wtorek, 8 sierpnia 2017

Od Jamesa C.D. Marie

Tak jak powiedziałem Luke'owi, rano około szóstej wyszedłem z domu. Droga do Marie zazwyczaj nie zajmowała długo, ale nie byłem pewny, czy znajdę jakiś rodzaj komunikacji miejskiej, a piechotą, szczególnie rano, trochę mi się schodziło. Znalazłem jakiś autobus, który oczywiście jak a złość, postanowił się spóźnić. Siedziałem sobie na przystanku, którzy zaskakująco daleko znajdował się od mojego domu. Niby centrum, a trzeba tyle zawalać przez ten długi park i dwie najruchliwsze drogi w całym mieście chyba. Tamtego dnia, kiedy poznałem, a raczej dałem się poznać Marie, byłem na jeszcze innym przystanku. Właściwie nie pamiętałem już dlaczego. Po prostu jakimś cudem się tam znalazłem. Saint widywałem w szkole, od kogoś o niej słyszałem. Z opowieści wydawała mi się pustą dziewczyną, z którą nie warto nawiązywać większego kontaktu. Tamta jazda autobusem nieco zmieniła moje poglądy na ten temat. Aż znalazłem się tutaj. Właściwie to często się zastanawiałem czy słyszała o mnie w szkole... i co słyszała. Byłem raczej znany, ponieważ moje nazwisko jest znane w Sydney. Moi rodzice są bogaci i szanowani. Wygrywają najtrudniejsze rozprawy, ale również są uważani, za wzorowych rodziców. To prawda, jeśli oczywiście są w domu. Nigdy nie miałem im za złe, że dużo pracują... Nieważne. Podjechał autobus, do którego wsiadłem. Mogłem czekać na inny, ale już miałem dosyć przystanku, a mały pół kilometrowy spacerek podobno mi się przyda.

~ * ~

Stanąłem pod domem Marie. Wtedy właśnie nie wiedziałem co zrobić. Zapukać? Jeśli płakała, a otworzy mi jej ojciec, to zarobię w ryj. Jeśli otworzy jej matka, to chyba nawet jeszcze gorzej. Zbyt temperamentna ta kobieta na bezpośrednią konfrontację. W końcu postawiłem na wiadomość.
~ Wyjdź, jestem pod twoim domem.
Odpowiedziała mi cisza. To tak, czego ja się spodziewałem?
~ Marie proszę, musimy pogadać.
Znowu nic. A żeby to cholera trafiła. Podszedłem do frontowych drzwi i złapałem za klamkę. Delikatnie ją nacisnąłem, jednak towarzyszył temu tylko głuchy dźwięk zamka. Zamknięte. No pięknie.
~ Gdzie jesteś?
~ Marie Saint natychmiast mi odpisz, bo pożałujesz
Wypuściłem głośno powietrze. Obszedłem dom, a po drodze spotkałem jednego ze stajennych, którzy pracowali w przydomowej stajni Saintów. Powiedział mi, gdzie znajdę tą idiotkę. Nie powinienem tak myśleć, ale byłem wściekły, a złość tylko jeszcze bardziej we mnie wzbierała. Spotkałem ją na parkurze.
- Naprawdę ciężko ci odpisać? - zapytałem podchodząc bliżej. Powoli odwróciła się w moją stronę.
- Może - odparła beznamiętnie.
- Marie, możesz być choć raz poważna?
- Słucham?! - krzyknęła. No tak, trafiłem na czuły punkt jej dumy.
- Chcę tylko to wyjaśnić...
- Tu nie ma nic do wyjaśniania - przerwała mi. Nienawidziłem tego, a ona o tym wie.
- Czyżby? - prychnąłem.
- Jak ty się odzywasz?
- Dobra, nie chcę dolewać oliwy do ognia, po prostu chodź, porozmawiamy na spokojnie - zaproponowałem.
- Nie chcę.
- Marie!
- Nie wrzeszcz na mnie! - warknęła.
- To kurwa nie ma sensu - przetarłem dłonią twarz.
- Nie przeklinaj - rzuciła.
- Będę kurwa przeklinał, bo mogę do jasnej cholery! - warknąłem.
- Nie zamierzam rozmawiać z kimś, kto na mnie krzyczy - rzuciła i odwróciła się do mnie plecami, aby ruszyć w stronę stajni. Poszedłem za nią.
- Widzę bardzo dojrzale uciekasz od problemów, robiąc jak zwykle winnego ze mnie!
- Bo jesteś winny!
- Czego?!
- Nie rozumiesz, że jak mamy plany to tyle i koniec?! Nie zmieniamy ich!
- Wiesz, jak rzadko moi rodzice są razem w domu? - prychnąłem.
- Nie obchodzi mnie to, plany to plany!
- Czy ty słyszysz, co ty mówisz?! - wydarłem się, co zaskoczyło nawet mnie samego. - To moja rodzina do jasnej cholery! Nie możesz zrozumieć, że chcę ich zobaczyć oboje?! To jeden głupi wieczór, który dla mnie dużo znaczy!
- A ja nic nie znaczę?! - warknęła zatrzymując się. Staliśmy twarzą w twarz, dzieliła nas niewielka odległość.
- Rodzina jest dla mnie ważniejsza! - pięć słów. Pięć. Zacisnęła zęby. Jej oczy się zaszkliły. A zaraz potem dostałem w twarz. Uderzenie przeszyło mnie na wskroś. Było mocne, przez nagły przypływ adrenaliny. Szczypiące ciepło objęło cały mój policzek. Spojrzałem na nią, na jej zaciśnięte szczęki. Uśmiechnąłem się kpiąco i pokręciłem głową. - Głupia hipokrytka. Słyszysz? Jesteś głupią hipokrytką.
- Wynoś się - odparła cicho.
- Idiotka - rzuciłem i odwróciłem się, aby szybko stamtąd wyjść. Bolało. Nie uderzenie, ale sam jego fakt. Uderzyła mnie, zniszczyła wszystko. Ona nie rozumie, że nie jest bez winy. Nie rozumie mnie i nie chce mnie zrozumieć. Jebana hipokrytka i tyle. Nic więcej. Czemu mnie to tak cholernie boli? Kocham ją. Nie, nie chcę. Chcę. Boże, James! Przestań! Niech sama zrozumie. Skierowałem się do jej domu, aby zabrać swoje rzeczy.

Marie?
Tak wiem, słabo wyszło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz