeglądając ułożone ubrania. Ktoś, kto stwierdził, że w porządku wszystko jest łatwiej znaleźć, bardzo się pomylił. Odnajdywanie się w równiutko ułożonych stosikach ciuchów nie należało do prostych czynności. Wręcz przeciwnie, złożona w kosteczkę szara bluzka wyglądała jak legginsy i nic na to nie można było poradzić.
Okej, jest.
Wcisnęłam się w swoje ukochane czarne bryczesy, a na koszulkę naciągnęłam brudnobiałą bluzę. Było zbyt zimno, by założyć zwykły t-shirt. Tym bardziej, że mam okropną skłonność do szybkiego marznięcia i to bynajmniej nie ułatwia mi życia. Wręcz przeciwnie.
Z toczkiem pod pachą dreptałam w stronę stajni, po cichu licząc, że któryś ze stajennych był tak uprzejmy i przygotował Answered Prayers do lekcji jazdy. Sama pewnie nie zdążę.
Kiedy już miałam wejść do budynku, moją uwagę zwróciła znajoma mi angloarabka, która stała spokojnie, podczas kiedy Maureen nieruchomo wisiała na jej szyi. Nie wahając się zbyt długo, ruszyłam w ich kierunku.
Dotknęłam ramienia dziewczyny.
Gdybym wiedziała co będzie następstwem tejże czynności, trzymałabym się z daleka. Blondynka zsunęła się z klaczy, upadając na piaszczyste podłoże padoku. Z jękiem podniosła się do pozycji siedzącej, a ja kucnęłam obok niej, łapiąc wiszące wodze Petunii.
- Nic ci się nie stało? - zapytałam, unosząc podbródek Maureen by samej sprawdzić, czy nie doznała jakichś obrażeń. Wyglądało jednak, że wszystko jest w porządku.
- Żyję, dzięki - siedziała jeszcze przez chwilę, a gdy wstała, przejęła ode mnie swoją klacz.
- Na pewno? - przegryzłam wargę, mierząc ją spojrzeniem.
Już miała mi odpowiedzieć, ale z jej otwartych ust nie wydobył się żaden dźwięk. Spojrzenie niebieskich oczu zawisło gdzieś za moimi plecami, a ja odwróciłam się zaskoczona.
Maureen? Heather?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz