Na początku bardzo przepraszam, za moją długą nieobecność, (której, ściśle mówiąc, nie zgłosiłam). Było to spowodowane wieloma rzeczami, ale głównie brakiem czasu. Teraz, na wakacjach, obiecuję poprawę^^.
Przetarłam oko i przeciągle ziewnęłam. Była szósta rano, a ja - genialna jak zawsze osóbka - zapomniałam wyłączyć budzika. Był poniedziałek, 3 lipca. Wakacje. Wreszcie wolne, koniec roku szkolnego, szkoły i nauki. A także koniec słuchania nauczycieli, którzy z każdą chwilą irytują coraz bardziej. Niezmiernie się cieszyłam. Wprawdzie moje świadectwo nie było jakieś cudne, ale też nie najgorsze... Tylko jedna trója - rzecz jasna, że z matematyki. Wracając do obecnej chwili, zrzuciłam z siebie cienką kołdrę i siadając na łóżku, przeciągnęłam się. Dalej byłam niewyspana, a oczy same się kleiły i opadały, chcąc powrócić do błogiego snu. Mimo to, wiedziałam, że za żadne skarby, choć bardzo tego pragnę, nie uda mi się na nowo zasnąć. Mrucząc pod nosem, wstałam i podeszłam do szafy. Wyjęłam przypadkowe ubrania, które - jak się później okazało - w połączeniu były nieco... niedopasowane. Zupełnie nie zgrały się kolorystycznie. Może i się nie gryzły, ale w moim guście mogło by być lepiej. Znacznie lepiej. Ale mniejsza z tym. Zamknęłam szafę i cicho westchnęłam. Powolnym krokiem podreptałam do łazienki razem z wcześniej przygotowaną odzieżą. Wzięłam szybki prysznic. Na początku temperaturę wody ustawiłam na dosyć zimną. Gdy pierwsze krople trafiły na mój podbródek, spieczone po nocy usta i policzki, lekko odsunęłam twarz, by nacieszyć się orzeźwiającą cieczą, która, formując się w wąski strumyczek, spływała po moim obojczyku.
W efekcie do końca się rozbudziłam i zaczęłam przytomnie myśleć. Z tym
myśleniem to u mnie różnie o poranku, dlatego uwielbiam weekendy, ferie i wakacje, kiedy można pospać trochę dłużej. Przystawiłam dłonie do główki
prysznica i nabierając trochę wody, opłukałam nią sobie buzię. Lekko
wypuszczając powietrze nosem, jednocześnie nabrałam powietrza. Sięgnęłam po szampon i nalałam troszkę na rękę. Umyłam głowę wraz z włosami. Potem całe ciało za pomocą niezawodnego mydełka o lekko truskawkowym zapachu. Gdy wyszłam spod prysznica, wytarłam się ręcznikami i założyłam bieliznę, zaczęłam się ubierać. Naciągnęłam na siebie pomarańczowy odblaskowy crop top i czarne spodenki z podwyższonym stanem. Włosy spięłam w kok. Podeszłam do niewielkiego lustra nad umywalką i sprawdziłam stan mojego wyglądu. Było w miarę ok. Kilka kosmyków opadło mi na twarz, więc szybkim ruchem założyłam je za lewe ucho. Umyłam jeszcze zęby. Wyszłam z łazienki i opadłam na łóżko. Sięgnęłam po telefon leżący na szafce nocnej stojącej obok mojego akademickiego łóżka. Jednym dotknięciem ekranu włączyłam urządzenie. Na ekranie startowym wyświetliła się obecna godzina. Była 6:40. Cały proces ogarniania siebie i swojego wyglądu zajął mi niewiele ponad pół godziny. Nieco mnie to zdziwiło, bo zazwyczaj strasznie się wlokę, gramolę i opóźniam własne wyjście, w skutek czego ledwo zdążam na lekcje lub jazdę. Odłożyłam telefon i rzuciłam się na łóżko, rozkładając ręce i wtulając twarz w poduszkę. Do śniadania miałam jeszcze niespełna półtorej godziny. Co ja przez ten czas będę robić? - to pytanie zdążyłam zadać sobie kilkanaście razy w ciągu około minuty. Leżą tak bezczynnie, nie wiedziałam - a raczej nie miałam najbledszego w świecie pojęcia - co mogłabym ze sobą zrobić. Pozostawało mi tylko nudzić się. Przymknęłam oczy, marząc tylko o tym, by sen na nowo do mnie przyszedł i otulił mnie swym ciepłem. Niestety, tak się nie stało. Nie byłam w stanie na nowo zasnąć i zapomnieć o bożym świecie. Mój umysł już pracował, a ja byłam całkiem przytomna. Westchnęłam i lekko uniosłam się nad łóżkiem. Oparłam się na prostych rękach, a następnie obróciłam na plecy. Podniosłam się i podeszłam do biurka. Obok lampki leżał mój zeszyt ze szkicami i rysunkami. Usiadłam na krześle i po chwili namysłu sięgnęłam po ołówek. Przysunęłam bardziej do siebie szkicownik i otworzyłam na najbliższej ku początkowi pustej stronie. Zaczęłam rysować. Najpierw delikatny zarys twarzy i włosy, potem poprawić linie, by stały
się bardziej wyraźne i przede wszystkim widoczne. Dziewczynka, której twarzyczkę naszkicowałam, nie mogła mieć więcej niźli dziesięć lat. Dorysowałam szyję i ramiona oraz maciupeńki biust. Jej lekko skołtunione, nieco tłuste włosy opadały na ramiona i klatkę piersiową dziecka. Zaczęłam rysować jedną z rąk postaci. Była ona opuszczona, a na szkicu widać było tylko jej niewielki fragment kończący się trochę nad łokciem. Druga natomiast była wyprostowana, skierowana przed siebie, mniej więcej na wysokości podbródka dziewczynki. Mała w dłoni trzymała pistolet. Broń w każdej chwili była gotowa do użycia. Oczy dziewczyny buzowały pewnością siebie i ogromną odwagą, co przyciągało wzrok. Jednocześnie buzowały i okazywały wewnętrzny spokój. Postać wydawała się przekonana do własnych racji i pragnąca postępować właśnie według nich. Jej usta były nieco wydęte i skrzywione w wyrazie smutku, co potęgowało wrażenie, że decyzja dziecka była wyjątkowo trudna.Gdy dopracowałam szczegóły, zadowolona zamknęłam zeszyt i odłożyłam swoje pozostałe narzędzia pracy, to jest ołówek, gumkę do mazania i czarną kredkę. Ponownie sprawdziłam godzinę - siódma. Zrezygnowana włączyłam Instagrama. Przeglądałam, co nowego. Leo pochwalił się nowym samochodem. Czemu mnie to nie dziwi? - moja niezmiennie najwspanialsza towarzyszka, ironia. Mama wstawiła swoje zdjęcie z ostatniej gali dla filmowych gwiazd. Jeszcze kilka moich znajomych zamieściło róże fotki, między innymi zdjęcia z podróży i krajobrazy, a także nowe gadżety i zdjęcia jedzenia. Zawsze uważałam to za paranoję, ale to nie moja sprawa. Jacyś nałogowcy... Niech robią co chcą i fotografują nawet swoje gówno. Moja była dziewczyna wrzuciła zdjęcie stanika swojej nowej partnerki. Idiotka. Po co wrzucać takie rzeczy? A tym bardziej na Insta? To zwykłe głupstwo. Z dezaprobatą pokręciłam głową i westchnęłam. Ona już się pozbierała. Z resztą o jakim zbieraniu się tu mówić? Zdradzała mnie, kiedy to ja do ostatniej chwili pozostałam jej wierna. Nawet, gdy wiedziałam o jej kochance. Prychnęłam na samo wspomnienie o tamtych wydarzeniach. Odetchnęłam i włączyłam aparat. Wyszłam na balkon. Chmury tworzyły piękną mozaikę, co zauważyłam już wcześniej. Różne kolory nieba pięknie zgrały się z błękitnymi fragmentami i białymi obłokami. Wszystko to tworzyło razem jeden cudny obraz, jakby wyjęty z dzieła Matejki. Ten polski artysta swoimi pracami zawsze zapierał dech w piersiach. A przynajmniej tak było w moim przypadku. Uniosłam telefon trzymany w ręce i kliknęłam na ikonkę aparatu, tym samym robiąc zdjęcie. Sprawdziłam, czy mi się udało. Tak. Fotografia była wspaniała i dokładnie oddawała ranne emocje, jakie mi towarzyszyły. Wrzuciłam zdjęcie na Instagrama. Po kilku minutach miało już dwa like'i. Zamknęłam aplikację i po raz enty spojrzałam na godzinę. Nie minęło jeszcze nawet dwadzieścia minut. Czując, że zaraz się wścieknę, przezornie odłożyłam urządzenie. Zaczęłam dreptać po pokoju, zataczając coraz to mniejsze lub większe kółka. Strasznie się nudziłam. Nudziłam się i nudziłam i chodziłam tak w kółko, wciąż powtarzając w myślach to przeklęte słowo - nuda. W końcu, po kilkunastu minutach wędrówki po okrągłym szlaku, stanęłam i lekko przymknęłam oczy. Moja głowa była pusta, nie miałam żadnych pomysłów, jak mogłabym zbić czas i czymś się zająć. Prychnęłam, karcąc się w głowie, że nie jestem na tyle kreatywna i pomysłowa. Na tyle, by zorganizować sobie czas, a raczej pozbyć się jego nadmiaru. Podeszłam do szafki nocnej i sięgnęłam po telefon. Oczywiście w celu sprawdzenia godziny. Nie zawiodłam się. Było wpół do ósmej. Chodzenie w kółko i narzekanie na nudę zawsze działa. Dzięki temu, choć czas dłuży się niemiłosiernie, mam coś do roboty. W prawdzie coś bezsensownego, ale kto by się przejmował takimi szczegółami? Uśmiechnęłam się do świecącego ekranu. Szybko wpisałam hasło, tym samym odblokowując komórkę. Z urządzenia wydobył się cichy, miarowy dźwięk, coś na rodzaj delikatnego uderzenia w bębenek. Dźwięk oznajmiający że podane przeze mnie hasło jest prawidłowe.Włączyłam Snapchat'a. Zrobiłam sobie selfie i wysłałam je do matki. Ona lubi, gdy wysyłam jej swoje zdjęcia i chciałaby, żebym robiła to codziennie, bo wtedy ma wgląd na to, jak się ubieram. Nie, żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało, ale trzeba przyznać, że na dłuższą metę było to uciążliwe i... Nieco irytujące. To trochę wkurza, jeśli twoja matka nie ma stuprocentowego zaufania do ciebie i do twojego gustu. Sama dostałam zdjęcie mojej koleżanki razem z jej czarnym kotem i fotkę człowieka-surykatki w autorstwie i występowaniu Cassandry Morgerstern, dziewczyny, która chodziła ze mną do liceum. Ogólnie za sobą nie przepadamy, ale nasze matki wprost się uwielbiają. Chcąc czy nie chcąc, kolegujemy się. Cassandra jest upierdliwa i chamska, strasznie się stroi, niczym żywa lalka Barbie. Poprawka - ona jest lalką Barbie. Wyłączyłam aplikację i zajrzałam na Internet. Wpisałam adres maila i sprawdziłam stan nowych wiadomości. Odpowiedź brzmi zero. Przewróciłam oczami. Teraz nikt już nie może wysłać normalnego maila, tylko wszyscy albo Facebook, albo Messenger, albo WhatsApp i żadnych zwykłych wiadomości. Jakby nie można było po staremu. Zajrzałam też na swoje ulubione strony i blogi - żeby sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie wrzucił czegoś nowego. Nic. Na żadnej stronie nie było jakiegokolwiek artykułu lub posta. Wzruszyłam ramionami. Uznałam, że najwyraźniej jest jeszcze za wcześnie, by publikować newsy. Ponownie sprawdziłam czas. No... Za dziesięć ósma. Tak w sam raz, by zebrać się do końca i pójść na stołówkę. O ósmej zaczyna się śniadanie. Lepiej jest przyjść od razu, bo posiłek trwa tylko dwadzieścia minut. Można nie zdążyć zjeść do końca. Szybko ustawiłam w telefonie stan czuwania i odłożyłam komórkę. Po chwili wahania wsunęłam ją do przedniej kieszeni w spodenkach. Ubrałam czarne adidasy i sięgnęłam po klucz. Wyszłam z mieszkania i zamknęłam drzwi, a klucz schowałam do tej samej kieszeni co telefon. Ruszyłam wgłąb korytarzu, kierując się na schody. Na ścianie po mojej prawej stronie wisiał zegar. Miałam jeszcze kilka minut. Przyspieszyłam do biegu, takiego dosyć szybkiego, ale zarazem od niechcenia. Zbiegłam po schodach. Skierowałam się na stołówkę. W drzwiach ktoś stał. Gdy byłam na tyle blisko, że ten ktoś powinien usłyszeć, rzuciłam szybkie "Sorry" i ruszyłam w kierunku wejścia. Jednak osoba się nie przesunęła. Przystanęłam i głośniej powiedziałam:
- Przepraszam, możesz się odsunąć? - w mym głosie było pełno pogardy, zniecierpliwienia i poirytowania.
Osóbka, która była dziewczyną, odwróciła się twarzą do mnie. Na jej buzi gościł ogromny uśmiech, a w oczach wyraźnie błyszczało rozbawienie. Przewróciłam oczyma i cicho prychnęłam.
- Teraz lepiej - zaśmiała się dziewczyna i zrobiła mi miejsce. Szybko przeszłam i od razu ustawiłam się w kolejce po jedzenie.
- Jak zwykle ktoś musi zepsuć mi w miarę dobry humor. Humor, który jest w moim przypadku rzadkością - mruknęłam do siebie, odbierając tacę z jabłkiem i jogurtem.
[Nikitta? Boonie? Ewentualnie ktoś inny?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz