- O czym tak myślisz? - uniosła głowę i wpatrywała się we mnie. Wiedziałem, że uwielbia kolor moich oczu. To oczy ojca. Nie oszukujmy się, wyglądam jak on, kiedy był w moim wieku. Tylko on nigdy nie zrobił sobie tatuażu. Mimo mojej nienawiści do niego, wiedziałem, że jestem przystojny. Taka prawda, ale nie lubię o tym mówić. Nie lubię komplementów, bo one odcinają mi drogę ucieczki... onieśmielają. To dziwne, ale co tam. Ktoś musi przekraczać limit dziwactw jak na sto potencjalnych osób, żeby ktoś inny mógł być całkowicie normalny. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy… No dobra, przynajmniej sam siebie do niej zaliczam.
- A jeśli powiem, że o niczym konkretnym, to co? - uniosłem brew zerkając na nią.
- To raczej nie uwierzę. Ty nie potrafisz nie myśleć konkretnie - prychnęła.
- Widać musisz zaktualizować swoje wiadomości na temat moich możliwości umysłowych - zachichotałem.
- Tak? A tobie należałoby przywrócić poczucie własnej wartości do ustawień fabrycznych - mruknęła, a ja zacząłem się głośno śmiać.
- A co to za sformułowania młoda damo? - zapytałem przez śmiech.
- Całkowicie normalne paniczu - zaczęła śmiać się ze mną.
- Bardzo moje słońce zmęczone? - zapytałem bawiąc się jej włosami.
- Nóżki nie są zmęczone - zadarła głowę uśmiechnięta.
- To miała być subtelna aluzja, że chcesz już ten spacer, tak?
- Dokładnie - pokiwała głową.
- Cóż… Nie była zbyt subtelna - prychnąłem, a ona się skrzywiła i mnie pacnęła po udzie. - Nie dotykaj moich ud bo przegrasz.
- Co? - uśmiechnęła się szeroko, ledwo powstrzymując śmiech.
- No co… udo to nie policzek, nie? - mruknąłem.
- Jesteś czasem taki zabawny - aż się trzęsła z tłumionego śmiechu.
- Może i tak - spuściłem głowę.
- Tylko bez takich panie Draxler - uniosła mój podbródek.
- Tak, tak… wiem - mruknąłem. - To co, spacer?
- Z panem… zawsze - uśmiechnęła się i wstała, a ja za nią. Wzięła mnie za rękę i pociągnęła w stronę przesuwanych, oszklonych drzwi, które wychodziły na plażę. Delikatnie je odsunąłem przed Hailey, umożliwiając jej wyjście pierwszej. Nie zamykaliśmy domu, ponieważ Rossy miała zostać trochę dłużej i pomóc w ogródku, aby mieć jutro wolne. Kochana kobieta, której nie da się wytłumaczyć, że nie musi odpracowywać tego wolnego dnia. Jednak osobie z twardymi zasadami, takimi jakie ma ona, nie dasz rady tego wytłumaczyć. Tak więc znaleźliśmy się na plaży. Uwielbiałem uczucie piasku pod nogami, ponieważ było niejako wyjątkowe. Mogłem go doznać tylko na plaży, gdzie indziej, to nie było to samo. Tutaj dodatkowo był wiecznie ciepły. Nagrzewał się przez cały dzień i nawet kiedy wychodziłem na plażę późno w nocy, on nadal ogrzewał moje stopy. Ruszliśmy bardzo wolnym krokiem, wzdłuż wybrzeża. Objąłem ją ramieniem, a ona przytuliła się do mojego boku, obejmując mnie jedną ręką w pasie. Czasem mi przeszkadza mój wzrost, ale Hailey nigdy na niego nie narzekała. Z drugiej strony lepsza taka sytuacja, niż jakbym był z nią równy. Jak to kiedyś któraś z moich dziewczyn powiedziała, może założyć najwyższe szpilki w sklepie, a i tak będzie wyglądać naturalnie obok mnie. Może to i racja, choć Hailly raczej rzadko chodzi w butach na obcasie co, co jakiś czas wzbudza u mnie niewielką falę żalu, ale tylko na jakieś pięć minut. W sumie to co ta za różnica, skoro zawsze jest piękna… Chłodna wbrew pozorom woda oceanu, oblewała nasze kostki. Miała taki ładny kolor. Niezbyt mi znany odcień błękitu lub bardziej coś w rodzaju turkusu, jak to zauważyła Hailey, ale dla mnie był po prostu powalający i tyle mi wystarczało. Nie miałem parcia na nazywanie każdego koloru, każdego uczucia, czegokolwiek. Myśl jest idealna, a słowa ją krzywdzą. Nie mam pojęcia kto tak uważał, ale zapadło mi to w pamięć. Miałem podobne poglądy, dlatego nie zmuszałem siebie i innych do określania swoich myśli. Przynajmniej jeśli nie musiałem. Próbowałem się skupić na tym, ale nadal coś zaprzątało moje myśli. Nie byłem w stanie określić co, ale wiedziałem, że cały czas do tego wracam. Tylko uczucie ciepła Hailey, wyrywało mnie z chaosu w mojej głowie. To od dawna był chaos, którego nie potrafiłem uporządkować. Chciałbym kiedyś się obudzić z kompletnym porządkiem, ułożonym planem, do którego byłbym przekonany i wiedziałbym, że jest dobry i powinienem się go trzymać. Byłbym wtedy wolny. Może nawet uwolniłbym się wtedy od wspomnień. Może to tylko kwestia mojego niezdecydowania i tego chaosu, który wywołuje u mnie poczucie głęboko skrywanego lęku. Albo po prostu tylko tak to sobie tłumaczę, ponieważ właściwie nie mam na to innego, racjonalnego wytłumaczenia. Sposób na pozbycie się strachu, właściwie był bardzo prosty. Wystarczyło tylko pojechać do domu. Gdybym przestał się bać powrotu tam i człowieka, który jest tak panem i władcą, nie miałbym się już czego bać. Od niego wychodził wszystkie moje problemy… Teraz zobaczyłem to wyraźnie. To przez jego przemoc miałem koszmary, blizny, zerowe poczucie własnej wartości, problemy z agresją i uważałem sobie podobnym jemu. To przez niego wywiozłem Aleksandra do dziadków, niejako narażając ich na jego zemstę, poszukiwania młodszego syna, poniewierkę w walce z nimi o opiekę nad młodym. To przez niego nie mogłem od tak pojechać do rodziców Hailey z nią, ponieważ on by się dowiedział…
- Lewis? - nagle dobiegł mnie głos dziewczyny, przez co nieznacznie się wzdrygnąłem.
- T-tak? - zająknąłem się delikatnie.
- Znowu mi odpływasz - zauważyła delikatnie unosząc kąciki ust.
- No wiem… przepraszam - wymamrotałem odwracając głowę w stronę oceanu.
- To o czym tak myślisz? - powtórzyła pytanie sprzed spaceru.
- Czyli nie wierzysz?
- Że niby o niczym? - mruknęła. - Nie. Nie wierzę.
- Nie wiem, czy chcesz wiedzieć, o czym myślę - odparłem, odwracając głowę do niej. Delikatnie zgarnąłem do tyłu jej włosy.
- A może tak sama zdecyduję czy chcę? - podsunęła.
- Proszę bardzo, w końcu podobno dorosła jesteś.
- Nawet podobno w twoim wieku - dodała uśmiechając się.
- Co? - uniosłem brew. - Tego mi nie wmówisz.
- Lewis - zaśmiała się. - No już, mów.
- Myślę… O domu i o sobie. W sensie, że to co się dzieje w domu, na odbicie w moich problemach i jest niejako ich przyczyną.
- Wniosek? Bo na pewno jakiś masz.
- Muszę pojechać do domu i się uwolnić - odparłem cicho.
- Lewis…
- Daj mi dokończyć - przerwałem jej. - Centrum moich problemów to ojciec. Kiedy zniszczę jego obraz, jako kogoś, kto znęcał się nade mną i kogo nie jestem w stanie pokonać, to wszystko zniknie.
- A to możliwe?
- Tego pewny nie jestem, ale sądzę, że tak. Właściwie to czasem się zastanawiam, dlaczego to trwa tak długo…
- Mi to nie przeszkadza, kocham cię z tą jedyną twoją słabością i twoimi problemami.
- Tak, tak - schyliłem się i pocałowałem ją szybko.
- Bo przegrasz - zagroziła mi.
- Oj nie przegram, a przynajmniej nie za szybko - uśmiechnąłem się. - Chodź, wrócimy do domu.
- Gdzie? - uniosła brew.
- Do miejsca, w którym pomieszkujemy - przewróciłem oczami.
- Od razu lepiej - zachichotała. - A co będziemy tam robić?
- Nie to, co bym najbardziej chciał, ale myślę, że mam pomysł na całkiem miłe spędzenie reszty tego dnia… Wróćmy inną drogą.
- Jaką? - zmarszczyła brwi.
- Klifem, tam jest o wiele ładniejszy widok - uśmiechnąłem się, a ona odpowiedziała mi tym samym.
- Dobrze. To… prowadź - odsunąłem się od niej i podałem dłoń.
- Madame - odparłem całkowicie poważnie.
- Nagły, delikatny wybuch pokładów, romantyzmu? - uniosła brew, a ja kiwnąłem głową. - Podoba mi się to.
- Miałem taką nadzieję.
Droga powrotna zajęła nam trochę więcej, jednak jak stwierdziła Hailly, było warto. Uwielbiałem klify,
ponieważ nie tylko był tam cudowny widok, ale również… a może przede wszystkim, przypominała mi się wtedy Irlandia, za którą zawsze i wszędzie, podświadomie tęskniłem.
- To… jaki masz pomysł na to miłe spędzenie dnia? - zapytała, kiedy mogliśmy już dokładnie zobaczyć dom mojej ciotki.
- Cóż… prowizoryczny namiot na plaży, kocyk, cała masa poduszek, trochę owoców, dobra książka i my dwoje. Niestety tym razem bez alkoholu… - westchnąłem.
- Dlaczego?
- Żeby nie było insynuacji, że chcę cię upić i wtedy zgwałcić, bo i tak byś tego nie pamiętała - zaśmiałem się.
- Głupi, głupek - mruknęła.
- Masło, maślane - prychnąłem.
- Nie chcesz, żebym zaczęła cię wyzywać.
- Tak, tak. Wiem. Jeszcze pamiętam awanturę z urodzin Dominica - skrzywiłem się.
- Byłam pijana - zauważyła.
- No właśnie… Nie oszukujmy się im bardziej pijana jesteś, tym się bardziej agresywna robisz.
- Ja? Agresywna?
- Mało mnie do Tamizy nie wepchnęłaś!
- Ale przecież nie wepchnęłam.
- Bo cię w ostatnim momencie złapał Zain i odniósł na jakieś pięć metrów ode mnie!
- Oj nie przesadzaj. Zawsze wszystko wyolbrzymiasz - przewróciła oczami.
- I kto to mówi ty mała hipokrytko?
- Uważaj sobie - pogroziła mi palcem, przed którym szczęknąłem zębami, udając, że chcę ją ugryźć. - Ej!
- No co. Nawet zwierzę tak reaguje broniąc się…
- A ty co, zwierzę?
- A może roślina? - uniosłem brew.
- Nie o to chodzi!
- A o co chodzi? - zacząłem się z nią drażnić.
- Nie złapiesz mnie na ten haczyk - mruknęła, puszczając moją rękę. To dziwne, jeśli czułem się, jakby mnie całe ciepło i światło opuściło? Może trochę, ale jak już wspominałem, za normalnego to ja się nie uważam…
- Nie uciekaj mi - poprosiłem, a ona tylko na sekundę się odwróciła, aby fuknąć. - Kotek!
- Wal się! - mruknęła.
- Kociaku - jęknąłem i potruchtałem za nią.
- Palant.
- Nie mów tak - złapałem ją za przegub i odwróciłem twarzą do mnie.
- Bo co?
- Bo się obrażę. Zmuszę się do tego, tylko po to, aby ci pokazać, że też potrafię.
- Za co? - zagrała moją rolę. Chytre.
- Doskonale wiesz za co, moja droga. Proszę mnie nie obrażać za próbę droczenia się. To moja jedyna broń, jaka mi została - zrobiłem minkę szczeniaczka.
- Nie działa - mruknęła.
- Wiem, że działa! - odparłem tonem małego dziecka, nachmurzyłem się i skrzyżowałem ręce.
Hailey?
Nie najlepsze wiem...
Mała notatka dla administracji: 1532 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz