wtorek, 7 listopada 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Mocniej ścisnąłem bryloczek przy kluczach od motocyklu. Stałem już dobre pięć minut i patrzyłem się na śpiącą Hailey. Interesujące. Może śpi tak twardo dlatego, że jest aż zbyt wcześnie jak na ciebie i ty również powinieneś leżeć obok niej, przytulając do siebie, jakbyś chciał ją ochronić przed całym światem? To tylko taka luźna sugestia. Obiecałem jej, że się z nimi nie zobaczę... ale kiedy będziemy u jej rodziców. To zatem znaczy, że mój szlaban minął jakiś tydzień temu, ponieważ od tygodnia jesteśmy w akademii i załatwiamy wszystko co potrzebne, żebyśmy mogli wyjechać. Ta myśl trochę uspokoiła moje sumienie. W takim razie mogę jechać. Mogę prawda? Lewis popatrz na to z innej strony - jeśli tego nie zrobisz, nigdy nie przestaniesz się bać. To może być jedyne wyjście, więc dlaczego by nie spróbować? Od jakiegoś czasu jesteś odpowiedzialny, za dwa dodatkowe życia, oprócz twojego, więc nie powinieneś się bać. Jeszcze mocniej ścisnąłem breloczek. Połamiesz go, albo co gorsza zrobić sobie coś z dłonią, więc przestań. Musisz być silny, a to twoja słabość. Słabości trzeba eliminować. Tak było z klaustrofobią, tak było ze strachem przed ciemnością, tak było ze strachem przed otwarciem się i pokochaniem kogoś. Oni to co innego. To nadal tylko ludzie. Ludzie, którzy odebrali mi sen, spokój, miłość, dzieciństwo, niewinność. Zakończ więc ten rozdział i zacznij żyć, zanim będzie za późno. To całkiem trafny argument. Tak? Ja myślę, że i tak najtrafniejszym jest ten piękny brzuszek Hail, który powoli zacznie rosnąć. W brzuszku będzie dzieciątko, które będzie zasługiwało na najlepszego ojca na świecie. Musisz więc się dowiedzieć. Teraz jestem nawet przekonany.
Otrząsnąłem się z tego pół snu i obróciłem tyłem do łóżka, sięgając klamki. Uderzyło we mnie jej chłód, ocucając jeszcze bardziej.  To dobra decyzja. Moja dłoń delikatnie napierała na przedmiot, a ja czułem jak we wnętrzu zamka napina się sprężyna. Nie wejdziesz do środka, może nawet go będziesz musiał tam wchodzić. Sprężyna zwinęła się maksymalnie, subtelnie pociągnięte drzwi, otworzyły się bez najcichszego skrzypnięcia. Zerknąłem przez ramię za siebie. To dobra decyzja. Wyszedłem na korytarz i zamykając drzwi, jeszcze raz zerknąłem na śpiąca Hailey. Jeśli miłość jest slepa, to ja nigdy nie chcę odzyskać wzroku. Tylko niewyraźne kliknięcie zamka przerwało panującą wszędzie ciszę. Chwilę postałem przed wejściem do pokoju. Po co? Kiedy ostatecznie ruszyłem do wyjścia z części mieszkalnej Akademii, nie miałem pojęcia, po co. Moje kroki, odbijały się echem od ścian, a ja miałem nieśmiałą nadzieję, że nikogo nie obudzą. No przynajmniej nie obudzą ludzi, którzy mogliby mnie w tym momencie zatrzymać. Dokładniej myślałem o naszej królowej wszechświata, którą zostawiłem smacznie śpiącą, z karteczką na stoliku, która tajemniczo informowała ją, że "zaraz" wrócę, a także o już niedługo chyba oficjalnego Apollina Wielkiej Brytanii pana Malika i jego prywatną wściekłą hybrydę. Choć właściwie to nie byłem pewny, czy w końcu wrócili wczoraj czy nie. Wolałem nie narażać się, na śmiertelną dawkę radości Javadda i tego nie sprawdzałem.
Zatrzymałem się przed samymi, oszklonymi drzwiami. Za nimi nie będzie wyboru... Właściwie to po co mi ten patos? Zawsze będę mógł uciec, nawet sprzed domu. Tylko czy o to właśnie chodzi? Miałem nadzieję, że nie. Zapiąłem skórzę. Nigdy nie miałem problemów z przebywaniem w niskich temperaturach, więc to pewnie znowu tylko pretekst, żeby dłużej pozostać w pomieszczeniu. Taka prawda. Jak można być dla kogoś bohaterem, będąc równocześnie takim tchórzem? Paradoks życia Lewisa Draxlera, punkt pierwszy. Popchnąłem drzwi. Pogoda jak zwykle postanowiła mi utrudnić życie - czułem deszcz. Może padał, może będzie padać, ale było go czuć. To oznaczało tylko jedno... Podszedłem do motocyklu. Wcisnąłem na głowę kask i wsiadłem na maszynę. Bawiłem się bryloczkiem, zamiast włożyć kluczyk do stacyjki. Do Londynu mam jakieś dwie godziny drogi, więc jeśli szybko się z tym uporam, to może Hailey nie będzie miała za dużo czasu, żeby się zastanawiać, gdzie jestem. Prawdopodobieństwo, że moja karteczka zapobiegnie jej domysłom było nikłe, ale przynajmniej będzie wiedziała, że wszystko jest ze mną w porządku. Dziś nie uciekam do Niemiec, czy gdziekolwiek indziej. Dziś nie uciekam.
Tłumnik jak zwykle nie pomagał. Ryk silnika za każdym razem działał na mnie inaczej. Tym razem uspokajał. Nie muszę się śpieszyć. Właściwie to powinienem żeby ratować skórę przed Hail, ale myślę, że mi wybaczy. Kiedy tylko znalazłem się za bramą Akademii, uderzyła we mnie mgła. Praktycznie dosłownie. Była na tyle gęsta, że można by kroić ją nożem. To będzie męcząca podróż. Przynajmniej w lesie będzie trochę lepiej. Jechałem na tyle szybko, żeby jazda nie trwała wieki, jednak na tyle wolno, żebym zdążył zareagować, kiedy na mojej drodze pojawi się przeszkoda. Dwa wypadki czegoś uczą. Zresztą teraz mam dla kogo żyć, bo mam swoją własną rodzinę. Tworzę ją i chcę być tutaj dla nich. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym chcieć żyć dla moich rodziców. No przynajmniej tego nie pamiętam, bo jeśli taka fantazja wystąpiła, to musiała mieć miejsce, gdy byłem małym, uczącym się chodzić, gówniarzem. W lesie, tak jak myślałem, widoczność była nieco lepsza. Natomiast kiedy wyjechałem z tego gąszczu okazało się, że ogólnie zaczęła ona ustępować odsłaniając moim oczom drogę do domu. Byłego domu. Kiedy przestał być przeze mnie uważany, nie tylko za dom rodzinny, ale ogólnie rzeczy ujmując mój dom? To bliżej nieokreślony okres między trzynastym, a osiemnastym rokiem mojego życia. Nigdy się nad tą przemianą głębiej nie zastanawiałem.
Życie zaczęło się pojawiać w miarę jak zbliżałem się do metropolii, jednak moja ukochana dzielnica, jak zwykle, emanowała spokojem. Mógłbym mieć tutaj dom i wychowywać dzieci. To piękne miejsce i przyjazne dla ludzi. Zawsze nie mogłem się napatrzeć na tw wspaniałe, kolorowe kamienice, domy. Inni mieszkańcy Londynu nie rozumieją, o co nam chodzi z tym malowaniem ścian na jaskrawe, pełne życia kolory. Ja czułem tak samo jak ci, który pomalowali swoje domy, że pogoda w Londynie to najgorsze co możemy znaleźć w Anglii. Dlaczego by więc nie zbuntować się przeciwko temu? To właśnie jest wyraz naszego buntu, co zresztą podziwiam.
Puste spokojne ulice, liście spadające z drzew, które ciągną się długimi alejami, wraz z kamieniczkami. Kolorowe lub śnieżnobiałe domy, mające kilka pięter i wydawające się niemal identyczne. Niemal, ponieważ każdy z nich ma inną historię. Pewien, niczym nie wyróżniający się, całkiem tragiczną... Zatrzymałem się na środku bocznej ulicy. Tutaj i tak nikt nie jeździ o tej porze. Co właściwie powinienem teraz zrobić? Podejść i zapukać? Zadzwonić? Problem rozwiązał się sam, ponieważ kiedy ja walczyłem sam ze sobą, w gabinecie ojca odchyliła się firanka. Kilka minut później w drzwiach pojawiła się moja matka z paltem zarzuconym na ramiona. Była jakaś szczuplejsza, właściwie wychudzona i pobladła. Patrzyła na mnie jakby nie wiedząc, co ma zrobić. Witam w klubie.
- Lewis - odparła w końcu i podeszła do mnie. Od razu się wyprostowałem.
- Nie podchódź do mnie - warknąłem.
- Synu, ja rozumiem twoje emocje, ale...
- Nie obchodzi mnie to - przerwałem jej. - Jestem tutaj w konkretnym celu i zaraz po tej rozmowie odjadę stąd. To też rozumiesz?
- Nie możesz.
- Odkąd mam osiemnaście lat, to owszem mogę - prychnąłem.
- Dlaczego taki jesteś? - nagle zadrżała, a we mnie się wręcz zagotowało. Ona się mnie pyta? Po tym wszystkim? - Dziecko...
- Nie zwracaj się tak do mnie. Oddałbym życie, żeby nie być twoim dzieckiem.
- Życie?
- Nie jesten tutaj po to, żeby się nad tym rozwodzić - rzuciłem nagle.
- To po co tutaj jesteś? - skrzyżowała ręce.
- Żeby się czegoś dowiedzieć i nigdy nie popełnić tego błędu - odparłem spokojnie.
- Jakiego błędu?
- Za jakieś trochę ponad osiem miesięcy zostanę ojcem - jej usta otworzyły się, ale nie dałem jej dojść do głosu. - Muszę wiedzieć. Muszę widzieć co ci się stało, że na to pozwoliłaś i gdzie popełniliście błąd, że ojciec stał się despotą.
- On nie...
- Nie waż się! - krzyknąłem, jednak po chwili się opanowałem. - Nie waż się go bronić. Dziadek mi o tobie opowiadał, mówił o tobie, kiedy byłaś młoda i nie mogę uwierzyć, że ta sama osoba zostawiła dziecko na pastwę tyrana. Bo dla mnie, to on był tyranem.
- To nie takie proste... - potarła dłonią czoło.
- Dla mnie to bardzo proste. Bałaś się czy stwierdziłaś, że właściwie katowanie dziecka, to całkiem dobry sposób na wychowanie?
- Lewis...
- Powiedz mi.
- Co?! - krzyknęła w końcu w akcie desperacji. - Co mam ci powiedzieć?!
- Dlaczego zaczął mnie bić... a później Aleksandra. Tylko tyle od ciebie chcę.
- A jeśli ci powiem, to wejdziesz do domu?
- Nie - odparłem chłodno. - To zamknięty rozdział. Nie wrócę do was.
- Ojciec miał firmę z twoim ojcem chrzestnym, jego kolegą z klasy.
- Wiem, ale co to ma wspólnego?
- Wujek go oszukał, ty byłeś jego ulubieńcem, ojciec czasem miał problemy z nerwami. Zbieg okoliczności - wzruszyła ramionami.
- Nie wierzę. Jak możesz spokojnie mi powiedzieć w oczy, że to był po prostu, najnaturalniejszy zbieg okoliczności? - byłem przerażony jej spokojem. Czy naprawdę ją to nie boli? Jej mąż katował jej dziecko, syna.
- Życie nie jest proste Lewis.
- Ale przemoc tak. Bardzo prosta i jasna. Szczególnie jeśli doświadczało się jej przez dosyć długi okres swojego życia i to akurat w tym momencie, kiedy potrzebowałem najwięcej wsparcia.
- Więc uważasz nas za potworów? - przygryzła wargę. Może i się tym przejmuje, ale ja już chyba nie.
- Jego. Ty jesteś co najwyżej uczennicą potwora, ale całkiem dobrze idzie ci ta nauka... - po chwili ciszy prychnąłem głośno.
- Co cię tak bawi? - uniosła brew. Chyba zauważyła, że postawa zranionej matki na mnie nie działa.
- Nie bawi, tylko po prostu nie mogę uwierzyć, że to pieniądze były ode mnie ważniejsze i one były powodem - odwróciłem się do niej tyłem i sięgnąłem po kask.
- Dam ci jedną radę. Kochaj ich mocniej niż cokolwiek innego i będzie dobrze - zerknąłem na nią przez ramię. - Kim jest matka?
- Ty wiesz - odparłem. Widziała nas, więc pewnie się domyśliła, tylko czekała na potwierdzenie.
- A mi nie masz nic do powiedzenia? - odwróciłem się. W drzwiach stał ojciec. Ohydnie doskonale podobny do mnie ojciec.
- Właściwe to mam - uśmiechnąłem się. - Za maksymalnie kilka miesięcy dostaniesz wezwanie na rozprawę o zakaz zbliżania się do mojej rodziny, a wniosek o odebranie wam praw rodzicielskich do Aleksandra, państwo Loss już skończyli i zebrali wystarczające materiały, żeby bez problemu z wami wygrać. To tyle - założyłem kask i wsiadłem na motocykl. Mężczyzna stał z miną pełną zdziwienia, nawet nie drgnął. - A jeszcze jedno! - uschyliłem szybkę kasku. - Nie zobaczycie moich dzieci. Nie pozwolę na to. Do widzenia państwu w sądzie - moja ręka machinalnie opuściła szybkę, włączyłem silnik i odjechałem. Pełen żalu, bólu, ale jakby z ulgą. Wolny. Z opróżnionym miejscem na miłość, która na mnie czekała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz