Odprowadziłem ją wzrokiem do łazienki. Kiedy wreszcie usłyszałem przekręcający się w drzwiach klucz, wstałem i podszedłem do szafy, w której zacząłem grzebać. W końcu zdecydowałem się na chyba największą koszulkę, jaką posiadałem. Przynajmniej będzie się w niej czuła jak w sukience. Przejrzałem wszelkie szafki, jakie znajdowały się w moim pokoju, lecz nie znalazłem żadnych leków. Tak wychodzi jak się praktycznie nie choruje. Westchnąłem i wyszedłem na korytarz. Postanowiłem najpierw pójść po gorącą herbatę, po czym poszukałem pokoju chłopaka, który ma wszystko. Wszedłem do środka, a ten świr jak zwykle leżał i próbował spać.
- Lewis - poderwał się nagle. - Masz coś na przeziębienie?
- A co zamierzasz handlować?
- Nie.
- Przecież ty nie chorujesz - zdziwił się, ale po chwili wstał, polazł do biurka, z którego wyciągnął niewielkie pudełko. - Masz.
- Dzięki stary. A tak poza, to nie uwierzysz kogo spotkałem.
- Marie?
- Skąd wiesz? - zdziwiłem się.
- Ninja Zain ją spotkał, jednak stwierdziliśmy, że powiadamianie cię o jej obecności, jest dość bezsensowne.
- Bo?
- Bo cię znowu zrani.
- Wiesz, że się rozstaliśmy w dość przyjaznych stosunkach?
- Wiem. Jednakowoż jestem twoim przyjacielem i muszę stać murem za tobą.
- Świr.
- E tam świr, to nie ja wymyśliłem polowanie na żaby - zaśmiał się.
- Znowu to zrobiliście?
- Nie, skądże.
Po krótkiej opowieści Lewisa i wymienieniu paru uwag na temat Zaina oraz jego magicznych zdolności do upijania się, wróciłem do pokoju. Marie leżała okryta po twarz, wtuliła się w pościel.
- Co tak długo? - mruknęła nie otwierając oczu.
- Szukałem zapasu leków.
- I co? Znalazłeś?
- Tak - podszedłem do łóżka, usiadłem na jego skraju, kubek z herbatą odstawiłem na stolik nocny i zacząłem przeglądać leki, które były w pudełku. Wybrałem trzy opakowania i podałem Marie tabletki.
- A to można łączyć?
- Znasz moich rodziców i ich pracę. Jak myślisz, kto się zajmował chorym, młodszym rodzeństwem? - wzięła tabletki z mojej dłoni i połknęła. Jakim cudem ona nie musi ich popijać?
- Dlaczego cię uwielbiają.
- Bez przesady.
- Skromniś, jesteś ich bożkiem.
- Nie tylko ich - zaśmiałem się, a ona przekręciła oczami. - Jaki się ktoś tutaj sztywny stał.
- Bo mnie denerwujesz.
- Zaskoczę cię, ale ta nutka wredoty działa na dziewczyny jak magnes.
- Niemożliwe - zaśmiała się, sięgnęła po kubek i zaczęła sączyć gorący napój. - Dlaczego to robisz?
- Bo jesteś życiową sierotą i jakbyś się sama leczyła, to byś wylądowała w szpitalu.
- Nieprawda.
- Oczywiście, że prawda. Ciepło ci?
- Tak - wymruczała. Jednak po chwili dotarło do niej, co robi, więc odchrząknęła i poprawiła się na łóżku.
- Gdzie masz tamte ubrania?
- A co?
- Ogarnę je.
- Nie trzeba.
- Posłuchaj mnie ty mała sieroto, przestań gadać ze mną jak z pedofilem jakimś. Znasz mnie, byłaś ze mną, trochę nas łączy i trochę mnie poznałaś, i wiesz jaki jestem. Dla mnie pomoc jest tak naturalna jak uczucie głodu po kilku dniach niejedzenia. Jak ci jest niezręcznie, to kurde masz problem, bo cię chorej nie wypuszczę. Wszystko jasne?
- Od kiedy ty się taki stanowczy zrobiłeś?
- Zawsze taki byłem - odparłem. - Tylko wolę nie używać tonu, który nienawidzi sprzeciwu.
- No taki potulny baranek z ciebie zawsze był - widząc moją zdziwioną minę, zaczęła się głośno śmiać.
- Przepraszam kim? Proszę mnie nie wyzywać od baranków w moim pokoju. Jestem Australijczykiem. Mogę być najwyżej kangurem, ale nie barankiem.
- Lewis - poderwał się nagle. - Masz coś na przeziębienie?
- A co zamierzasz handlować?
- Nie.
- Przecież ty nie chorujesz - zdziwił się, ale po chwili wstał, polazł do biurka, z którego wyciągnął niewielkie pudełko. - Masz.
- Dzięki stary. A tak poza, to nie uwierzysz kogo spotkałem.
- Marie?
- Skąd wiesz? - zdziwiłem się.
- Ninja Zain ją spotkał, jednak stwierdziliśmy, że powiadamianie cię o jej obecności, jest dość bezsensowne.
- Bo?
- Bo cię znowu zrani.
- Wiesz, że się rozstaliśmy w dość przyjaznych stosunkach?
- Wiem. Jednakowoż jestem twoim przyjacielem i muszę stać murem za tobą.
- Świr.
- E tam świr, to nie ja wymyśliłem polowanie na żaby - zaśmiał się.
- Znowu to zrobiliście?
- Nie, skądże.
Po krótkiej opowieści Lewisa i wymienieniu paru uwag na temat Zaina oraz jego magicznych zdolności do upijania się, wróciłem do pokoju. Marie leżała okryta po twarz, wtuliła się w pościel.
- Co tak długo? - mruknęła nie otwierając oczu.
- Szukałem zapasu leków.
- I co? Znalazłeś?
- Tak - podszedłem do łóżka, usiadłem na jego skraju, kubek z herbatą odstawiłem na stolik nocny i zacząłem przeglądać leki, które były w pudełku. Wybrałem trzy opakowania i podałem Marie tabletki.
- A to można łączyć?
- Znasz moich rodziców i ich pracę. Jak myślisz, kto się zajmował chorym, młodszym rodzeństwem? - wzięła tabletki z mojej dłoni i połknęła. Jakim cudem ona nie musi ich popijać?
- Dlaczego cię uwielbiają.
- Bez przesady.
- Skromniś, jesteś ich bożkiem.
- Nie tylko ich - zaśmiałem się, a ona przekręciła oczami. - Jaki się ktoś tutaj sztywny stał.
- Bo mnie denerwujesz.
- Zaskoczę cię, ale ta nutka wredoty działa na dziewczyny jak magnes.
- Niemożliwe - zaśmiała się, sięgnęła po kubek i zaczęła sączyć gorący napój. - Dlaczego to robisz?
- Bo jesteś życiową sierotą i jakbyś się sama leczyła, to byś wylądowała w szpitalu.
- Nieprawda.
- Oczywiście, że prawda. Ciepło ci?
- Tak - wymruczała. Jednak po chwili dotarło do niej, co robi, więc odchrząknęła i poprawiła się na łóżku.
- Gdzie masz tamte ubrania?
- A co?
- Ogarnę je.
- Nie trzeba.
- Posłuchaj mnie ty mała sieroto, przestań gadać ze mną jak z pedofilem jakimś. Znasz mnie, byłaś ze mną, trochę nas łączy i trochę mnie poznałaś, i wiesz jaki jestem. Dla mnie pomoc jest tak naturalna jak uczucie głodu po kilku dniach niejedzenia. Jak ci jest niezręcznie, to kurde masz problem, bo cię chorej nie wypuszczę. Wszystko jasne?
- Od kiedy ty się taki stanowczy zrobiłeś?
- Zawsze taki byłem - odparłem. - Tylko wolę nie używać tonu, który nienawidzi sprzeciwu.
- No taki potulny baranek z ciebie zawsze był - widząc moją zdziwioną minę, zaczęła się głośno śmiać.
- Przepraszam kim? Proszę mnie nie wyzywać od baranków w moim pokoju. Jestem Australijczykiem. Mogę być najwyżej kangurem, ale nie barankiem.
Marie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz