piątek, 4 sierpnia 2017

Od Hailey cd. Lewisa

To będzie trudne. I coś czuję, że ten genialny pomysł na zakład wraz z czasem, nie będzie już taki genialny. A to tylko kwestia niektórych jakże drobnych czynników. Ale jak to ja, czyli osoba za nic nie odpuszczająca sobie wygranej, niezwykle zacięta, której łatwo wejść na ambicję, zgodziła się, utwierdzając w fakcie, że postara się wygrać. I tu był problem, znaczy w naszym podobieństwie co do tego. Obydwoje będziemy chcieli coś udowodnić, a znając życie czy nawet przypadkowe szczęście i pech dla drugiej strony, coś nie wyjdzie. Jednak dobrze. Zgadzam się na zakład i tak łatwo nie odpuszczę. Przymknęłam oczy, czując jak promienie słońca mocniej przygrzewają moją skórę, która i tak była naturalnie ciemniejsza niż u typowego Anglika. A może jednak ma się te zagraniczne korzenie? Kiedyś to sprawdzę. Zasnęłam od razu, gdy zaczęłam ignorować wszystkie dźwięki wokół. Ten leżak był naprawdę wygodny. Nie wiem ile spędziłam w tej błogości czasu, ale wnioskując po stopniu rozgrzania mojej skóry, wypadałoby zrobić sobie przerwę. I dobrze się składało, gdy poczułam jak przez mój policzek przechodzi przyjemny dreszcz, spowodowany dotykiem ciepłej dłoni na mojej skórze. Otworzyłam oczy, poruszając powiekami i przyglądając się przez chwilę otoczeniu. Wiedziałam, że zasnę. Odwróciłam głowę w kierunku stojącej obok mnie postaci i automatycznie się uśmiechnęłam. Zaraz, chwila moment...
- Miało być bez dotykania - podniosłam się powoli do siadu, przecierając delikatnie palcami oczy.
- Od kiedy policzek wywołuje u ciebie jakiekolwiek przyjemne odczucia w sferze intymnej? - uniósł brwi do góry. Nie mogłam się nie zaśmiać.
- Od momentu, gdy postanowiłam, że wygram ten zakład - szybko przejechałam opuszką palca po jego nosie i wstałam, łapiąc w ręce sukienkę - Znasz mnie i wiesz jaka potrafię być zacięta, szczególnie jeśli chodzi o zakłady. Nadal nie przyznaliście się tą waszą paczką do przegranej jakieś dwa lata temu. Miałam z was polewkę - założyłam sukienkę i spojrzałam na niego znad ramienia. Stał niedaleko mnie, nadal w tym samym miejscu obok leżaka. Wyglądał jakby próbował sobie przypomnieć tą triumfalną dla mnie chwilę, ale nie oszukujmy się. Doskonale wiedział o co mi chodzi.
- Nie przypominam sobie abyśmy o coś kiedyś się zakładali i akurat ty miałabyś wygrać. Szczególnie podczas większego, wspólnego spotkania.
- Przede wszystkim podczas większego, wspólnego spotkania. Nie udawaj, że nie wiesz, bo ja doskonale wiem, że wiesz - zmierzyłam go spojrzeniem i skierowałam się do zejścia na dół - Zresztą nie tylko ja wtedy wygrałam. Wtedy była jeszcze ta Amalie - skrzywiłam się, schodząc na korytarz piętra - To imię mnie prześladuje - powiedziałam sama do siebie.
- Czy to przypadkiem nie były urodziny Jamesa? - szedł równo za mną. Uśmiechnęłam się szerzej póki tego nie widział - Ty to nazywasz spotkaniem? - zaśmiał się.
- Przepraszam. Ale nie lubię stwierdzenia dzika i szalona impreza. Do tego ma prawo tylko Zain, to jego działka - zrównał się ze mną krokiem, gdy schodziłam po schodach.
- Byliśmy wtedy chyba upici i dlatego wygrałaś
- Ja też z wami piłam...
- Znacznie mniej, dlatego pamiętasz... - zaciął się - Moment, ja nie pamiętam tej mniemanej wygranej, dlaczego mam ci wierzyć? - zatrzymał się. Przewróciłam oczami, opierając dłonie na biodrach i odwróciłam się do niego powoli. Przechyliłam głowę, unosząc jedną brew do góry w błagającym spojrzeniu.
- Bo jesteś moim kochanym misiem pysiem czy jak to mówią - podeszłam i złapałam go za policzek, choć nie było czego łapać.
- Miało być bez dotykania...
- Od kiedy policzek wywołuje u ciebie jakiekolwiek... - zaczęłam powtarzać jego słowa, ale skutecznie mi przerwał, złapał za ramiona i odwrócił, zagłuszając moje słowa.
- Tam jest kuchnia, proszę pani - popchnął mnie do przodu. Delikatnie się oparłam, spuszczając brwi.
- Ale ja nie skończyłam... - odparłam oburzonym tonem, krzyżując ręce na piersi.
- Ale ja skończyłem - mruknął - Rossy! Zamknij tej panience tą ładną buźkę czymś przepysznym - zwrócił się do kobiety. Co za cholera jedna z niego. Otworzyłam usta w teatralnym zdumieniu, ale zaraz je zacisnęłam, kręcąc głową z dezaprobatą. Usiadłam przy stole i zmierzyłam go morderczym spojrzeniem.
- Nie ma mowy abym dała ci wygrać teraz. Możesz sobie pomarzyć - zaczęłam się bawić sztućcami. Usiadł naprzeciwko i posłał mi serdeczny uśmiech, na który oczywiście odpowiedziałam.
- Proszę - kobieta postawiła przed nami talerze z przepysznie pachnącym, prawdopodobnie meksykańskim daniem. Nie wiem co to było, ale wyglądało smakowicie, dlatego nawet nie pytałam.
- Pani Rossy postanowiła być wspaniałomyślna i miłosierna, więc ugotowała nam coś przepysznego - uśmiechnęłam się szeroko na te słowa, gdy kobieta siadając obok, zmierzył Lewisa spojrzeniem.
- Tak, tak... następnym razem ty coś nam zafundujesz skarbeńku. A teraz smacznego. To wszystko ma być zjedzone - skłoniłam się w podzięce i wzięłam pierwszy kęs gorącego dania. Więc tak jak wyglądało i pachniało, tak samo smakowało. Kobieta albo ma ogromne doświadczenie albo też talent - Ja was tu wykarmię i pokażę jak wyglądają normalni ludzie, a nie same kości bez grama tłuszczu w sobie - mruknęła pod nosem. Widziałam ten rozszerzający się uśmiech Lewisa.
- Przecież żadne z nas nie jest anorektykiem...
- Prosiłam cię o zdanie. Ryby i dzieci głosu nie mają. Jesteś za młody żeby dyskutować. Jemy - i to był oficjalny koniec tej dyskusji. Zakryłam twarz aby ukryć śmiech.
- Ona się jeszcze śmieje w dodatku - uniosłam spojrzenie na chłopaka, niemal od razu poważniejąc.
- Ja? Kiedy? Wydawało ci się - pokręciłam głową, zajmując się jedzeniem. Zmrużył oczy, popijając swój sok. Niedługo potem zaczął się kolejny dylemat. Co po obiedzie.
- Kto sprząta po obiedzie? - Rossy nie podniosła spojrzenia, biorąc kolejny kęs swojego obiadu. Dyskretnie podniosłam na nią oczy, automatycznie czując na sobie również wzrok Lewisa. Nasze spojrzenia się spotkały. Przechyliłam głowę, unosząc brew. Bez słów rozumiałam co mi ma do przekazania. Nie ma nawet takiej opcji. Pokręciłam powoli głową.
- Ale Hailey... ja jeszcze muszę coś zrobić do góry - wzruszył ramionami, spuszczając spojrzenie. Rossy zmierzyła naszą dwójkę z uśmiechem.
- Co ty nie powiesz? - odłożyłam widelec na talerz, złączyłam palce, opierając się o blat stołu - A kto sprzątnie w kuchni? - to miała być sugestia, ale chłopak specjalnie odebrał ją źle.
- Ja idę na górę, Rossy musi załatwić inne sprawy... - zaczął wyliczać na palcach - No nie wiem kto to może być - posłał mi złośliwy uśmiech. Prychnęłam w odpowiedzi, obejmując palcami kubek i napiłam się soku - Rozumiesz, prawda?
- Tak - pokiwałam głową, zaciskając usta - Rozumiem kochanie.
- Tak? To dobrze - odetchnął z uśmiechem.
- A może... zamienimy się? Ja pójdę zrobić coś na górze, a ty posprzątasz? - postarałam się o jak najszerszy uśmiech. Zamilkł, wpatrując się we mnie w tej ciszy - Dobrze, posprzątam - mruknęłam.
- Ale...
- Nie - przerwałam mu, uśmiechając się serdecznie - Posprzątam - pokiwałam głową do Rossy i dokończyłam jeść moją porcję na talerzu.
Po zjedzonym obiedzie, tak jak ustaliliśmy, każdy zajął się sobą. Rossy tylko pokazała mi gdzie co włożyć w razie problemów i zniknęła. Sprzątnęłam ze stołu, nucąc sobie cicho piosenkę pod nosem. Dziwne, ale mam wrażenie jakbym ją gdzieś słyszała i to całkiem niedawno. Wytarłam ręce od wody w leżący na blacie szafki stolik i rozejrzałam się dookoła. Czysto. Dumnie uśmiechnęłam się sama do siebie i poszłam do salonu, opadając na sofę. O tak... od początku miałam ochotę to zrobić, ale jakoś nie było zbytnio okazji.
- Wygodnie? - usłyszałam z drugiego końca pokoju.
- Całkiem - przeciągnęłam się, zakładając nogę na nogę, słysząc jak Lewis podchodzi całkiem cicho bliżej.
- Nie jesteś zła?
- Dlaczego miałabym być zła? - chłopak wzruszył ramionami - Oj Lewis... - złapałam go za nadgarstek i przyciągnęłam do siebie. Opadł tuż obok mnie. Podkuliłam nogi, kładąc je na wygodnej sofie i oparłam głowę o jego ramię - Ale to nie jest zabronione? - spytałam poważnym głosem. Roześmiał się i pokręcił głową - Zbytnio się martwisz - kontynuowałam, przytulając się do jego ramienia.
- To źle? - obniżył się, siadając głębiej i oparł głowę o sofę.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziałam - Chyba za długo leżałam w jednej pozycji i spaliłam sobie brzuszek - skrzywiłam się, poprawiając materiał sukienki dłonią - Pół godzinki dla słoninki, a potem idziemy się poruszać, bo ci brzuszek urośnie - zaśmiałam się, klepiąc go po nim.
- Mi to nie grozi - prychnął. Czy to miała być jakaś sugestia? - Mogłabyś... - przystawiłam palec do jego ust. To nie jest żadna prowokacja, jeśli chodzi o to.
- Jak odpoczywam lubię mieć ciszę - wymruczałam i posyłając mu uśmiech, znowu wtuliłam się w jego ramię - Ale pójdziesz ze mną na spacer? - zapytałam smutnym tonem.
- Nie wiem. Zastanowię się nad tym całkiem poważnie - zmarszczyłam brwi. Nie podobał mi się ten ton. Proszę go zmienić.
- I tak wiesz, że cię wyciągnę. Znajdę sposób na zrobienie tego.
- Nie wydaje mi się, chociaż... może masz trochę racji - podniosłam głowę, uważnie mu się przyglądając.
- Wiedziałam, że mam trochę racji. W końcu wiem jak cię wyciągnąć na spacer i to bez prowokacji.
- Niemożliwe... - udał zdziwienie.
- Tak mój drogi. To, że odwołuję się do takich sposobów, po prostu świadczy, że... delikatnie idę na łatwiznę - ostatnie słowa wypowiedziałam nieco ciszej. Już miał westchnąć, ale w porę dodałam coś jeszcze - Ale to nie znaczy, że przegram ten zakład niemal od razu po jego powstaniu. Bo przecież... - uniosłam jego dłoń i splotłam nasze palce - To jeszcze nie jest mi zabronione - uśmiechnęłam się, z powrotem opierając głowę o jego ramię.

Lewis?

Dla administracji: 1569 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz