piątek, 4 sierpnia 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

Wyszedł. Przez jakiś czas patrzyłem na drzwi, za którymi zniknął. To trochę perfidne, trochę dziwne, może w pewnym sensie nowe. Prawda jest taka. Spałem z wieloma dziewczynami, ale w życiu kochałem tylko jednego chłopaka. Adrien był jedyną miłością w moi życiu i jedyną pozostanie. Jednak ten chłopak... i tak jego była dziewczyna... Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak obrzydzony, kiedy ona mnie dotykała. Zwykła pospolita dziwka. Za to jej chłopak to co innego. Nie wymaga za dużo, nie pyta, jest miły, przystojny, w cholerę podobny do Adriena i do tego mnie polubił. A ja jego. Polubiłem go. Nie zasługiwałem na niego, ale samotność to chyba za dużo jak na mnie. Szczególnie, że miałem dopiero dwadzieścia jeden lat, choć czuję się, jakby to było aż dwadzieścia jeden lat. Otrząsnąłem się w końcu i zabrałem kubki, aby je umyć. Wbrew pozorom nie miałem w głowie kłótni z tą dziewczyną, Adriena, rozmowy z Joshuą... Tylko jego oczy i słowo "dziękuję". Tak pięknie brzmiało w jego ustach. Kształtne są jego usta. I takie pełne. Pewnie cholernie miękkie i cudowne w smaku. Kiedy ogarnąłem kubki, położyłem się na łóżku. Zauważyłem, że w sumie to już przestała mnie boleć głowa… albo za bardzo pochłonęły mnie te oczy, abym mógł myśleć o czymkolwiek innym. Długo patrzyłem w sufit. Nagle ogarnęła mnie myśl co, jeśli nie będzie miał odwagi odejść? Nie… widziałem ten gniew w jego oczach, ból, żal. Obrażona duma i zranione serce nie schowa się za strachem. Poszedł ze mną do klubu, co sam zaproponował, kiedyś był inny. Więc musiał być taki. Taki jak ja. Żyjący za często dniem, uciekający, aby zapomnieć, nie mogący się zatrzymać, bo cisza przynosi myśl, a myśl ból. Ból po niespełnionej miłości, choć jej rodzaje były różne. Mi odebrano chłopaka, który nadał mojemu życiu nowy sens i wymiar, którego bezwzględnie kochałem. Jemu odebrano możliwość życia w rodzinie, miłość rodzicielską, która jako pierwsza stanowi najważniejszą, ponieważ kształtującą nas. A każdy raz zraniony człowiek będzie uciekał. Ja uciekam od samego kontaktu z ludźmi, a on od niej odejdzie. Będzie go bolało. Trzeba coś z tym zrobić. Nie mogę go dotknąć, bo się przerazi, bo go boli, więc trzeba zrobić coś innego. Tak, żeby mógł się oderwać i zapomnieć. Jedyne porządne miejsce do tego typu spraw to Walia… Tylko jeśli przyprowadzę go do domu, to rodzice pomyślą, co pomyślą. Nie mogą tak pomyśleć. Ian jeszcze gorszy. Przecież on szału dostanie na sam widok Josha. Trzeba by to dokładnie zaplanować. Odwiedziłbym mamę. Sprawdził jak się czuje. Lubię być świadomy. I lubię wiedzieć, że mama dobrze się czuje. Inaczej mama trafi do szpitala, a mi się tam nie śpieszy. Jej też. Przynajmniej tak myślę. Porozmawiam z nią jak zadzwoni. Przygotuję ją, wyjaśnię, że... że... no wyduś to cholera... że on prawdopodobnie hetero i nic z tego nie będzie, więc niech sobie nadziei nie robi. Dodatkowo niech gdzieś schowa Iana na te dwa dni, kiedy tam będziemy. Stamtąd pojedziemy do Swansea i wrócimy okrężną drogą tutaj. Tak. To świetny plan Miles. Wiem. Przestań gadać ze sobą. No dobra.
Jednak najpierw trzeba było pozbierać Josha. To gdzie on mieszka? A tak... Przecież nie mam zielonego pojęcia. Telefon... Telefon! Kici, kici... kurwa daleko ten stolik. Podniosłem się wreszcie po bohaterskiej walce i złapałem za niego, aby napisać do chłopaka.
Ja: Żyjesz tam?
Josh: Chyba... Właściwie to nie jestem pewien
Ja: Pomoc?
Josh: Chyba nie
Ja: Ale ja chcę
Josh: Dlaczego? Po co?
Ja: Numerek pokoju poproszę ślicznie
Ja: Bo pójdę i będę krzyczał twoje imię i szukał cię po wszystkich pokojach!
Ja: Okey to idę
Josh: 90 masz. Cieszysz się?!
Ja: Bardzo
Wyszedłem szybko z pokoju i skierowałem się pod podany numer. Nieźle musiałem się go naszukać, ponieważ ostatecznie okazał się znajdować w końcu korytarza, gdzie do początkowo nie mogłem zauważyć. Zapukałem do drzwi, ale odpowiedziała mi cisza. Zdecydowałem się wejść bez zaproszenia, powoli uchyliłem drzwi i wszedłem do środka. Po charakterystycznym kliknięciu przy zamykaniu z kąta pokoju odezwało się ciche warczenie. Kiedy się powróciłem przede mną stał pies. Wilczur. Albo jakiś inny owczarek. Zagwizdałem, a zwierzę niemal od razu zawahało ogonem i ruszyło w kierunku łóżka, obok którego się z resztą wyłożyło. Podszedłem tak i usiadłem na jego skraju. Leżał na nim Josh, położony na boku, rysował palcem po pościeli. Patrzył się w tamto miejsce, a ja na niego. Znowu to samo...
- Już cię nie boli głowa? - zapytał, pozostając w jego samej pozycji.
- Boli, ale tym razem przez ciebie.
- Dlaczego? - zmarszczył brwi.
- Bo się o ciebie martwię.
- Bez powodu - mruknął.
- Mam powód... a raczej kilka. Bo to moja wina, bo przeze mnie to usłyszałeś, bo pewnie z nią skończyłeś... - miało zabrzmieć jak pytanie, ale chyba coś nie wyszło.
- Tak, skończyłem - może jednak wyszło...
- Bo leżysz tutaj przybity...
- A co innego mam robić niby? - prychnął.
- Wyjedź - zaproponowałem.
- Niby dokąd?
- Mam dla ciebie propozycję, ale to będzie wymagało wysiłku psychicznego i fizycznego.
- Mam się bać? - uniósł brew, wciąż wpatrując się w to jedno miejsce.
- Nie, raczej nie.
- To mów.
- Byłeś kiedyś w Walii?
- Nie... chyba nie - odparł po długim zawahaniu.
- W takim razie jedź ze mną tam. Trochę pójdziemy, pojedziemy autostopem. Wyrwiesz się stąd. Nie będziesz musiał o tym myśleć.
- Nie rozumiesz...
- Rozumiem. Bardziej niż byś się spodziewał.
- To wszystko jest takie beznadziejne... Byliśmy razem ponad rok - skrzywił się. Ciekawiło mnie, czy zastanawiał się właśnie, po co mi to mówi.
- Mogę obiecać, że to przejdzie.
- Co?
- Ta pustka i poczucie winy.
- Nie chcę tego czuć - mruknął.
- To nie jest takie proste, Joshua - chciałem sięgnąć i zgarnąć jego grzywkę do tyłu. Chciałem... Chciałem wiele rzeczy z nim robić... To chore i złe. Nie chcę go zranić. Już nikogo. Mielibyśmy dwadzieścia jeden i dwadzieścia cztery lata, pięć lat razem, a zostałem tutaj sam... Nieważne...
- Nie chcę pomocy.
- Ale ja chcę ci pomóc - nie mogłem, no dobra... nie chciałem się powstrzymać. Zgarnąłem jego włosy, odsłaniając jego oczy. Ten życiodajny czekoladowy brąz. Uniósł na mnie spojrzenie. Długo tak po prostu na mnie patrzył.
- To dziwne... nie znasz mnie.
- Mam wrażenie, że znam całe życie - on mieszkał... Josh. Skup się na Joshu.
- Dobrze - powiedział po bardzo długim zastanowieniu. Zdziwiłem się. - W sensie pojadę z tobą. Tutaj i tak nie mam nic do roboty.
- No to się pakuj - wstałem i rozejrzałem się po pokoju. Moją uwagę przyciągnęło terrarium. Powoli do niego podszedłem, spodziewając się w nim jakoś ezgotecznego czegoś, co mogłoby mnie połknąć, ale w środku był... żółw. Taki malutki i śliczniutki. - O Boże, ty masz żółwia!
- Tak?
- No tak! - odwróciłem się do niego i prychnąłem. - Jak się nazywa ten słodziutki cud natury?
- Donut - odparł wstając i podchodząc do mnie.
- No tylko go zjeść - oblizałem usta, a kiedy ponownie spojrzałem na Josha miał poważną minę. Zacząłem się śmiać, a zaraz po mnie on. - Trzeba znaleźć kogoś, to będzie go karmił.
- Ja tutaj nikogo nie znam... - spuścił głowę.
- A ja tak. Mam tutaj kuzyna, myślę, że nie będzie problemu, żeby się nim zajął. W końcu wystarczy raz na dzień tutaj przyjść na dosłownie pięć minuty.
- To prawda. To...
- Pogadam z nim - uśmiechnąłem się do niego.
- A Raven? - zapytał. Spojrzałem na psa, który siedział w oddali, patrzył się na nas i rytmicznie uderzał ogonem o podłogę.
- Idzie z nami - wyszczerzyłem się. - Przecież jej nie zostawimy.
- Właściwie... dlaczego nie masz żadnych zwierząt?
- W sumie nie wiem. Nigdy nad tym nie myślałem - wzruszyłem ramionami. - Ale lubię cudze psy - Raven mocniej zamachała ogonem, a ja się wyszczerzyłem. - One też mnie lubią.
- Właśnie widzę - odparł wyraźnie zdziwiony.
- To co, ja lecę po Eda, ty się pakujesz, a później ja. Jutro możemy wychodzić.
- No... chyba... chyba tak...
- Ale ty jesteś niezdecydowany - zaśmiałem się i poczochrałem jego włosy. - Zaraz wracam.
Udałem się prosto do pokoju mojego kuzyna i po krótkiej wymianie zdań z jego dziewczyną, wyciągnąłem go na korytarz. Kiedy już ustaliliśmy, że byłby w stanie zaopiekować się tym małym stworzonkiem, zaprowadziłem go do Joshuy. Tam dostał instrukcje, chłopak pokazał mu co jak ma robić i gdzie co stoi. Josh zdecydował, że odda mu klucz, aby pokój nie stał otwarty.
- Bierz tylko najpotrzebniejsze rzeczy - odparłem, kiedy Ed wyszedł, a on zaczął się pakować.
- Wiem. Właściwie, to na ile znikamy?
- Hmmm... zaraz to sprawdzimy - złapałem za telefon. - Jakieś dwadzieścia dni.
- A zaplanowałeś jakiś odpoczynek?
- Tak w każdym większym przystanku. Razem pięć przystanków, ale w Cardiff zostaniemy dłużej. Jakieś dwa dni, czy coś.
- Dom? - zapytał.
- Tak... wiesz... bo... muszę się z mamą zobaczyć...
- Coś nie tak? - zostawił wszystko i podszedł do mnie, aby usiąść obok.
- Bo... ona... ona jest chora - wydusiłem w końcu. - Przepraszam, ale nie lubię o tym mówić.
- Dobrze... i tak cię podziwiam.
- Za co? - zdziwiłem się.
- Za to, że jesteś taki silny. Trochę przeżyłeś jak widzę - cholera za dużo widzisz. Nie przyglądaj się już tak, bo zobaczysz za dużo i zepsujesz! Cholera szpieg doskonały, czy co? Za przystojny na szpiega...
- Ja... Muszę być silny dla niej. Dla niej też się tutaj przeniosłem.
- Z Akademii Lotniczej?
- Tak - pokiwałem głową. - Żeby być bliżej, rozumiesz. Nie chcę, żeby była sama. Bo tata i Ian to nie to samo...
- Dobry syn z ciebie - uśmiechnął się delikatnie.
- Jak dobra matka, to i dobry syn - wzruszyłem ramionami. - No dobra, koniec. Pakuj się lepiej, bo okaże sie, że tysiąca rzeczy zapomniałeś.

Joshua?

Mała notatka dla administracji: 1626 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz