sobota, 10 czerwca 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

- W sumie to nie musisz, ale miło by było - zaśmiałem się, podnosząc się do siadu. Było mi już zdecydowanie lepiej. Trochę się uspokoiłem, w końcu ojciec nie wie, gdzie uciekłem, a nawet gdyby wiedział... Nie... Nie mógł wiedzieć. Nikt nie musiał.
- Skoro prosisz...  A prosisz? - zerknęła na mnie.
- Mhm - zacząłem całować jej ramię.
- I już się nie wstydzisz?
- No niesprawiedliwe! - przewróciłem się na brzuch, złapałem za poduszkę i okryłem nią sobie głowę.
- No ej! - usłyszałem, jak odstawia talerzyki na podłogę, a po chwili znowu siadła na mnie okrakiem, ale zaczęła masować plecy. - No nie wstydź się przystojniaku.
- Nie jestem przystojny!
- A do kogo wszystkie dziewczyny się kleją? - zapytała.
- Do Zaina? - nagle wyrwała mi z rąk poduszkę. - Nie ma tak!
- A jak? - pochyliła się i ugryzła mnie w szyję.
- Czuję się zbyt bezbronny - odparłem.
- To chyba dobrze - wbiła mnie paznokcie w plecy, to był sygnał, zręcznie się przekręciłem na plecy.
- Jak? - zapytała zdziwiona.
- Cóż.... ćwiczyłem z Zainem.
- Mhm - przesunęła palcem po moim torsie. - To też ćwiczyłeś z Zainem?
- Cóż...
- Lewis! - złapałem ją w pasie, pociągnąłem na łóżko obok mnie i zacząłem całować jej szyję.
- Ale tego z nim nie ćwiczyłem - zaśmiałem się.
- A z innymi? - zapytała. Odsunąłem się do niej. Naprawdę, musiała? W takim miłym momencie?
- Czemu pytasz?
- Miałam to zrobić wcześniej, ale... - zawahała się.
- Aha, czyli pomyślałaś o tym kiedy się kochaliśmy, tak? - pokiwała głową. - A jeśli powiem ci, że z żadną nie było mi tak dobrze i nie masz się o co martwić, ponieważ liczysz się tylko ty?
- To będę trochę spokojniejsza - widziałem jak nagle zabłyszczały jej oczy.
- Oj ty głuptasie - przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem.
- No co? Wiesz jakie to okropne myśleć, o tych wszystkich twoich byłych w takim momencie? - oburzyła się.
- Hmm, szkoda, że mi nie powiedziałaś... Na pewno bym poradził coś, żebyś o nich zapomniała - uśmiechnąłem się wymownie.
- Wystarczająco się postarałeś.
- Tylko wystarczająco? - skrzywiłem się.
- Byłeś... idealny, boski... właściwie... to...
- To? - dopytywałem.
- To musimy to częściej powtarzać - zamyśliłem się na chwilę. - O czym myślisz?
- O tym, że musimy sobie sprawić niezły zapas zabezpieczeń - capnęła mnie.
- Jesteś okropny.
- Chciałaś mnie, to masz.
Jakimś cudem przeszliśmy do tematu śniadania, a później ta kochana istotka dosłownie nakarmiła mnie kanapkami, zrobionymi przez babcię. Ta cudowna staruszka zna doskonale moje upodobania kulinarne. To był jeden z tysięcy powodów, dlaczego lubiłem przyjeżdżać do Irlandii. Właśnie... skoro byliśmy w tym cudownym kraju, to postanowiłem to jakoś wykorzystać. Nie, to złe słowo. Wykorzystać to ja mogłem kogoś, choć nie powiem, ku uciesze tej osoby... Tak mniej więcej wpadłem na pomysł, aby zabrać tą zgraję nad klify. Uporaliśmy się ze śniadaniem i stwierdziłem, że chcę zejść na dół. Po małej, ale ostrej wymianie zdań na ten temat, w końcu wyszło na moje. Typowe. Znalazłem jakieś krótkie spodnie i koszulkę, a kiedy się ubrałem, ostrożnie zeszliśmy na dół. Z kuchni dobiegała cicha, spokojna rozmowa. Zatrzymaliśmy się w drzwiach.
- O proszę, nasz chory zszedł - zaśmiał się Dominic. - Było po prostu powiedzieć, że chcecie zjeść razem śniadanko, gołąbeczki.
- Zamknij się, nie widzisz jak on wygląda? - zapytał James.- Co się stało?
- Jezioro nie wyszło mi na dobre - odparłem krzywiąc się. - I zawadziłem żebrami o szafkę w łazience.
- O szafkę? - zapytała Marie z wymownym uśmiechem.
- A co, twierdzisz, że można zahaczyć żebrami o człowieka? - słysząc to wybuchła śmiechem. Uff, chyba się udało. - Tak poza tym, to mam pomysł.
- Błagam, nie - jęknęła Brooke.
- Bez alkoholu, tylko kwiatki i klify...
- Klify?! - zainteresowała się Marie. - Podobno piękne.
- Widziałem piękniejsze rzeczy...
- W to nie wątpimy - odparł Dominic.
- Naprawdę zbierasz sobie na porządne otrzepanie ryja, wiesz?
- W to też nie wątpię - zaśmiał się.
- Skąd ten pomysł? - zapytała Hailey, którą... Boże... wciąż ją obejmowałem w pasie... Ona chyba też to zauważyła, nagle.
- Wiesz, Irlandia... Miałem to zaproponować wcześniej, ale jakoś czasu nie było...
Z tym stadem to nic się nie da ustalić. Jakbym mówił do owiec, oczywiście nie obrażając owiec. Prędzej bym się z Islandczykiem dogadał, no naprawdę. To jednemu coś nie pasuje, to zaraz się drugie i trzecie wcina, czwarte się śmieje, piąte o coś pytaj, szóstej jęczy, że boli je głowa. Przecież to idzie oszaleć.
- Cisza! - wrzasnąłem, efekt był oszałamiający. Nawet dziadek na mnie spojrzał. Miałem wrażenie, że zobaczyli we mnie mojego ojca, przez co spuściłem głowę.
- Spokojnie - poczułem dłoń Hailey na moim ramieniu. - Nikt cię nie osądza... Tylko nie krzycz tak znienacka.
- Hail...
- Tak wiem, nie pomagam - uśmiechnęła się krzywo. - To co chciałeś powiedzieć?
- Jest nas ósemka, weźmiemy dwa samochody i pojedziemy nad klify. Posiedzimy tam, możemy zrobić sobie piknik, myślę, że zrobienie jedzenia z naszą pomocą zajmie babci pół godziny maksymalnie, a później wracamy. Kieruje James i ja. Żeby nikt nie narzekał z James'em jadą dziewczyny, a ze mną reszta. Dobrze? - wszyscy pokiwali głowami. - No to do roboty.

Zatrzymaliśmy się w zatoczce przy drodze. Było tam ich pełno, ktoś mądry przewidział, że ludzie będę się zatrzymywać, aby móc oglądać te klify. Wszyscy wyładowali się z aut i ruszyliśmy w stronę morza. Dobiegł mnie świeży powiew bryzy, taki wytęskniony. Dawno nie byłem w tym miejscu. Zawsze kiedy miałem je odwiedzić padało, albo byłem potrzebny, albo chory. Urwisko nie było ogrodzone, zresztą było ono zbyt długie. Podeszliśmy przez zieloną równinę nad samą krawędź.
- A teraz, jeżeli ktoś ma w planach samobójstwo, to to będzie doskonały pomysł i w sumie poetycki.
- Przestań i odsuń się - odepchnęła mnie do tyłu Hailey, a ja podszedłem do niej i objąłem ją, przytulając się do jej pleców.
Przez chwilę staliśmy w ciszy podziwiając widok. W sumie to oni podziwiali, bo ja zamknąłem oczy i cieszyłem się padającym na mnie słoneczkiem oraz Hail, którą trzymałem w ramionach. W końcu ktoś stwierdził, że jest głodny, więc cofnęliśmy się trochę, aby rozłożyć koce.
- Chcesz coś zobaczyć? - szepnąłem do Hailey, a ona pokiwała głową przygryzając wargę. Kiedy reszta była zajęta ogarnięciem tego wszystkiego, co przynieśliśmy, złapałem dziewczynę za rękę i pociągnąłem w stronę urwiska. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów, znalazłem wyrzeźbione w klifie schody do plaży.
- Sprytne - odparła Hail. Złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku, nadal nie przestając iść, kiedy się potknąłem i cudem utrzymałem równowagę postanowiłem kontynuować to już na plaży.
Piasek porastały małe lub większe kępki traw, ku mojemu zaskoczeniu nie było tutaj za dużo kamieni. Powoli przesuwaliśmy się w stronę morza.
- Pięknie tu - szepnęła Hailey.
- Piękna to jesteś ty - odparłem, zatrzymała mnie i przyciągnęła do siebie.
- Co za podryw pani Draxler - uśmiechnęła się.
- Ważne, że skuteczny.
- Bardzo skuteczny - nasze usta ponownie się zetknęły. Obejmowałem ją w pasie, a ona splątała dłonie na moim karku. W pewnym momencie po prostu ją wziąłem na ręce, przyciągając do siebie. Była lekka jak piórko. Zaczęła się śmiać, oparła swoje czoło o moje, zamknęła oczy. - Musisz mnie często nosić na rękach.
- Będę to robił na tyle często, na ile pozwoli mi na to mój organizm - odparłem i delikatnie cmoknąłem jej usta, co spowodowało, że szeroko się uśmiechnęła.

Hailey?
To gdzie teraz, kociaku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz