niedziela, 6 sierpnia 2017

Od Joshuy cd. Milesa

Dobry syn... co ty sobie Joshua myślałeś w tamtej chwili właściwie? Bo ostatnio zauważam, że wcale nie myślisz albo przestajesz, ginąc w nierealnej rzeczywistości. Fakt, ginę w nierealnej rzeczywistości moich myśli, umysłu, który jedyne co mi mówi to wstydź się za głupoty, które robisz i jak się szybko nie ogarniesz to nadal będziesz robił. Dziwne, to samo pewnie miała na myśli Amber...
- Jestem mało wymagający i do tego niezwykle przykładny... rzadko mi się zdarza czegoś zapomnieć - także byłem wewnętrznie zszokowany moją decyzją. Niezaplanowany, bo taki się wydawał, wyjazd do Walii, od razu po przyjeździe do Anglii. To nie w moim typie, ale w tym samym momencie co podjąłem decyzję, jednak mnie ruszyło. No bo zadając sobie tak właściwie odpowiednie pytanie "Co zamierzam tu robić?", nie znalazłem konkretnej, dobrej odpowiedzi.
- Każdy może tak powiedzieć, a potem co? - podniosłem na niego spojrzenie - Tak jak mówiłem, połowa rzeczy nie zabranych - pokiwał głową, nadając swojej wypowiedzi jeszcze większego wyrazu.
- Ja nie wątpię w moją pedantyczność - mruknąłem - Ty także nie powinieneś - wzdrygnął się.
- Wszystko policzone co do jednego?
- Lubię mieć porządek - a to kontrastowało z tym co mam obecnie w głowie. Bo miałem wrażenie, że zaczynam się gubić. A to niebezpieczne. Złe uczucie, którego należy się wyzbyć. A dla mnie oznaczało to poukładanie wszystkiego od nowa. Wszystko miało swoje miejsce, tylko nie wiadomo ile to sprzątanie zajmie - Nie potrafiłbym się odnaleźć w bałaganie - przyznałem - A także w porządku, który zrobił mi ktoś inny. Sam muszę wiedzieć gdzie co jest.
- To się nazywa spaczenie - zrobił przerażoną minę. Roześmiałem się.
- Może tak. Ale dopóki nie żyje mi się z tym źle, dlaczego nie miałbym tego przestrzegać - wzruszyłem ramionami - Wytyczone zasady, rozumiesz...
- Zasady są po to żeby je łamać - to prawda. Ale bez nich świat byłby zdrowo popieprzony. O ile by jeszcze istniał.
- Dzielą się na te, które można i te, które nie należy łamać. Ale to dyskusyjne... Więc jaki masz plan? - zmieniłem temat.
- Plan? - powtórzył, unosząc brew do góry. Kiwnąłem głową, przyglądając mu się. Jego wzrok biegał po moim pokoju, ostatecznie zatrzymując się na ułożonej obok mnie Raven - A muszę mieć konkretny plan?
- Dobra - uniosłem dłoń do góry, uśmiechając się rozbawiony - Może lepiej żebym nie wiedział. Po prostu... - wypuściłem głośno powietrze przez usta i wpatrzyłem w punkt przed sobą - Ufam ci, że nas nie zgubisz.
- Znam drogę do domu. Anglię także, na tyle żeby się odnaleźć.
- Mówiłem to samo niecałe dwa dni temu... - odwróciłem głowę w jego stronę - A wylądowałem w małej wiosce, narażając się kobiecie, która wyglądała jak z horroru o opuszczonej wiosce... Ech, nieważne - tak jakby to kogoś obchodziło. Nawet nie wiem po co to mówię, chyba tylko po to aby zagłuszyć swoje myśli z dzisiejszego ranka. Tak. Chciałem się ich pozbyć, pomimo świadomości, że ten moment z życia zapamiętam. Tak się kończy wszystko ważniejsze co zaczynam. Przyszedłem na świat i od razu się skończyło, zanim zdążyło się porządnie zacząć. A wtedy to był początek. Cholerny pech czy przeznaczenie? Zabrzmiało poważnie.
- Czyli droga do Anglii upłynęła ci całkiem ciekawie? - przejechał dłonią po blacie komody i usiadł na niej. Posłałem mu wymowne spojrzenie. Wzruszył ramionami zdziwiony. Dobra, powiedzmy że tego nie widzę.
- Tak. Można powiedzieć, że wiem już jak rozmawiać z ludźmi niemiastowymi - parsknąłem cicho pod nosem.
- Znaczy? - podniósł brwi.
- Zasada numer jeden... jeśli nie musisz pytać, nie pytaj. A jeśli zachodzi taka potrzeba, jedź przed siebie, bo możesz skończyć w ogródku, zostając nawozem dla przepięknych tulipanów. To pewnie dlatego, że nigdy w życiu nie mieszkałem na wsi, choć... - przerwałem na chwilę. W sumie to były moje własne przemyślenia, nawet nie wiem co mnie skłoniło do powiedzenia tego na głos - Raz mi się zdarzyło spędzić wakacje na niej - westchnąłem i ostatecznie się rozejrzałem po pokoju - Idziesz? - spytałem, wołając Raven do siebie. Zeskoczył z szafki, zamiatając ręką.
- No co? Porządek... sam mówiłeś - uśmiechnął się złośliwie i wyszedł z pokoju.
- Zapamiętam sobie tą uszczypliwość - powiedziałem za nim i zamknąłem swoje drzwi, ruszając jego śladem.
- Jaką uszczypliwość? Powinieneś się cieszyć z tego, że zwracam na to uwagę.
- Aplauz dla pana?
- Byłoby miło - Miles otworzył drzwi i wszedł do środka. Przede mną wcisnęła się Raven. Nigdy nie była tak pewna, wchodząc do czyjegoś pokoju, a tu proszę... niespodzianka. Mam nadzieję, że nie gryzie rzeczy. nigdy jej się to nie zdarzyła. Może raz. Jedyny, kiedy pokłóciłem się z Jasonem, a ona wyniosła jego koszulę z szafy i zrobiła z niej materiał na szmatki. Albo nawet nie. Wróciłem do pokoju, a jej strzępki leżały dosłownie wszędzie. Naturalnie, potem nie przyznawałem się do tego, paląc resztki. Inaczej Raven byłaby skończona, a ja bez niej bym nie przeżył. Taka prawda... ten pies stał się w pewnym momencie całym światem dla mnie. To tak głupio brzmi, ale jakbym zaprzeczył to zabrzmiałoby jak bluźnierstwo.
Po raz kolejny w tym pokoju, a ja rozejrzałem się tak jakbym był tutaj pierwszy raz. W sumie to już rano zdążyłem się wszystkiemu przyjrzeć, rozpoznać, który mebel jest od czego.
- Ja też nie potrzebuję dużo do życia - stanął przy szafie i rzucił bluzę na łóżko. Spuściłem na nią spojrzenie, w tym samym momencie, w którym Miles zastanawiał się nad zabraniem konkretnych rzeczy. Może inaczej... decydował, które zabierze. Westchnąłem, podchodząc do leżącej bluzy i ułożyłem ją na pościeli - Ty serio cenisz bezgraniczny ład - usłyszałem jego zniżony ton głosu. Odwróciłem głowę, marszcząc brwi na widok mierzącego mnie spojrzeniem chłopaka, którego uśmiech się rozszerzał. Wyprostowałem się, kręcąc głową.
- Co w tym śmiesznego? - skrzyżowałem ręce, a on automatycznie zrobił poważną minę, wzruszając ramionami - Znaczy... to twój pokój, ja... ech, pakuj w spokoju - posłałem mu uśmiech i odwróciłem się tyłem.
- Ej, Josh - poprawiłem torbę i spojrzałem na niego. Rzucił we mnie ubraniami, które dzięki refleksowi złapałem. Uniosłem oczy z pytającym wyrazem twarzy na jego uśmiechniętą buźkę - Możesz mi to ładnie poskładać - roześmiałem się mimowolnie.
- Sam sobie to poskładaj - odrzuciłem je.
- Moimi ubraniami się nie rzuca, okey?
- Co ty nie powiesz...
- Proszę nie być sarkastycznym i z uśmiechem wykonać moje polecenie
- Tak jest - wyciągnąłem ręce i złapałem ubrania, składając je na łóżku. Wkrótce chłopak wpakował je do swojej torby - Zapiąć? - spytałem prześmiewczym tonem, przechylając głowę. Moja grzywka opadła na jedną stronę. Chłopak zmrużył oczy i trącił mnie ramieniem, przechodząc obok.
- Nie trzeba, poradzę sobie - prychnął, wchodząc na chwilę do łazienki.
- Nie przytnij paluszka - krzyknąłem za nim, czekając na reakcję. Pomruczał sobie coś pod nosem. Potem zapadła chwila ciszy, przerywana głośnym oddychaniem Raven - Gorąco ci, co mała? - uklęknąłem, a gdy podeszła, wplątałem palce w jej białą sierść. Odłożyłem torbę obok, siadając na podłodze i opierając się plecami o łóżko w oczekiwaniu na Milesa. W sumie to nigdzie nam się nie spieszyło. Przynajmniej mi.
- Tak, jest mi bardzo gorąco - uniosłem głowę, patrząc na stojącego przede mną chłopaka, który wachlował się koszulką. Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniami aż w końcu nie wytrzymałem, spuściłem głowę z szerokim uśmiechem, śmiejąc się.
- Wybacz, ale nie mam drugiej obroży dla pupila - przeczesałem włosy ręką, wstając - Musisz się ugadać z Raven.
- Jakoś się zgadamy - mrugnął i pogłaskał psa po głowie - Gotowy. Idziemy? - podszedł do drzwi i otworzył je.
- Dokumenty - podniosłem jego portfel ze stolika i podałem.
- Papierki - machnął ręką, zabierając go z mojej dłoni.
- Oczywiście. A kto zapłaci chociażby za jedzenie? - wyszedłem z pokoju, stając na środku korytarza.
- Nie obrażę się jak postawisz mi kolację - zamknął drzwi i poklepał mnie po ramieniu - Robimy tak... połowę drogi załatwiasz ty, ja biorę drugą, w tym Walię. Znaczy, chodzi o załatwianie podwózki.
- Z tym nie będzie problemu. Postawi się ciebie obok szosy i każdy się zatrzyma - mruknąłem.
- To był komplement?
- Wiem, nie wychodzą mi - odwróciłem głowę.
- Nie, stój, zatrzymaj się... wyszło całkiem ładnie - wyszczerzył się.
- Kłamiesz - przeciągnąłem.
- Jak możesz mnie o to oskarżać? To zabolało - o mało się nie zapowietrzył.
- Powiedziałem całkiem szczerze i prawdziwie. Zwyczajne stwierdzenie faktu - utrzymałem naturalną powagę twarzy, tylko delikatnie unosząc kąciki ust.
- Jasne, wmawiaj sobie co tam tylko chcesz - nie wiem czy ten uśmiech mógłby być kiedykolwiek denerwujący. Był całkiem słodki i przyjemny. Wyszliśmy z akademika, a ja automatycznie zwróciłem całą uwagę na Raven. Nie wiem czy to dobry pomysł puszczać ją ze smyczy, ale niech ma. Powiedzmy, że mam dzień dobroci dla zwierząt. Najwyżej będziemy jej szukać. Właśnie... Miles chyba nie zdaje sobie sprawy co oznacza zabieranie Raven ze sobą. Cóż, całkiem przyjemnie będzie popatrzeć. A może być całkiem ciekawie. Biorąc pod uwagę także fakt, że dzięki psu mamy zapewniony dłuższy spacer niż bez niego. Nie każdy jest wielbicielem psa. Ale okey. Skoro twierdzi, że dojedziemy tam to dojedziemy. Nie będę mu wchodził na ambicję.

Miles?
Nie chcesz wiedzieć, o której to skończyłam ♥

Dla administracji: 1511 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz