- Mamo, ale ja potrafię jeść - odparłem tonem małego dziecka, na co Marie wybuchnęła śmiechem.
- Na pewno nie potrafisz.
- Ale plose - zrobiłem słodkie oczki
- Niestety mój drogi... otwieraj buźkę - nachmurzony otworzyłem usta. Mmm... zawsze miałem wrażenie, że ten kurczak za każdym razem jest lepszy.
- Teraz trochę dla mnie - odparła uśmiechając się i pakując dość sporą porcję do ust. - Buziek.
- Ja naprawdę nie jestem głodny - powiedziałem już normalnym głosem. - Wolę patrzeć jak jesz.
- Ty chcesz mnie utuczyć, żebym już nikomu się nie podobała! - zawołała, a po chwili wybuchła krótkim śmiechem.
- A jeśli tak to co?
- To będę musiała odejść.
- Szkoda... - musnąłem dłonią jej ramię.
- No niestety, nie dam z siebie zrobić grubasa.
- Spokojnie, nie stać mnie na to, żeby cię utuczyć, jesteś naturalnie skłonna do zrzucania wagi - uśmiechnąłem się, a ona w tym czasie skończyła jeść.
- To teraz...
- Idziemy - zaproponowałem.
- Nie! Poleżymy sobie chwilkę.
- No i zrobisz się grubasem - zaśmiałem się.
- Podobno kochanego ciała nigdy nie za wiele - skrzyżowała ręce.
- Ja tam stawiam na jakoś, nie na ilość.
- Przekonałeś mnie - odparła zbliżając się do mnie, po chwili nasze twarze dzieliło kilka centymetrów. - Jesteś cholernie przekonywujący...
- Żeby tylko... - złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku. Czułem ich jedwab uginający się pod naciskiem moich. Pierwsza oderwała się Marie.
- I cholernie dobrze całujesz - odparła oblizując usta.
- Kto by się spodziewał - uśmiechnąłem się wrednie.
- Wyjdźmy stąd, bo inaczej stanie się coś złego - szepnęła.
- Nie sądzę aby to było złe...
- James!
- Chodźmy do miasta - zaproponowałem.
- Daleko...
- Pojedziemy twoim samochodem, mogę prowadzić, jeśli na to też nie masz siły - odparłem zdecydowanie.
W ten magiczny sposób po kilkunastu minutach sprzeczania się ze mną, Marie znalazła się na siedzeniu pasażera, obok mnie. Praktycznie przez całą drogę do pobliskiego miasteczka się nie odzywała. Za to ja gadałem za nas dwoje o wszystkim i właściwie o niczym, byle tylko nie być w ciszy z tą kobietą. Przecież ja bym nie wytrzymał, powiedział, albo zrobił coś głupiego, a jak cały czas mówiłem, to prawdopodobieństwo ośmieszenia się było coraz mniejsze. Zatrzymałem się na parkingu, przy małym ryneczku, odpiąłem pasy, jednak Marie nadal siedziała jak wryta.
- Powiedz coś.
- Co mam powiedzieć? - zapytała.
- Dlaczego milczysz całą drogę?
- Bo to nie miało tak wyglądać, a teraz to nie powinno tak wyglądać. Rozumiesz James? - zwróciła na mnie swoje piękne, ale w tamtym momencie smutne oczy.
- Rozumiem tyle, że jesteśmy tutaj razem i nie pozwolę ci uciec. Spędzimy ten dzień we dwójkę...
- No właśnie! - krzyknęła. - My... my już nie jesteśmy razem...
- Jeżeli tylko o to ci chodzi, to powiedz mi to, a ja wysiądę z tego samochodu i dam ci wolność, nigdy nie wejdę ci w drogę.
- To nie tak - odparła.
- To jak?! - ledwo powstrzymałem się od krzyku. Westchnąłem. - Przepraszam...
- Nie musisz - odparła chłodno.
- Przestań Marie, dobrze?
- A co ja znowu takie zrobiłam, teraz? - oburzyła się.
- Ale ty jesteś uparta - warknąłem i wysiadłem. Nie czekając na jej reakcję w stronę ryneczku. Usłyszałem, że mnie woła, jednak nie miałem ochoty się wracać. Niestety siła przyzwyczajenia wygrała i się odwróciłem na sekundę, szła za mną.
- Proszę pana - zaczepiła mnie kwiaciarka.
- Nie potrzebuję kwiatów - rzuciłem.
- Pan jak każdy mężczyzna, kobiety nie zdobywa się słowem, ale czynem i widoczną miłością. Ładna dziewczyna, szkoda jej tak samej zostawiać - odparła. Podała mi białą różę. - Pan jej da.
- Ale...
- Pan jej da, nic więcej od pana nie chcę.
- To ile za nią?
- Nic.
- Ale...
- Niech pan jej da, a niech się wam szczęści. No idź że chłopcze do niej - lekko zażenowany tą sytuacją wróciłem do Marie, a raczej zrobiłem jakieś trzy kroki, ponieważ zdążyła mnie dogonić w czasie mojej rozmowy z tamtą kobietą.
- Proszę - wyszczerzyłem się.
- Nie chcę. Chcesz mnie przekupić?
- Przekupiłem cię już dawno temu, swoim serduszkiem, a ta miła pani przypomniała mi, że takich kobiet jak ty się nie zostawia, w każdym aspekcie tego słowa. To co, zwiedzamy, czy dajesz mi różą w twarz i odchodzisz?
Marie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz