wtorek, 21 listopada 2017

Od Miles'a C.D. Joshuy

Obudziło mnie gwałtowne uderzenie drzwiami. Zerwałem się do siadu i od razu tego pożałowałem, bo pękała mi głowa. Abstynencja jest do dupy, bo później nie możesz się pozbierać na kacu. Byłem w łóżku... swoim... bez butów, bluzy, koszulki... Złapałem za kołdrę i ją uniosłem.
- Spodni ci nie zdejmowałem - usłyszałem i uniosłem głowę. Od razu uśmiechnąłem się szeroko.
- Josh! - krzyknąłem, ale zaraz złapałem się za głowę.
- To ja pójdę... - wymamrotał.
- Joshua - jęknąłem.
- Tak?
- Chodź tu - poklepałem wolne miejsce obok siebie. Bardzo ostrożnie podszedł i usiadł. - Pragnę cię przeprosić za moje nieodpowiedzialne zachowanie, które zmusiło cię do rozbierania mnie... Gadałem głupoty?
- Raczej interesujące rzeczy - uśmiechnął się, a ja pacnąłem go w ramię. - Ej!
- Nie krzycz - skrzywiłem się i oparłem głową o jego ramię. - Bij, gwałć, torturuj, ale nie krzycz, bo mi głowa zaraz pęknie.
- Mały kacyk?
- Mały? Nie miałem takiego od... Właściwie od ostatniego razu, kiedy piłem - roześmiał się, a ja mocniej wcisnąłem głowę w jego ramię. - Joshua zajebisty masz ten śmiech, będę go wielbił do końca życia, ale kurwa proszę, ciszej... Przepraszę cię kiedyś za to kurwa.
- Nie trzeba - odparł chichocząc.
- Chcesz coś na ból głowy?
- Moim lekarstwem będziesz ty... robiący mi aspirynkę - zaśmiałem się, ale on nie. Ups...
- I co? Mam jeszcze przebrać się za panią doktor i cię dokładnie przebadać? - głos mu delikatnie drżał.
- Byłbyś seksowną pielęgniareczką Jossy - odparłem, a on wybuchnął śmiechem.
- Nie... no może ładniejszą od tych pracujących w szpitalach - przyznał nieśmiało. Odkleiłem się od jego ramienia i uśmiechnąłem szeroko, podnosząc na niego wzrok.
- A co to za skromny chłoptaś? Obaj dobrze wiemy, że nasza wspaniała i wielce łaskawa Amber nie poleciała tylko na kasę.
- To nie moja kasa - przewrócił oczami. - Wykorzystuję sytuację i rodziców, którzy ją z reszta uwielbiają...
- Czyli kupiona... - podsumowałem mrużyąc oczy. - W sumie można się było tego spodziewać... A tobie to odpowiada?
- Nie, tak, nie wiem...? - niezdecydowany ten chłopak, albo podświadomie myśli to co powiedział pierwsze, ale rozsądek popowiada mu to drugie i wychodzi trzecie.
- Test wielokrotnego wyboru... Lubię takie! - zaśmiałem się. - To co, może zakreślić to, co mi się podoba, prawda?
- Hah... powiedzmy że możesz - uśmiechnął się.
- To zakreślmy "nie", więc... trzeba to zmienić!
- Eee... no chyba... chyba tak - odparł niepewnie.
- Doskonale, że się zgadzasz Joshua. Zaczniemy kiedy tylko wyleczę kaca - odparłem.
- Jeśli zdążysz do wpadnięcia Amber...
- Po pierwsze - przerwałem mu - to ona sobie tutaj nie padnie, bo nie pozwolę, a po drugie spokojnie, ochronię cię przed tą królową śniegu
- No... bo ona na serio nie da mi żyć - spuścił głowę.
- Nie bój się, zrobimy to tak, że to będzie wszystko jej wina. Zostaw to mnie.
- A to nie będzie... No dobrze. Zostawiam to tobie.
- To będzie jej wina, tylko nie możesz się później wahać ją zostawić.
- Ogarnę to. Jakoś na pewno.
- W takim razie skoro już jesteś prawie wolnym człowiekiem, rusz ten swój zgrabny tyłek i zrób mi aspirynkę, a ja tu sobie powegetuję - opadłem na poduszkę.
- Prawie wolnym... - mruknął bawiąc się swoimi palcami - widzę właśnie i oczywiście paniczu, już się robi
- Przynajmniej jedna osoba tutaj doceniła powagę mojej osoby - odparłem śmiertelnie poważnie, wywywołując śmiech u Joshuy.
- Jak można ciebie nie doceniać i twojej powagi? - śmiał się. A ja coraz bardziej uzależniałem się od tego śmiechu.
- No ja nie wiem! Auć... - krzyknąłem, ale zaraz złapałem się za głowę. Boli! - Bo widzisz ludzie mnie mają za dziwaka albo za szmatę...
- Bo sami są tacy. Po prostu szukają sobie kozłów ofiarnych aby stać się tymi "normalnymi" - pokazał w powietrzu cudzysłowie. Miło, że jeszcze tak o mnie nie myślał. Dlaczego jeszcze? Bo to kwestia czasu. Zawsze tak jest.
- Czy ja wyglądam na kozła? Za przystojny jestem! - zachichotałem.
- W sumie... jakby ci tą grzywkę przykrócić... - po chwili widząc moją minę, zaczął się śmiać. - No... jesteś za przystojny. I... - zawahał się. Już boję się tego pytania... - to dziwne, że nadal nikogo nie masz u boku, wiesz.... zazwyczaj dziewczyny stoją za każdymi drzwiami - Brawo dla Josha strzał idealny. Powinien brać udział w każdej loterii, byłby obrzydliwie bogaty.
- Czepia się mojej grzywko, kudłacz jeden - prychnąłem i poprawiłem włosy. - Dziewczyny i nie tylko stały pod moimi drzwiami... Tylko że zazwyczaj kulturalnie im mówię, żeby spierdalali.
- Masz racje. Powinienem ściąć te włosy. Byłoby mniej problemu - potrząsną głową, a włosy opadły mu na twarz, zaczesał je do tyłu. -  Kultura najważniejsza.... - mruknął cicho. - Ale kiedyś musisz znaleźć tego kogoś... choć pozostanie wiecznym kawalerem podobno nie jest takie złe
- Ej fajne masz te kłaki, nie ścinaj - wyszczerzyłem się. - Nie muszę... nie mogę - odparłem szorstko. Nie mogę bo moja miłość leży razem z Adrien'em dwa metry pod ziemią w cholerny grobie. Ale przecież mu tego nie powienm... - Moją aktualną miłością jest moja poduszka.... jest taka idealna
- Jak będę miał swoją własną stylistkę to może mniej będą denerwować - wzruszył ramionami i przyjrzał się mi. - Faktycznie, nie wymaga utrzymania, wierna, w najgorszych chwilach... jak jeszcze cię do niej ciągnie.
- Ja mogę być twoją stylistką, ćwiczyłem na bracie - zaśmiałem się. - Czyżbym poważnie nadwyrężył czyjeś poczucie własnej wartości?
- To musisz być zawodowcem. Każdy ma jakieś... czy nadwyrężył, chyba jakoś niespecjalnie, nie wiem...
- Nie za bardzo, bo rzucał się jakbym chciał mu głowę obciąć - zaśmiałem się, byliśmy wtedy dziećmi. Wszystko było prostsze. - Nie wiesz? Ale ja wiem, że chcę cię tu z aspirynką.
- Chociaż go mogłeś dotknąć, mógłbym się założyć, że Bridget rzucałaby się bardziej. Już lecę przygotować panu - wstał i rozejrzał się po pokoju. - Gdzie trzymasz swój ratunek na kaca?
- Tak, zdążyłem trochę wychować to wielkie bydle - mruknąłem, właściwie to po prostu złamałem mu nos i powiedziałem, że jak ma coś do mnie, to ma w to nie mieszać rodziców i wtedy zaczęliśmy się oddalać od siebie ma tyle, aby każdy miał spokój. Kochałem mojego brata, ale Adrien'a też, więc dokonałem wybory. - W tym pudełku na parapecie, tam jest wszystko.
- Braciszek problemtyczyny? - zainteresowanie prowadzi do zagłady, lub do zaangażowania, a właściwie nie wiem, które w mojej sytuacji było gorsze.
- Raczej nietolerancyjny - mruknąłem bawiąc się kawałkiem poszewki.
- Rozumiem... - mruknął pod nosem. - Pewnie ciężko jest się dogadać. - Proszę - podszedł do mnie z dymiącym kubkiem.
- W sumie to nie... bo nie gadamy - podsunąłem do góry poduszkę tak, że opierając się o nią i oparcie łóżka, pozostawałem w siadzie. Wziąłem kubek od Josha i upiłem trochę gorącego napoju, po czym gapiłem się w szklankę. Chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziłem. - Usiądź.
Podszedł jeszcze bliżej, usiadł na skraju łóżka, a ja uniosłem brew. Przez chwilę popatrzył na mnie, później po dosyć długim zawahaniu, usiadł obok mnie, opierając się o oparcie łóżka i wyciągając na materacu, przed sobą nogi.
- Więc...
- Nie lepiej? - przerwałem mu.
- Możesz mi nie przerywać? - usłyszałem tą nutkę irytacji w jego głosie.
- Czy ty przypadkiem Joshuo nie oczekujesz ode mnie zbyt wiele?
- Nie wydaje mi się - pokręcił głową. Oparłem się o jego ramię i upiłem łyka.
- Szkoda...
- Wracając to ja bym się cieszył. Gdybym mógł wybierać pomiędzy mną i osobami, które muszę nazywać rodziną, ciszę albo rozmowę, która i tak sprowadza się do jednego, na pewno wybrałbym to pierwsze. Chociaż ci ja tam wiem... każdy przypadek podobno jest wyjątkowy.
- Ja tam bym tylko brata utopił, bo.... a nieważne. Po prostu mnie nie akceptuje - zacząłem bawić się kubkiem. Nie akceptuje mojej biseksualności, ale o tym szybko się nie dowiesz...
- Rodziny się nie wybiera. A teraz pij, bo faktycznie zacznę cię torturować krzykiem.
- Co?! Nie zrobił byś mi tego Joshuo - zrobiłem przerażoną minę.
- Zdziwiłbyś się - uśmiechnął się.
- Proszę nie mów tak bo wydam cię na pożarcie Amber - zagroziłem popijając aspirynkę.
- Ona i tak mnie pożre prędzej czy później nawet samym spojrzeniem - wzruszył ramionami.
- Nie pożre jak będziesz dla mnie miły - puściłem mu oczko. Spojrzał na mnie dziwnie, po czym zmrużył oczy. Czułem jak jego wzrok krąży po moim całym ciele i aż przyprawia mnie o ciarki. Jego spojrzenie było jakby naelektryzowane lub wypełnione czymś niewytłumaczalnym... Gadam głupoty. Po prostu kurwa był zajebiście przystojny w tamtym momencie, jakby nie był zazwyczaj. Problem był taki, że on dla mnie zawsze był przystojny, a to delikatnie utrudniało. Po pierwsze podobał mi się, co samo w sobie stanowiło problem, a po drugie do dobrego człowiek szybko się przywyczaja... Cholera, trzeba zacząć już myśleć, jakim cudem się od niego uwolnię, skoro już po dwóch dniach zaczynam się od niego uzależniać. Może być ciężko mi zapomnieć o tym cudownym brązie jego oczu, tak jak o błękicie Adriena, który prześladował mnie przez ostatnie cztery lata. Jednak ku mojemu zdziwieniu teraz w głowie miałem oczy Josha, a błękit stał się tylko bolesnym wspomnieniem, brutalnie odebranej miłości. Zaczyna się robić źle. Bardzo źle.

Josh?
Mam nadzieję, że będzie coraz lepiej...

Mała notatka dla administracji: 1539 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz