piątek, 4 sierpnia 2017

Od Jamesa C.D. Marie

- Świetnie! - krzyknąłem za nią. Wsadziłem ręce do kieszeni i patrzyłem jak odchodzi. Byłem wściekły. Jeszcze jakby nie wiedziała, jak jest z moimi rodzicami. To prawnicy, którzy bardzo dużo pracują. Wieczory takie jak te, kiedy są razem w domu przed drugą w nocy, to rzadkość. Zrobili to dla mnie, bo nadarzyła się taka okazja. Westchnąłem i pokręciłem głową. - Świetnie...
Odwróciłem się i ruszyłem skrajem parku, mieszkałem dwie przecznice stąd. Mój dom wyglądał całkowicie przeciwnie do Marie. Był to dwupiętrowy apartamentowiec w wieżowcu, w praktycznie samym sercu Sydney. Był nowocześnie urządzony, a dominującym kolorem w nim był ulubiony kolor mamy. A raczej jego brak, czyli biały, który cholernie kontrastował z czarnymi panelami. W domu wszystko było zadbane, bo mama ogarniała to, kiedy mogła, my zresztą też. Zawsze twierdzi, że dobrze wychowała sobie dzieci i jest z nas dumna. Może nie jestem ideałem, jakiego chciała mieć. Nie jestem zawsze taktowny, nie zamierzam zostać prawnikiem, nie mam wybitnie ułożonego, ale jestem dobrym synem. Takim, który stawi się na telefon, który będzie ojcem dla rodzeństwa, kiedy trzeba, który nigdy nie sprawia problemów. A nawet jeśli jakieś ma, to sam je rozwiązuje.
Winda zatrzymała się na przedostatnim piętrze. Tak mieszkałem w penthouse'ie. Tak, mieszkałem. Ostatnie moje mieszkanie, które zresztą dzieliłem z Marie, znajdowała się w nieco innym miejscu i było nieco inne. Oczywiście mieliśmy także ładną willę, ale ona była na wakacje, odpoczynek i takie tam bzdury. Nienawidziłem jazdy windą, ponieważ sporo trwała. Nie oszukujmy się to był bardzo wysoki budynek. Zapukałem do drzwi. Otworzyła mi moja mama, która szeroko się uśmiechnęła.
- Cześć Jem - podeszła do mnie i przytuliła mnie jeszcze na korytarzu.
- Cześć mamo - odparłem brodę o jej ramię.
- A gdzie jest Marie? Przecież mówiłeś, że przyjedziecie razem.
- Marie... jest u swoich rodziców - odparłem cicho, weszliśmy do środka.
- Kłopoty w raju? - westchnąłem tylko, pogładziła mnie po policzku. - Mój biedny, zakochany synek.
- Oj mamo... nie jestem już małym dzieckiem.
- Tak, tak... wiem - westchnęła. Zabrała mnie do przestronnej jadalni, gdzie czekała już reszta rodziny. Rzadko zdarzały nam się takie wieczory. Długo rozmawialiśmy, sporo opowiadałem o Anglii, rodzice stwierdzili, że skoro mnie nie ma, to zaczęli przyjmować mniej zleceń, bo moje rodzeństwa powinno mieć jakąś opiekę. Najstarszy był teraz w domu Luke, który miał siedemnaście lat. Niby dużo, ale wiedziałem, że opieka nad tymi dwoma diablicami Emma i Rose, nie jest proste. Wieczorem rodzice wygonili młode, Luke wyszedł ze znajomymi, tylko my zostaliśmy w salonie, popijając whisky.
- Pokłóciliście się? - nagle zapytała mama, pomimo że rozmawialiśmy z tatą o tenisie.
- Nie... znaczy... w sumie nie wiem - wymamrotałem bawiąc się szklaneczką.
- To co się stało? - dopytywała.
- Bo... wpienia mnie z tym jej mopsem. Mam wrażenie, że to jemu poświęca więcej czasu, a to ja jestem jej wierny jak ten pies.
- Że jesteś zazdrosny o mopsa? - prychnął tata, ale widząc moją skwaszoną minę, dodał - A ja myślałem, że masz na nazwisko Loss.
- Tato, to nie facet któremu można wpierdolić - mama zrobiła duże oczy... Nigdy przy niej nie przeklinałem.
- James!
- Dorosły jest - mruknął ojciec.
- To jest gorsze, bo ona go tknąć nie chce, do łóżka go wpuszcza, fascynuje ją ta kulka tłuszczu, a mnie denerwuje. Chciałem jej powiedzieć, że idę do was, ale jakoś wymsknęło mi się, przy znajomych, to się później rzuciła, że zmieniam plany. Jakby nie wiedziała, że jesteście razem w domu na kolację, raz na miesiąc.
- Ostatnio prawie codziennie - zauważyła mama.
- Nie wiedziałem o tym.
- Wiemy... A ona powinna też rozumieć, że chcesz nas zobaczyć - tata objął mnie ramieniem. - Idź spać. Może przejdzie ci złość.
- I co wtedy?
- To co zwykle. Pójdziesz i przeprosisz, bo kobiety tak właśnie funkcjonują.
- O wypraszam sobie - wtrąciła się matka, a ja się uśmiechnąłem.
- Proste organizmy, nie? - zaśmieliśmy się.
- Jesteście okropni. Obaj.
- Oj mamo - mama jest dosyć specyficzną kobietą. Wybitnie elegancką, jednak potrafi być bardzo czuła. A tata... to tata. Ciężko go określić. To facet z klasą, po prostu. Choć po butelce dobrego trunku, zaczyna gadać głupoty.
- Spać - wskazała na schody.
- Dobzie mamo - odparłem głosem małego dziecka. Cmoknąłem ją w skroń i poszedłem do siebie. Byłem w sumie zmęczony... Po szybkim prysznicu, wygrzebałem z szafy jakieś spodenki i położyłem się do łóżka. Długo leżałem nie mogą usnąć. W głowie siedziała mi Marie i łzy w jej oczach. To przeze mnie. To wszytko przeze mnie. Złapałem za zegarek. Dochodziła druga w nocy. Cicho wyszedłem na korytarz, gdzie wpadłem na Luke'a.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem cicho.
- Dopiero wróciłem... Nie mów rodzicom, dobrze?
- Ale wracaj wcześniej, jasne? Za rok to możesz nie wracać na noc bez pytania, ale teraz się pilnuj. Rodzice się martwią, wiem coś o tym.
- Wiem... A ty gdzie leziesz?
- Spać nie mogę - przyznałem.
- Co tej twojej Marie odwaliło, że się obraziła, że do nas przychodzisz?
- Nie wiem... Ej! Tylko nie odwaliło, jasne? - mruknąłem, a on przewrócił oczami, ale pokiwał głową.
- W sumie to mi też nie chce się spać...
- To co... poker? - zaproponowałem, a on się wyszczerzył.
- Ale na pieniądze.
- Tylko nie za duże, bo muszę się z czegoś utrzymać - prychnąłem. Zeszliśmy cicho na dół, on się umył, a ja przygotowałem nam coś do picia i znalazłem karty w szafce, w korytarzu. Usiedliśmy na ja fotelu, przewieszając nogi przez boczne oparcie, on usadowił się na sofie.
- To co, pójdziesz do niej?
- Z samego rana.
- Czyli?
- Jej rodzice wstają o szóstej, przynajmniej ojciec, bo zaczyna pracę, chce tam być, jak się obudzi, bo inaczej mnie tam nie wpuści. To Marie, wiesz jaka jest.
- Ogień nie kobieta - wyszczerzył się.
- Nie pozwalaj sobie - zaśmiałem się. - Graj, nie gadaj.

Marie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz