wtorek, 21 listopada 2017

Od Adama c.d. Vony

Wyciągnąłem się i wstałem z barowego krzesła, na którym przesiedziałem już pół godziny, czekając na moją drogą, rudowłosą, Rey. Wypiłem w tym czasie jedno piwo, które w pomieszaniu z zapachem całego obskurnego lokalu, w którym chyba wszystko śmierdziało trupem z szafy, było paskudne. Dochodząc do wniosku, że chyba nic nie wyjdzie ze spotkania, ewakuowałem się szybko ze środka, jeszcze w ostatniej chwili puszczając oko do blondynki za barem, która odpowiedziała mi uroczym uśmiechem. Właściwie to jej współczułem. Gdybym już miał naprawdę zacząć pracować, to nigdy nie stanąłbym za barem i nie sztachał się zapachem zwłok od rana do wieczora.
Poprawiłem skórzaną kurtkę, w której było mi po prostu cholernie zimno.
- Bądź mężczyzną, bądź mężczyzną, Adam. Wcale nie jest ci zimno w jaja - powiedziałem sam do siebie, rozglądając się wokół.
Było po osiemnastej, a ulice rozświetlone latarniami, zaczynały przerażać brakiem jakiejkolwiek żywej duszy oraz przejeżdżających samochodów. Przez chwilę chciałem nawet wrócić do ciepłego pomieszczenia, ale przypominając sobie ten okropny zapach, stwierdziłem, że już lepiej wrócić do akademii i położyć się do ciepłego łóżka.
Ruszyłem przed siebie patrząc na budyni wokół i drzewa bez liści, rzucające na drogę cienie. Niezbyt przyjazna sceneria, musiałem to szczerze przyznać poprawiając włosy dłonią. Po chwili poczułem się jednak jak jeden z tych przystojnych aktorów dużego ekranu, którzy szli sami po pustych ulicach miasta i nagle słysząc krzyk jakiejś napadniętej niewiasty przybiegali jej na ratunek i...
- Zgadnij, która to z lasek, z którą się przespałeś Kanadyjczyku! - poczułem jak coś skacze mi na barana i wciska mi na głowę wielką futrzaną czapkę, zasłaniając mi nią oczy.
- Kate? Grace? Lily? Czekaj... a może ta mała durna rosyjska komunistka? - mruknąłem starając się ściągnąć z głowy tą czapkę.
- To był tylko jeden raz i to po pijaku! - ofuknęła mnie i w końcu ze mnie zeszła. - Ciesz się, że jeszcze z tobą chcę czasem porozmawiać! - na szczęście po chwili ściągnęła mi to swoje futrzane cholerstwo z głowy.
- Miałaś być tutaj już jakąś godzinę temu - mruknąłem poprawiając zmierzwione włosy.
- Jestem dwadzieścia minut wcześniej. Jest przed dziewiętnastą, geniuszu.
- Umawialiśmy się na osiemnastą - założyłem ręce, ale tak na prawdę nie po to, żeby dodać powagi moim słowom, ale tylko dlatego, że zacząłem się niesamowicie trząść z zimna.
- Na dziewiętnastą - dziewczyna dosyć szybko znalazła SMS-a wysłanego do mnie i podstawiła mi swój telefon pod nos.
Nie miałem siły, ani argumentów, żeby cokolwiek powiedzieć, więc stałem prosto, starając się jakoś ogrzać i nie dzwonić zębami.
- Ojojoj, komuś tu chyba zimno - Rey pokręciła z dzikim uśmiechem głową i złapała za moją rękę, prowadząc mnie ku temu samemu barowi, z którego wcześniej uciekałem.
Jęknąłem przeciągle prosząc ją, żeby nie wprowadzała mnie do środka, ale już po chwili kiedy sama przekroczyła próg zmieniła zdanie i wróciła na zewnątrz zaciągając się świeżym powietrzem.
- Matko boska, padlinę tam pod sufitem wieszają? - dziewczyna podparła się rękami na swoich kolanach i oddychała głośno.
- Pewnie wieszają to samo z czego zrobiłaś tą swoją ruską czapkę.
- To nie czapka! To jest toczek z futra lisa, ty niedouczony kretynie! - ofuknęła mnie po raz kolejny i w końcu stanęła na równych nogach. - Musimy znaleźć inne miejsce i to szybko, bo jak zamarzniesz, to cię nie będę jakoś szczególnie za sobą ciągnęła i ratowała.
Ruszyliśmy szybko w dół ulicy, która gwałtownie skręcała. Znalezienie drugiego baru nie było problemem, tym bardziej, że całe miasteczko niedaleko akademii było wyjątkowo małe.

Podświetlony biały napis na czarnym tle "The Temple Bar", można było zauważyć już pół kilometra wcześniej, a im bliżej czerwonych ścian lokalu byliśmy, tym więcej podchmielonych osób widzieliśmy.
- Pewnie gospodarzowi krowa dała cielaka, że zrobił taką imprezę - Rey zaśmiała się, patrząc na wracającego do domu, na czworakach mężczyznę, który swoim brzuchem ciągnął po ziemi.
Pokręciłem głową znowu starając się zatrzymać jakoś szczękanie zębów. Otuchy dodawał mi fakt, że jeszcze tylko sto metrów zostało mi do ciepłego pomieszczenia i barku z alkoholem.

Kiedy już dotarliśmy do środka otoczył mnie cudowny zapach whisky i jedzenia. Cały bar się bawił. Ludzie złączali niektóre stoły ze sobą i grali w karty, inni próbowali swoich sił w śpiewaniu do tego co akurat grali w radiu, ktoś tańczył gdzieś w rogu o mało co nie wywracając się na mokrej, od rozlanych napojów, posadzce.
Usiedliśmy przy barze i zaczęliśmy wybierać.
- To na dobry początek dwa razy whisky! - wyszczerzyłem się do kolejnej ładnej dziewczyny z warkoczykami, która sprzedawała ten cudowny napój.
- Na dobry początek i na dobry koniec - Rey zaśmiała się, otaksowując jakiegoś faceta po drugiej stronie całego lokalu.

- Ej, Kanadyjczyku! - usłyszałem przez sen, a po chwili wylano na mnie szklankę wody. - Wstawaj!
Otworzyłem oczy i przejechałem dłonią po twarzy, żeby pozbyć się jakoś tej wody, a raczej próbowałem to zrobić, bo kiedy ledwo dotknąłem nosa nagle zerwałem się uderzając głową o pusty kubek, który Rey trzymała nade mną w dłoni.
- O matko! - spróbowałem złapać się jakoś za nos, ale za każdym choćby najmniejszym naciskiem czułem niewyobrażalny ból.
Naprawdę rzadko zdarza mi się tak szybko na kacu opuścić łóżko i zacząć biec na złamanie karku do łazienki, żeby przeglądnąć się w lustrze.
- Uspokój się, no - rzuciła szybko dziewczyna takim tonem, że niemal widziałem oczami wyobraźni jak przewraca oczami i po chwili gapi się na mój nos, w który jak się okazało, był profesjonalnie opatrzony i tkwiły w nim waciki przesiąknięte krwią.
- Co się do jasnej cholery stało z moim nosem?!
- Taki jeden próbował ci go "naprostować" jak to powiedział - rudowłosa wzruszyła ramionami i usiadła na łóżku. - Oj, no nie patrz tak na mnie! Mam metr siedemdziesiąt, nie znam sztuk walki i zanim starałam się ciebie jakoś obronić, to już się trochę poobijaliście - znów wzruszyła ramionami, o matko, jak mnie to zaczynało denerwować!
- A możesz od początku? - warknąłem orientując się, że w jakiś czarodziejski sposób jestem przebrany w inne ciuchy.
- Jasne - dziewczyna skinęła głową. - Zacząłeś pić coraz więcej i rozmawiałeś z tą kelnerką, potem sama zajęłam się czymś innym, bo oczywiście świata poza tą dziewczyną nie widziałeś, to sobie poszłam. Jak cię wtedy jeszcze widziałam, to wypiłeś dopiero jakieś pięć kieliszków, więc pomyślałam, że jak akurat po ciebie przyjdę, to dobijesz może jeszcze do jakiś ośmiu, nie więcej - zaczęła mocno gestykulować, strasząc tym samym kota, który spał na obydwu poduszkach, bo oczywiście rozpasł się już na tyle, że ledwo był w stanie się przemieszczać.
- Do brzegu... - czułem, że zaraz odbiegnie od tematu strasznie daleko, skupiając się na tym z kim to rozmawiała i kogo to nie poznała.
Znowu skinęła głową, jakby rozumiejąc, że powinna teraz skupić się na tym co mnie interesowało.
- Usłyszałam tylko jak wyzywasz jakiegoś anglika na pojedynek i wyśmiewasz jego szpadę, bo była mniejsza od twojej. - zachichotała. - Jak już przyszłam, to rozwaliliście sobie właśnie nosy. Jeżeli cię to pocieszy, to mogę ci powiedzieć, że tamtemu go chyba mocniej przetrąciłeś, niż on tobie - wyszczerzyła się, kładąc rękę na moim ramieniu.
- Świetnie - westchnąłem i przez dłuższą chwilę najdelikatniej na świecie starałem się wyciągnąć te waciki z nosa.
- Kto mnie opatrzył? - zapytałem, ale po chwili zorientowałem się, że mojej przyjaciółki nie ma już w pokoju.

Cały obolały i nadal na kacu ruszyłem w stronę stajni. Od prawie trzech dni nie ruszyłem Banff, bo ta menda non stop coś sobie wymyślała. A to udawała, że kuleje, albo po prostu zatrzymywała się i już dalej nie chciała ruszyć tyłka. Cudem było to, że nadal wyglądała dosyć porządnie.
Dopiero kiedy miałem wejść po schodkach na górę, żeby wziąć swój sprzęt do jazdy, doszło do mnie, że jeżeli teraz wsiądę to od razu spadnę i to bez pomocy swojej wrednej klaczy. Gdybym miał teraz ją zacząć lonżować, to zwymiotowałbym od samego kręcenia się w kółko i patrzenia na tego konia, a znowu obie karuzele były chyba za daleko, jak dla mnie, żeby tam iść.
- Myśl Adam - westchnąłem dotykając spuchniętego, sinego nosa, który wydawał się pulsować. Stałem w bezruchu jakąś dłuższą chwilę, postanowiłem, że na sam początek wyczyszczę konia, a potem zastanowię się co dalej zrobić. Wziąłem więc skrzynkę z różnymi pierdołami pod pachę i poszedłem ku boksowi tego karego diabła.
Już ledwie widząc tabliczkę "Saguenay-Banff" przeszedł mnie dreszcz na samą myśl, że zaraz zostanę kilkukrotnie pogryziony i skopany, bo naruszyłem przestrzeń osobistą księżniczki.
- Cześć - burknąłem, bezceremonialnie rzucając metalową skrzynką na podłogę i budząc ją ze snu. - Daruj sobie dzisiaj, dobrze? - zapytałem wchodząc ze zgrzebłem do boksu.
Banff stała spokojnie, tylko co jakiś czas spoglądając na mnie ciekawsko. Wyciągnąłem z kieszeni kawałek jabłka i na dłoni podałem jej go do zjedzenia.
- Cieszy cię moja krzywda, nie? - w odpowiedzi klacz parsknęła i zjadła powoli obśliniając mi całą rękę.
Zabrałem się do czyszczenia, co zabrało mi dużo więcej czasu niż normalnie, ze względu na swój stan i na to, że w końcu ten czarny demon przestał udawać i zaczął kręcić się w kółko, odwracając się do mnie zadem i strasząc kopnięciem. Kiedy się tak kręciła dostałem nagłego olśnienia, co z nią teraz zrobić. Mój plan był na tyle genialny, że zwalniał mnie właściwie z wszystkiego co wiązało się z jazdą na tym koniu. Rozglądnąłem się po stajni i postanowiłem przejść się po niej i znaleźć kogokolwiek.

- Hej, ty! Chcesz przejechać się na diable z dna piekieł? - powiedziałem szybko słysząc, że ktoś chodzi na górze stajni szukając czegoś w szafce. Stałem tak przez chwilę, ale nie otrzymałem odpowiedzi, a człowiek chodził nadal i chyba nawet nie zwrócił uwagi na to, że coś mówię. - Nawet zapłacę! - powiedziałem głośniej wchodząc na górę po schodkach, żeby w końcu zobaczyć do kogo mówię i kto słysząc coś o pieniądzach nagle ucichł.


Vona?
PD:  1621 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz