wtorek, 8 sierpnia 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

Ta podróż może być ciekawym doświadczeniem w moim i tak już interesującym życiu. Jednak nie mogłem się oszukiwać. Dobrze wiedziałem, że i tak najciekawszym elementem tego wyjazdu będzie Josh i wszystko co z nim związane. Będę mógł przebywać tylko z nim, spokojnie z nim rozmawiać, poznawać i dawać poznać moją codzienność, ponieważ nie dam mu się poznać, a przynajmniej nie do końca i możliwe, że nie dokładnie tak, jakby on tego chciał. Jednak zdążyłem już zauważyć, że on nie będzie naciskał i ma zasady, i trzyma się ich. To może być bardzo pomocne w naszej znajomości, biorąc pod uwagę, że jeśli teoretycznie mógłby na kiedykolwiek zgodzić się na jakikolwiek układ ze mną, to narzucę pewne zasady. Może i będzie ich maksymalnie trzy, jednak będą one dosyć ingerujące w naszą relację. Z drugiej strony nawet mi się pomysł  tych zasad nie za bardzo podoba, ale tak będzie lepiej, po prostu.
Wyszliśmy z terenu akademii, kierując się w stronę miasteczka. Właściwie było ono niewielkie i zbudowane w starym angielskim stylu i musiało sobie liczyć sporo lat, ale miało w sobie ten tak zwany klimat, które nie dało się bliżej określić słowem. Raven biegała bez smyczy, jednak za daleko się od nas nie oddalała, a kiedy tylko zamierzała albo ja albo Josh przywoływaliśmy ją gwizdaniem. W takim wypadku niechętnie, ale posłusznie wracała do nogi właściciela. Pomimo wcześniejszej akceptacji mojej osoby, nie szła pomiędzy nami, tylko po drugiej stronie Joshuy… Albo go chroniła z drugiej, wolnej strony. Co ja bredzę…
- Później będziemy musieli ją wziąć na smycz - zauważyłem w pewnym momencie. Josh spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami, a później jakby przypomniał sobie o psie, spojrzał na nią.
- Tak, tylko jak to zrobimy? - szczerze nie zrozumiałem pytania.
- W jakim sensie?
- No, zawsze lepiej mieć wolne ręce. No i dodatkowo to bardzo ruchliwy pies…
- Spokojnie, masz rozsuwaną smycz? - pokręcił głową. - Może tym lepiej. Przywiąże się ją do jednego z plecaków, możemy się wymieniać. Wieczorami, jak będziemy się zatrzymywać, to będziemy ją spuszczać ze smyczy i możemy to robić zawsze, kiedy będziemy z dala od zabudowań i ruchliwych dróg.
- Tak - przeciągnął to słowo i uniósł brew. Spuściłem wzrok, kiedy wpatrywał się we mnie. Miałem wrażenie, że się rumienię. Co ten chłopak ze mną robi? Dlaczego on tak na mnie działa? To niesprawiedliwe, ponieważ on jest hetero. Nie działam na niego, nie oszukujmy się. Od kiedy w tobie tyle samokrytyki i od kiedy tak mało wiary w siebie, Miles?
- C... co? - zająknąłem się. Brawo. Gratulacje dla tego pana, który właśnie robi z siebie idiotę, przed chłopakiem, który mu się podoba, ale który na jego nieszczęście jest hetero, a nie jeśli nie homo to chociaż bi.
- Nie spodziewałem się takiej zdolności do planowania u ciebie - odparł. - Znaczy... no wiesz... nie znam cię za długo, a z tego co widziałem, to jesteś dosyć ekscentryczny i rozrywkowy...
- Aha... - spuścił głowę.
- Przepraszam - odparł nagle i spojrzał na mnie.
- Ej nie musisz, mnie przepraszać - objąłem go ramieniem, a w tym momencie Raven zaszczekała na mnie. Odsunąłem się od Joshuy jak poparzony. - Chyba mnie już znielubiła - zauważyłem nieco przerażony, a on zaczął się śmiać.
- Może z czasem się przyzwyczai - uśmiechnął się. Zdecydowanie częściej powinien to robić.
- Chyba będzie musiała…
- W jakim sensie? - tym razem on nie rozumiał. Jak mu delikatnie wytłumaczyć, że zamierzam do uwieść, zmienić jego hetero na moje bi i wykorzystywać seksualnie, kiedy tylko będę w stanie? Może na razie przemilczmy to.
- Zobaczymy później w jakim sensie - uśmiechnąłem się tajemniczo.
- Tajemnica? Trochę się boję, co wymyślisz, ale nie pytam - zaśmiał się.
- Nie masz co się martwić… chyba - zaczęliśmy się śmiać.
Dopiero przy miasteczku, Josh złapał Raven, a ja przypiąłem ją do smyczy, a smycz do plecaka chłopaka, który tego chciał. Miejscowość nie była duża, ale znalazł się jakiś porządny sklep, w którym zaopatrzyłem się w sporą ilość wody. Joshua i Raven czekali przed budynkiem, więc chłopak bardzo się zdziwił widząc jak niosę praktycznie zgrzewkę wody.
- Po co aż tyle? - zapytał.
- Szybko się odwadniam - wzruszyłem ramionami. - Pomożesz mi to spakować do plecaka?
- Chyba raczej, czy ci to wpakuję do plecaka.
- No… tak… - mruknąłem spuszczając głowę.
- No i czemu ją spuszczasz? - zaśmiał się.
- No a czemu ty mnie cały czas przepraszasz?
- Bo powinienem? - skrzyżował ręce.
- Nieprawda - odstawiłem wodę na ziemię i też skrzyżowałem ręce.
- Przestań Miles.
- Ale ja nie chcę przestać - odparłem twardo. -Nie musisz mnie przepraszać za to, że żyjesz. Nie podoba mi się to. Rozumiem, że Amber od ciebie tego wymagała i rodzice, ale mnie możesz zwyzywać i nie będę oczekiwał od ciebie przeprosin. Jest mi doskonale wszystko jedno, bo jestem wdzięczny za to, że pojawiłeś się na mojej drodze, że ze mną idziesz i że jeszcze nie uciekłeś ode mnie z krzykiem.
- Skąd ci się biorą te fale samokrytyki? Wyglądasz na kogoś pewnego siebie - mruknął.
- O to samo mogę zapytać ciebie.
- Nieprawda, ja nie jestem pewny siebie.
- Cholera…
- Możesz nie przeklinać? - zapytał, ale zaraz spuścił głowę.
- Nie mogę! I przestań się cholera jasna ograniczać, bo ja zaraz wyjdę z siebie! - Raven zaczęła szczekać. - Ty też przestań. Przecież ja chcę tylko jego dobra, a ty się rzucasz!
- Gadasz z psem, wiesz? - zapytał.
- Wiem. Kto powiedział, że jestem normalny? - zdjąłem plecak, wrzuciłem do niego wodę i ruszyłem dalej.
- Ej! Poczekaj! - usłyszałem za sobą, po chwili dogonili mnie we dwójkę. - To teraz prosto do Cardiff?
- Tak… i nie myśl, że skończyliśmy tamtą rozmowę.
- A ja myślałem, że skoro ty… nieważne.
- A może właśnie dla mnie ważne, może uważam, że masz takie samo prawo do wypowiedzi, co ja, może chcę znać twoje zdanie?
- Co ci się stało? - mruknął.
- Nic. Po prostu - schowałem twarz w dłonie. - Po prostu męczy mnie to, że się tak bardzo przy mnie kontrolujesz, bo czuję się jak jakiś sadysta. No nic nie poradzę. Czuję się jakbyś nie czuł się przy mnie pewnie, to… to głupie Josh.
- Wcale, że nie.
- Ale co nie?
- Dawno przy nikim nie czułem się tak pewnie i to wcale nie jest takie głupie, kiedy jest się mną - odparł wzruszając ramionami.
- Boże jak ja tego człowieka czasem nie rozumiem - spojrzałem w niebo. - Dobrze pobawię się w ciebie i tym razem nie będę tego dalej drążył.
- Tym razem? - zapytał, a ja z powagą pokiwałem głową.
Ruszyliśmy dalej, a czas spływał nam tym razem, na rozmowach na przyjemne, neutralne tematy. Stwierdziliśmy, że nie mam za dużo zainteresowań, co ja tłumaczyłem zbyt dużą fascynacją lotnictwem, w co nie uwierzył, a nawet zaczął się ze mną sprzeczać, lecz w ten przyjacielski, droczący się sposób.

~ * ~

- Więc, to jest to twoje Cardiff? - zapytał,kiedy stanęliśmy późnym wieczorem na jednym ze zboczy, które okalały to miasto.
-  Tak - wyszczerzyłem się.
- Daleko jeszcze do ciebie? - jęknął.
- Zmęczony? - uniosłem brew.
- Nie sądzisz, że trochę dużo się dziś zdarzyło, jak na jeden dzień?
- Dobra, masz rację - zaśmiałem się. - Chodź. Pięć minut podmiejskim i jesteśmy.
- Pięć? - ucieszył się.
- No maksymalnie pół godziny, jeśli będzie ruch, ale nie sądzę - miałem rację. Jazda autobusem zajęła nam dziesięć minut, jednak było to ciekawe dziesięć minut. Pomylono nas z kimś dwa razy, raz staruszka wzięła mnie za złodzieja, a kiedy już usiedliśmy, to głowa Josha zaczęła raptownie opadać. Trąciłem go w ramię
- Co się stało?
- Nie zasypiaj, bo cię nie doniosę z tym plecakiem - zaśmiałem się.
- Tak, tak… - mruknął.
Tak więc delikatnie go ciągnąłem za sobą, kiedy osiedlową droga, szliśmy w stronę mojego domu. Było to osiedle domów jednorodzinnych, bardzo przyjazne i pełne zieleni, które uwielbiałem. W końcu zatrzymaliśmy się przed piętrowym, białym domu z grafitowym dachem. Przed garażem stało zaparkowane auto ojca, trawnik był idealnie ścięty jak zawsze. W kuchni, której okna wychodziły na ulicę, paliło się światło. Zatrzymałem się i obok mnie zatrzymałem Josha.
- No to jesteśmy - odparłem uśmiechnięty.
- Co? - zapytał nieprzytomnie. Za dużo emocji, a ta jazda autobusem całkiem go uśpiła.
- Ogarnij się trochę, zaraz poznasz państwo Young - zacząłem ogarniać jego włosy.
- Kogo? - jak poklepałem go w policzek, to się trochę ocucił.
- Josh - złapałem go za ramiona. - Moich rodziców. Przecież jesteśmy u mnie.
- Tak? - rozjerzał się. - No… cóż…
- Co spodziewałeś się willi z samym basenem wielkości tego domku? - zaśmiałem się.
- Szczerze? Tak… a przynajmniej czegoś w takim stylu - zaczął pocierać dłonią kark. Chyba naprawdę było mu głupio. Wyglądał słodko. Tak bardzo słodko, że miałem ochotę się na niego rzucić. To zdecydowanie niebezpieczny stan. Jednak co mogłem zrobić? Można to rozpatrywać dwojako. Po pierwsze, nic bo nie mogłem się na niego rzucić. W końcu on… on był inny ode mnie. No nie oszukujmy się, prawdopodobieństwo, że on też jest, tak jak ja bi, było bardzo niewielkie. Po drugie również nic, ponieważ tak naprawdę w głębi, to nie chciałem nic z tym robić. Albo raczej tego zmieniać. To śmieszne uczucie jakby motyli w brzuchu oznaczało, że wszedłem na kruchy lód, ale było tak cholernie przyjemne… Takie wytęsknione. Nieważne. Skup się.
- Mam nadzieję, że nasze skromne progi spełnią w chociaż minimalnym stopniu twoje wymogi sir - odparłem poważnie, a on się zaśmiał.
- Zobaczymy.
- Dobra, chodź tu - pociągnąłem go do drzwi i zadzwoniłem do nich. Po jakimś czasie otworzyła je, moja mama. Spojrzała najpierw na Joshuę, później na mnie. Wtedy uśmiechnęła się szeroko, jednym susem pokonała dzielącą nas odległość i uwiesiła mi się na szyi.
- Cześć synku - zaświergotała.
- Cześć mamo - zaśmiałem się i odstawiłem ją na ziemię. Zwróciła się w stronę Josha, który patrzył na nas niepewnie.
- Ty pewnie jesteś Joshua... - zaczęła.
- Mamo - przerwałem jej.
- Przepraszam - uniosła ręce w geście obronnym.
- No, od razu lepiej - wyszczerzyłem się. - Mamo to jest mój kolega z akademii Joshua, Josh to jest Lisa Young, moja mama.

Joshua?

He he <3


Mała notatka dla administracji: 1557 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz