wtorek, 21 listopada 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

Właściwie to raczej nie miałem wyboru. Moja kochana mama dała mi to do zrozumienia swoim cudownym, świdrującym wzrokiem. Spokojnie zjedliśmy śniadanie, a ja je przedłużałem jak tylko mogłem. Tak więc postanowiłem, że zrobię sobie omlet. Grzecznie smażyłam już tą życiodajną mieszankę jajek i mleka, kiedy poczułem wędrujące po moich nagich plecach palce. Wstrząsną mną dreszcz na myśl, że mógłby to być Josh. Nawet jeśli nie teraz, to kiedyś.
Jego dotyk, budzący mnie rano.
Jego spojrzenia, jako ostatni obraz widziany przed snem.
Mama zajrzała mi przez ramię na moje dzieło. Podobno robię dobre omlety... przynajmniej Adrien je lubił, choć nie byłem pewny, czy jego werdykt był obiektywny. Przypuszczam, że to bardzo wątpliwe.
- Widziałam ten kubek rano, kiedy wstałam - powiedziała dosyć ostrym jak na nią tonem.
- A możemy...
- Nie - nie dała mi dokończyć pytania. Odeszła ode mnie i słyszałem tylko jak odsuwa krzesło. - Nadal ci się to śni?
- Nie, mamo - odparłem pewnie, kończąc smażenie.
- To może, ja wyjdę, bo widzę, że to jakaś prywatna rozmowa - odparł Josh. Wyłożyłem omlet na talerz i podeszłem do stołu, zmuszając po drodze chłopaka do zajęcia przy nim miejsca, ponieważ już zbierał się do wyjścia.
- Nie trzeba - zapewniłem go, uśmiechając się do niego. - To nie o to chodzi mamo.
- A o co? - drążyła. To taki typ człowieka. Po prostu ona musi wiedzieć i aluzje, żeby zapytała o to później, nie podziałają. W takiej sytuacji Ian dowiedział się o mojej biseksualności i związku z... Od tamtej pory mama się trochę hamowała, lecz nadal nie za specjalnie jej to wychodziło.
- O kogo raczej - mruknąłem. Widziałem jak mama unosi brew, a także słyszałem, że Joshua zakrztusił się kawałkiem kanapki.
- O kogo? - jej ton oznaczał jedno... Kocham cię, ale gadaj bo ci flaki zaraz wypruję.
- No o Josha... Wiesz, nie jest u siebie i całą noc myślałem, czy mu się podoba u nas i czy mu czego nie potrzeba... - zacząłem się tłumaczyć. - Zresztą ty też masz lekki sen, kiedy mamy gości.
- To prawda - pochylila głowę i zatknęła za ucho, opadający jej na twarz kosmyk blond włosów. Ładna jest. Ciekawe jaka jest mama Josha. Czy ja właśnie myślę o jego rodzicach? Może jeszcze zaczniesz się zastanawiać, dlaczego ich jeszcze nie poznałeś? Miles ty idioto. Wciąga cię to... i jest to bardzo niebezpieczne. - Więc... chodzi tylko o to, że jest nowa osoba w domu?
- Mamo - jęknąłem.
- No już, już nie pytam - uniosła dłonie w geście obronnym, po czym wstała i podeszła do zlew. Po chwili puściła wodę.
- Ja pozmywam! - zerwałem się z miejsca, zabierając ze sobą talerz. Mama nie chciała się przesunąć, więc ją bezceremonialnie podniosłem i postawiłem obok. Szybko ogarnąłem naczynia po sobie oraz reszcie.
- To teraz... - zaczął Josh zacierając ręce.
- Mam pytanie - uniosłem dłoń, jak to robią uczniowie w szkole.
- Tak? - zapytał uśmiechając się.
- Czy ewentualna próba ucieczki wpłynęłaby na zrezygnowanie z wymierzenia tego wyroku, wysoki sądzie? - przez całą moją wypowiedź starałem się nie śmiać, kiedy moja rodzicielka już na dobre chichotała z nas, popijając kawę i czytając książkę.
- Złapię cię - zapewnił, krzyżując ręce.
- Oj nie sądzę - odparłem uśmiechając się. - Jules też tak mówi, a od podstawówki, przeganiam go jak chcę.
- Kolega? - uniósł brew, a ja pokiwałem szybko głową. - Widać wolny ten twój kolega...
- To wyzwanie?
- Tylko troszeczkę - przymrużył oczy mówiąc to.
- Chłopcy - nagle odezwała się mama i obaj na nią spojrzeliśmy. - Został mi tylko jeden wazon, bo zabawach Mielsa z kolegami. Stoi on na stoliku w salonie, przy sofie. Macie go omijać szerokim łukiem, jasne? - posłała nam złowieszcze spojrzenie. To była tylko zapowiedź straszliwej kary, jaka miałaby nas spotkać w razie ewentualnego naruszenia tego przedmiotu.
- Obiecuję, że będę go trzymał z dala od tego wazonu - powiedział do niej Josh, a ja tylko prychnąłem.
- Najpierw to mnie złap! - obiegłem blat, stanowiący jakby wysepkę, z drugiej strony. Właściwie to stały przy nim krzesła typowe dla barów. Popędziłem do przez jadalnię, na korytarz. Usłyszałem krzyk chłopaka, a po chwili jego głośne kroki za mną. Szybka cholera. Ciekawa czy w łóżku też taka szybka... Od kiedy ja mam tak często takie myśli? Erotyczne? Nie... jeszcze nie. Jednak wczoraj, kiedy namacałem jego mięśnie, czułem ten trawiący mnie ogień. Jeśli mógłbym coś z nim zrobić, to najchętniej bym go rozebrał i pokontemplował ten widok. Na korytarzu skręciłem w lewo. Była to ostatnia prosta do ogrodu. Następnie byle tylko pokonać drzewi, bo na dworze zgubię go bez problemu. Poślizgnąłem się na małym chodniku, który leżał na podłodze i właściwie to nie wiedziałem, jakim cudem utrzymałem równowagę. Dwa kroki dalej były drzwi, na które wpadłem z impetem, a po chwili byłem już na tarasie. Nie fatygowałem się, aby pokonywać trzy stopnie, prowadzące na trawę. Po prostu je przeskoczyłem. Trawa i ziemia uginały się pod moimi stopami. Teraz cel był prosty - dobiec do czereśni. Miałem trochę przewagi, więc wygrana była już w mojej kieszeni, kiedy nagle stało się coś aż nazbyt niespodziewanego. Coś we mnie uderzyło, a po chwili leżałem jak długi, z twarzą na ziemi. Potem ktoś mnie szarpnał za ramię i przewrócił na plecy. Siedział mi na brzuchu, przygwożdżając moje ręce do podłoża. Dokładnie tak samo, jak ja to zrobiłem wczoraj.
- I co teraz? - wydyszał. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że ja oddycham równie ciężko i szybko.
- Hmm - zamyśliłem się. Jak go tutaj zmusić, żeby ruszył ten zgrabny tyłeczek z mojego brzucha? Z drugiej strony... nie mogłem powiedzieć, że mi się to nie podobało. Naprawdę fajny miał ten tyłek i... Właśnie. Jeszcze nie widziałem go bez bluzki. - Teraz zrobimy mały eksperyment...
- Co? - zdziwił się, a ja złapałem kraniec jego koszulki i podciągnąłem ją do góry, odsłaniając widoczne mięśnie chłopaka. Zanim zdążył zareagować trochę się im przyjrzałem i musiałem przyznać, że ten widok niezmiernie mi się podobał. Po chwili jednak Josh dosyć mocno pacnął mnie w rękę, a ja puściłem jego bluzkę, przez co luźno opadła, zasłaniając ten piękny widok. Oblizałem usta, a on szybko się zaczerwienił i wstał. Zrobiłem to równie szybko, po czym złapałem go za nadgarstek.
- Joshua... - jęknąłem. Spojrzał na moją dłoń, zaciśniętą na jego nadgarstku, a później przeniósł wzrok na moją twarz.
- Ja... - zaczął, jednak nie skończył.
- Nie wiesz. Nie wiesz co masz mi powiedzieć lub co zrobić... też tak miałem - odwrócił się przodem do mnie. Po dłużej chwili stania w takiej pozycji, wolną dłonią zgarnął z czoła moje włosy, a mi mało serce nie wyskoczyło z piersi. W pewnym momencie jakby się otrząsnął, cofnął się i zrobił się cały czerwony.
- To ja może... po psa pójdę! - no i to zrobił. Zostałem sam... Więc zgarnąłem spod domu szlauch oraz podłączyłem go do wody.
- Ej ta woda nie będzie za zimna? - zapytałem, kiedy Joshua wrócił.
- Nie sądzę, a zawsze na początku leci o wiele cieplejsza - zauważył. Nadal stałem z daleka od niego. - Co tak stoisz? Myj.
- Wiesz, nigdy nie miałem psa, więc wolę się najpierw przyjrzeć... - zacząłem tłumaczyć.
- Tchórz. Chodź tutaj i ją trzymaj, a ja będę myć - odparł, a ja zrobiłem to, o co mnie poprosił.
Klęknąłem sobie na jego kolano i złapałem psinkę za obrożę. Mama przyniosła nam jakiś nieużywany szampon, żeby zmyć brud z jej śnieżobiałej, długiej sierści. Pomogałem Joshowi na miarę moich niewielkich umiejętności w obchodzeniu się ze zwierzętami, a tym bardziej w myciu ich. Chłopak odkręcił nie za duży strumień wody, ale lał nim naokoło zwierzęcia... czytaj oblewał mnie tak statystycznie co dziesięć sekund. W końcu polał po mnie całym. Aż otrzepałem się jak pies, a za moim przykładem poszła Raven, ochlapując nas obu. Po zrobieniu z siebie żywej fontanny, szybko uciekła przed siebie otrzepując się co kilka metrów.
- No i jestem cały mokry - westchnął, oglądając swoje ubranie, które było pocentkowane przez kropelki wody.
- Ale wiesz, że kara i tak cię nie ominie? - zapytałem, a on powoli odwrócił głowę w moją stronę i uniósł brew.
- Tak? - miał zdziwioną minę.
- Owszem - praktycznie od razu rzucił się do ucieczki, jednak zdążyłem złapać go za koszulkę i pociągnąć w moją stronę. Byłem już cały mokry, więc oblewanie siebie wraz z Joshem nie stanowiło dla mnie problemu. Rzucał się jak młody szczupak, jednak to wcale mu nie pomagało. W końcu staliśmy obaj cali przemoczeni do ostatniej nitki, tylko nagle woda nam się skończyła. Spojrzeliśmy po sobie, nie do końca rozumiejąc co się z nią stało. W pewnym momencie coś mniw tknęło, żeby spojrzeć w stronę kranu. Tam stała ona... moja droga mamusia. Patrzyła na nas dziwnym wzrokiem. To była mieszkanka zdziwienia i złości, albo raczej rozpaczy. Ubrana już była w swój uniform, więc pewnie przed wyjściem do pracy zatrzymały ją nasze krzyki, wtedy przyszła sprawdzić co się dzieje.
- Cześć mamo! - pomachałem do niej, uśmiechając się najniewinniej, jak potrafiłem.
- Wychodzę do pracy. Wracam wieczorem, pewnie razem z tatą, bo dzwonił, że musi dziś dłużej zostać. Jak już znajdę się ponownie w domu, to grzecznie przede mną staniecie i wyjaśnicie, dlaczego mój ogród jest pełen wody... wszędzie... nawet taras jest mokry... A jak już mi się ładnie wytłumaczycie, to pomyślimy o karze - odparła. - Do zobaczenia wieczorem, bawcie się dobrze.

Josh?
Bawimy się? XD

1561 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz