niedziela, 4 czerwca 2017

Od Maureen CD. Ruth

BOSZ, ZNÓW TO +18, CZUJĘ SIĘ JAK ZBOK.

No, to się doigrała. Tak perfidnie w konia to jeszcze nikt mnie nie zrobił, przysięgam. Ale kiedy ona myślała, że spokojnie może nade mną triumfować, w mojej główce zaczął rodzić się iście szatański plan. Intryga godna samego Lucyfera. Wygrała pierwszą z bitew, ale wojna pozostawała wciąż nierozstrzygnięta. Już niedługo zwycięstwo przypadnie mnie. A przynajmniej taką miałam nadzieję gdzieś w głębi duszy.
- Jeszcze zobaczymy, kto będzie śmiał się ostatni, Ruthie - rzuciłam miękkim głosem, kiedy ta odwróciła się w moją stronę. Pochyliłam się ku niej, a moja dłoń przemknęła ostrożnie po jej ramieniu i ułożyła na policzku. Złożyłam na jej ustach czuły pocałunek, przygryzając przy tym dolną wargę dziewczyny. - Nie trać czujności, kochanie - dodałam. Wymierzyłam jej delikatnego klapsa w pośladek i wyszłam z łazienki jako pierwsza.
Z uśmiechem wróciłam do stolika, by kontynuować spożywanie zamówionego tatara, który - tak swoją drogą - był przepyszny. Nie przestawałam wlepiać spojrzenia pełnego pożądania w Ruth, która prawdopodobnie to zauważyła, bo wkrótce bała się zerknąć na mnie chociażby ukradkiem. Na pewno czuła mój wzrok. Na sto procent. Widziałam, z jaką trudnością przełyka kolejne kęsy. Brakowało jedynie kropelki potu ściekającej po jej twarzy. Dość kreskówek, Maureen, pomyślałam.
Reszta naszego lunchu minęła w zwyczajnej atmosferze. Państwo Fitz dyskutowali z panem Iero, ja częstowałam ich córkę wygłodniałym spojrzeniem, a ona sama w sobie z pewnością wyczekiwała słodkiej zemsty. A zegar tykał, zbliżając się do wybicia godziny, w której moje plany miały zostać urzeczywistnione. Nie wiem, kto bardziej nie mógł się doczekać.
Rodzice Ruthie postanowili odwieźć nas do Uniwersytetu Morgan, ale w pierwszej kolejności zebrało im się na wycieczkę do jakiegoś sklepu w Londynie. Oczywiście, w naszej obecności. Chcieli po prostu, jak to Menopauza ujęła, "spędzić odrobinę czasu ze swoją córeczką." Ale co ja robiłam w tym samochodzie - nie mam pojęcia. Swoją drogą, ich auto nie było takie całkiem zwyczajne. Bryka z marzeń. Co prawda sama poruszałam się starym mustangiem, który wzbudzał zainteresowanie wielu chłopców i dziewcząt, jednak taką sportową furą... nie pogardziłabym.
- Zaczekamy na was - powiedziała Calliope, kiedy jej rodzice odpinali pasy bezpieczeństwa. O nie, już się zaczynało mówienie w liczbie mnogiej, a jeszcze oficjalnie nawet nie byłyśmy parą. Och, właśnie. Ta zagwozdka zaczęła krążyć po mojej głowie obok idealnego planu zemsty. Może powinnyśmy porozmawiać, na jakim etapie stoi nasza relacja?
- Skoro tak wolicie - odparła, choć nie wydawała się być przekonana co do tego pomysłu. Czy ta kobieta coś podejrzewała? Jednocześnie zaczęłam zastanawiać się, czy ojciec Fitz zawsze jest taki małomówny. Ach, za dużo myśli na sekundę. Głowa zaczynała mi pękać.
Wysiedli, ostrożnie zamknęli drzwi i ruszyli w stronę sporych rozmiarów sklepu. Nawet nie wiem, jakie artykuły on oferował. Nie interesowało mnie to. Westchnęłam, po czym jak gdyby nigdy nic, rozpięłam także własny pas i wysiadłam na zewnątrz, słysząc za sobą krzyk - Hej, czekaj! Nie czekałam, nie miałam po co, skoro zamierzałam jedynie stanąć obok pojazdu. Wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę, a kiedy odpalałam jednego, akurat obok mnie stanęła Ruth, która musiała okrążyć pojazd, by się do mnie dostać.
- Nie wiedziałam, że palisz - rzuciła, lustrując mnie od stóp do głów, jakbym była jakimś alienem.
- Dużo jeszcze o mnie nie wiesz, kochanie. - Zaciągnęłam się, po czym uwolniłam dym poprzez delikatnie rozchylone usta, dmuchając prosto w stronę mojej towarzyszki. Odgoniła opary dłonią, pokasłując. Chyba nie przepadała za tym zapachem. Oparłam się plecami o samochód i kontynuowałam palenie. - Ciekawych masz rodziców, nie powiem. Zastanawiam się, jak ktoś taki jak ty może pochodzić z połączenia takiej pary, jak ci dwoje. Proszę cię. Małomówny biznesmen i wyszczekana menopauza. Z całym szacunkiem, Ruthie, nie znoszę ich - mruknęłam pod nosem, uśmiechając się przy tym półgębkiem i strząsając z papierosa wypalony tytoń.
- Ha, ha. Zabawne, Reenie. A co z twoimi rodzicami? Znaczy, uhm... z twoją mamą? Jaka ona jest? - zapytała, przysuwając się bliżej mnie. Nasze ramiona zetknęły się ze sobą. Zerknęłam w jej stronę wzrokiem, który nie wyrażał żadnych konkretnych uczuć. - Chyba że nie masz ochoty, zrozumiem...
- Wyluzuj. Moja mama jest w porządku - odparłam. Złożyłam na gładkim policzku dziewczyny delikatny pocałunek. - Po tragedii, która nas dotknęła, długo nie mogła się pozbierać. Nie miała łatwego życia. Najpierw ojciec, który się nad nią znęcał, potem śmierć matki, później męża, a teraz jeszcze wykryto u niej nowotwór tarczycy z przerzutami na płuca. Już nic nie da się zrobić - mamrotałam pod nosem, czując jak piekące łzy zbierają się pod moimi powiekami. Przetarłam oczy rękawem, jednocześnie rzucając wypaloną fajkę na ziemię i przydeptując ją czubkiem buta. Odwróciłam głowę.
- Maureen - szepnęła, ostrożnie chwytając moją dłoń i mocno ją ściskając. Nasze palce splotły się niemal natychmiast. Poczułam, jak słona łza toczy się po moim policzku. Szybko zniknęła dzięki miękkim ustom Ruth. Objęła mnie i pozwoliła oprzeć łepetynę o jej pierś. - Już dobrze. Nie płacz.
Nic nie było dobrze. Ale starałam się jej w to uwierzyć.

Spędzili w tym sklepie znacznie więcej czasu niż którakolwiek z nas mogła się spodziewać, a i tak wyszli jedynie z maleńkim pakunkiem. Mają specjalne miejsce w piekle. Jeszcze trochę, a przyspieszę ich proces, by się tam dostać. Na całe szczęście odwieźli nas prosto na uniwersytet. Niebo pokryło się granatowym odcieniem. Porzuciłam smutki i skupiłam się na realizacji swojej słodkiej zemsty.
- Do widzenia, pani Fitz. - Uścisnęłam jej dłoń z firmowym uśmieszkiem. - Do zobaczenia, panie Fitz. - Jego potraktowałam identycznie. Cieszyłam się, że wreszcie uda nam się od nich uwolnić. Chwała Bogu.
- Do zobaczenia, Maureen. Miła z ciebie dziewczyna. Mam nadzieję, że kiedyś wpadniesz do nas do Los Angeles. Mamy pokój gościnny. Spodobałoby ci się u nas. Palmy, plaże, upał. Wymarzone miejsce dla większości ludzkości. - Roześmiała się. Nie zawtórowałam jej, choć bardzo chciałam z czystej grzeczności. Nie potrafiłam się do tego zmusić. - Postaramy się wpadać częściej, kochanie. - Ucałowała swoją córkę w czoło.
Pozdrowiła nas gestem dłoni, po czym wsiadła do samochodu, podobnie jak jej mąż. Odjechali, a ja zaczekałam, aż tylko znikną nam z horyzontu, by potem schwytać mocno dłoń Calliope i ruszyć szybkim krokiem na górę, do swojego pokoju. Cóż, bałagan się utrzymał. Najwidoczniej magiczna siła nie chciała mi pomóc. Gdy tylko dotarłyśmy na miejsce, zatrzasnęłam drzwi agresywnie i przekręciłam w nich klucz. Otaksowałam dziewczynę pełnym pożądania wzrokiem i niemal natychmiast rzuciłam się na nią jak drapieżnik na swą ofiarę, atakując jej usta własnymi. Powoli przemieszczałyśmy się w stronę łóżka, a po drodze ja zajęłam się jej koszulą. A żeby szlag trafił te małe guziczki. Miałam ochotę rozerwać ten fragment garderoby na strzępy, ale na szczęście powstrzymałam swoje zwierzęce instynkty i niecierpliwie, acz po ludzku pozbyłam się zbędnego skrawka materiału. Podobnie ze spodniami. Najpierw musiałam uporać się z paskiem, który rzuciłam dla odmiany na pościel. Ruth, odzianą jedynie w bieliznę, pchnęłam na łóżko, a kiedy spróbowała dobrać się do moich ubrań, błyskawicznie schwytałam jej nadgarstki jedną dłonią, drugą zaś pokiwałam palcem wskazującym z cichym: A-a, moja droga, nie tym razem. Bez zawahania przekręciłam ją na brzuch, by finalnie jej ręce uwięzić razem za pomocą skórzanego pasa, który zresztą należał do niej.
- Ty się chyba za dużo Grey'a naoglądałaś... - mruknęła, próbując się uwolnić.
Wymierzyłam jej mocnego klapsa.
- Zrobię ci pełnometrażowego Grey'a, jak cię zaknebluję, jeśli nie przestaniesz gadać - odparłam z przekąsem, chichocząc pod nosem.
Nie poprzestałam na tym. Zdjęłam z siebie koszulkę, którą wykorzystałam jako niezawodną opaskę na oczy. Słyszałam kiedyś, że po zakryciu oczu partnera w trakcie seksu, jego pozostałe zmysły ulegną wyostrzeniu, dlatego też tymczasowo oślepiłam Ruthie. Z powrotem ułożyłam ją na plecach, by łatwiej przychodziło mi zadowalanie jej pieszczotami. Dobra, skończył się Dzień Dziecka, pomyślałam, przechodząc do sedna. Najpierw stanik, później majtki. A gdy już zaczęłam ją zadowalać, używając do tego zarówno języka, jak i palców - w pewnym momencie po prostu przestawałam, kiedy czułam, że zbliża się ku końcowi. Ponawiałam proces raz po raz, z zadowoleniem obserwując, jak sprowadzam ją na skraj szaleństwa. Zżerała mnie ciekawość, ile czasu minie, aż wymięknie. I tak, jak też podejrzewałam - nie musiałam czekać długo.
- Proszę - rozlegało się raz za razem spomiędzy jej warg.
Jej orgazm był w moich rękach. To ja decydowałam, kiedy dozna ulgi. Ale nie byłam potworem, by znęcać się tak nad nią w nieskończoność, więc wreszcie po prostu pozwoliłam jej dojść. Nie musiałam zgadywać, w którym momencie się to stało, bo poinformował mnie o tym jej donośny krzyk, poprzedzony serią jęków.

Ruthie? :v
ZEMSTA JEST SŁODKA, GIRL.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz