niedziela, 12 listopada 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

Jego ciepłe usta oblewały moje ciało tak mocnym ciepłem, że przeszedł mnie dreszcz. To nie powinno tak wyglądać i takie rzeczy nie powinny się ze mną dziać. Po prostu zawsze miałem kontrolę nad swoimi emocjami oraz odczuciami i lubiłam ją mieć. Teraz zaczynało mi się to wszystko wyrywać z rąk. Chciałbym móc coś zrobić, przestać, jednak ja chciałem czuć to ciepło. To tak jakbym był sierotą przez kilka lat i nagle odnalazło się jedno z moich rodziców. Chciałem być blisko niego. Sposób jego mówienia, oddychania, nawet egzystencji mnie intrygował i nie mogłem zrozumieć, dlaczego ma tak niskie mniemanie o sobie. Nie byłem pewny po jak długiej chwili odsunął się ode mnie, ale to zrobił i to mnie obudziło.
- Lubię cię - odparłem, uśmiechając się krzywo. - Nie tylko mnie pociągasz jak inni, ja cię lubię.
- To... chyba nic złego - zauważył wzruszając ramionami. Westchnąłem, a było to jedno z tych, które wyrażają najwyższe cierpienie, katorgę wręcz.
- To coś okropnie niebezpiecznego Joshua - odparłem łagodnie, sięgając jego włosów. - Nawet obrazić się na ciebie nie potrafię...
- Jendak nastraszyć mnie, że się obraziłeś, świetnie potrafisz - mruknął. Otworzyłem usta, aby powiedzieć... nieważne. Nie mogłem tego powiedzieć.
- Przepraszam... to tylko forma nauczki - zachichotałem.
- Co to nie zostawisz mnie na pustkowiu? - uniósł brew, a ja pokręciłem głową.
- A kto by mnie grzał po nocach w tym durnym namiocie, jakbym ciebie zostawił? - zaśmiałem się i złapałem za jego biodra, przyciskając je po chwili do siebie. - No kto by mnie rozpalał?
- Czasem jesteś okropny - powiedział próbując się odechnąć ode mnie, lecz nie udawało mu się to, gdyż za mocno go trzymałem.
- Przepraszam kruszynko - zachichotałem i go puściłem.
- Nie jestem kruszynką - odparł, jakby trochę oburzony.
- Jesteś. Chyba że ja nie jestem słodki. Wtedy możemy się potargować - puściłem mu oczko. Prychnął tylko, odwracając się i idąc do kuchni. Szedłem krok w krok za nim.
- Właściwie to wszystko mi jedno, ponieważ tak czy tak wygrałem z tobą przed chwilą.
- Przed chwilą to ty co najwyżej mnie wykorzystałeś fizycznie - mruknąłem. - No i wygrałeś...
- Ważne, że byłem skuteczny - wzruszył ramionami, a ja zmierzyłem jego ciało wzrokiem... Poprawka. Jego smakowite, pociągające ciało.
- Aż zbyt skutecznym - wymruczałem, a po chwili usiadłem przy stole, pomimo że on poszedł do szafek.
- O nie, cień mi zniknął - zachichotał nerwowo.
- Nieee... - przeciągnąłem to słowo, bawiąc się przy okazji palcami. - Po prostu daję ci trochę miejsca. No wiesz, żeby cię nie tłamsić.
- Nie tłamsisz mnie. Skąd w ogóle taki pomysł? - podszedł do mnie i oparł dłonie na moich ramionach, krążył po nich, jakby delikatnie masując.
- No wiesz, jestem raczej pewny siebie, zdecydowany... Dla ciebie to coś nowego, coś co powinno odbyć się inaczej, wolniej, łagodniej... więc...
- Nie tłamsisz. To, że twoja... skuteczność... jest lepsza, nie znaczy, że czuję się osaczony.
- Ja... ja nie chcę być lepszy. Chcę tylko ci pomóc, chcę żebyś się nie bał. Nie jesteś ode gorszy, rozumiesz? Nigdy nie byłeś - wygiąłem głowę do tyłu, a on się pochylił i delikatnie mnie pocałował.
- Wiem... Tylko przestawienie się z mojego dotychczasowego nastawienia, życia na to nie jest proste. Dla mnie nie jest proste - westchnąłem.
- No już, wiem. Spokojnie. Rozumiem - mruknąłem.
- Ty na pewno nie byłeś taki... - odwrócił głowę w bok, a ja niemal od razu ponownie zwróciłem ją na mnie.
- Masz rację. Byłem przerażony i czasem tak drżałem, że to wyglądało, jakbym miał drgawki - zacząłem się śmiać, Josh po chwili do mnie dołączył.
- Naprawdę? - zdziwił się, a ja pokiwałem głową.
- Jeszcze gorzej nawet.
- Nie wierzę - prychnął.
- Jeśli jakimś cudem spotkamy Julesa, to się do zapytaj jakim desperstą i panikarzem byłem - uśmiechnąłem się. - Idziemy do ogrodu?
- Zimno jest - uniósł brew.
- Czy ty chcesz mnie zniechęcić? - zachichotałem. - Mam kogoś, kto mnie ogrzeje...
- A mnie kto ogrzeje? - zapytał robiąc smutną minkę.
- Kocyczek? - wyszczerzyłem się.
- Taki cieniutki? - skrzywił się.
- No i troszeczkę ja - uśmiechnąłem się.
- To lepszy argument - zaśmiał się. Wstałem, ująłem go za nadgarstek i pociągnąłem go za sobą. - A nie jemy?
- Nie... - pokręciłem głową. Splątał palce naszych dłoni, a ja zerknąłem w dół, na nie.
- Co? Ja... źle? - chciał się wycofać.
- Dobrze. Bardzo dobrze - uśmiechnąłem się. - To aż zaskakujące...
- Nie lubisz niespodzianek? - zagadnął niepewnie, mając zapewne z tyłu głowy, że nie lubię pytań.
- Większość w moim życiu była niemiła - odparłem, wzdychając. - Właściwe to ich finał był niemiły, bo przykładowo cieszyłem się z roweru, ale zagrał go taki jeden typek z naprzeciwka i mi go zepsuł. Więc co to za niespodzianka...
- No tak, ale...
- Ta jest miła - przerwałem mu. - Są jeszcze inne miłe rzeczy związane z tobą - pocałowałem go, delikatnie popychając, aby oparł się o ścianę. Dłonią przesunąłem z zewnętrznej strony uda na wewnętrzną. Nie wiem czemu, ale fakt, że Josh spinał mięśnie, uda, powodował tylko, źe jeszcze bardziej chciałem to zrobić, nakręcał mnie. - Bardzo różnorodne rzeczy i bardzo przyjemne - wymruczałem mu do ucha.
- Jesteś okropny - jęknął, a ja się szeroko uśmiechnąłem i odsunąłem od niego.
- Chodź, mamy kilka szczegółów względem podróży do omówienia - wyciągnąłem do niego dłoń, którą po chwili złączył ze swoją. W drodze przez całą szerokość domu, w celu dostania się do ogrodu, zahaczyłem o salon, gdzie znalazłem obszerny ciepły koc, który miał nas uchronić od największego zła świata, czyli pogody. Zaprowadziłem Josha za sobą do altany, gdzie stały drewniane leżanki, z jeszcze leżącymi na nich materacami. Stanąłem przed jednym z nich i poklepałem siedzenie.
- Że mam niby usiąść? - zapytał z niezbyt widocznym zadowoleniem Josh.
- Tak - wyszczerzyłem się.
- No... dobrze - westchnął chłopak i dosyć ciężko opadł na materac. Podałem mu kocyk, aby mógł się okryć. - A ty?
- To jest druga część mojego genialnego planu - puściłem mu oczko.
- Czyli dokła... - zanim zdążył dokończyć usadowiłem się między jego nogami, opierając się plecami o jego brzuch i tors. - Aha...
- Teraz proszę mnie ładnie przykryć i przytulić, a ja pokażę ci możliwe trasy naszej podróży - wyciągnąłem z kieszeni telefon i otworzyłem Google Maps. Zadarłem głowę do góry. Josh jakoś super szczęśliwej minki to nie miał. - Co jest?
- Nic... tylko nigdy tak z nikim nie siedziałem - mruknął.
- Żartujesz?! - krzyknąłem. Nawet w najbadziewniejszych romansidłach musi być taka scenka, a tutaj się okazuje, że istnieją ludzie, którzy czegoś takiego nie praktykują. Jossy smutnie pokręcił głową. - Nadrobisz to jeszcze przystojniaku. O, mała poprawka. Już to nadrabiasz - wyciągnąłem się i go pocałowałem. - A jeśli coś ci nie pasuje. Cokolwiek, to proszę mnie o tym szybko poinformować, bo później wygrzeję sobie miejsce i nie będę chciał się ruszyć.
- To zabrzmiało trochę jak groźba - zrobił poważną minę, jednak nie mógł powstrzymać drgania kącików ust.
- Naprawdę? No nie! Miała zabrzmiać całkowicie jak groźba - mruknąłem, krzywiąc się.
- Stanowczo nie zgadzam się na stosowanie w kierunku mojej osoby jakichkolwiek gróźb.
- A co z szantażem?
- Również wykluczony - odparł twardo chłopak.
- To może chociaż łapówka? - zrobiłem słodkie oczka. Patrząc nadal w górę na jego twarz.
- Łapówka tym bardziej nie wchodzi w grę - pokręcił głową, a jego włosy opadły mu na czoło i oczy.
- Nawet taka? - delikatnie zgarnąłem opadłe kosmyki, kciukiem muskając jego kość policzkową.
- Nawet taka - odparł obojętnie.
- Taka też? - uniosłem się i delikatnie go pocałowałem, nie gwałtownie, lecz z pasują.
- Nawet taka - odparł równie obojętnie.
- Taka też? - podczas kolejnych pocałunków moja dłoń wsunęła się pod jego koszulkę, sunąc po mięśniach chłopaka.
- Możesz już się odwrócić? - zapytał chłopak, który w jednej chwili stał się czerwony na twarzy.
- Mogę.... ale co ja z tego będę miał? - przygryzłem wargę, patrząc mu dalej w oczy.
- Mnie nadal tutaj siedzącego? Mówiła tutaj miałem na myśli ten leżak, w takiej pozycji.
- To... całkiem dobry argument - zachichotałem i wygodnie oparłem się o jego plecy. Po dłużej chwili chłopak objął mnie ramionami nieco powyżej pasa i splątał palce dłoni, które ułożył na moim brzuchu. Podbródek oparł a moje ramię, przez co bez problemu mógł patrzeć w ekran telefonu, który trzymałem w dłoniach.
- Co więc chcesz mi pokazać? - zainteresował się zmieniając zgrabnie temat.
- Mamy do wyboru właściwie dwie trasy do Snowdonii i z powrotem oraz w samym parku jakieś trzy, cztery do wyboru. Każda właściwie jest inna, więc wolałem z tobą porozmawiać zamiast wybierać samemu. To nie ta sama zabawa. Z ubraniami jest podobnie, tylko tam mogłem się chociaż w małym stopniu przed tobą rozebrać - westchnąłem. - W tym przypadku na takie atrakcje mogę liczyć pewnie dopiero w Snowdonii, ponieważ nie wierzę, że nocując tam w namiocie, spotkalibyśmy kogoś w obrębie dobrych kilku kilometrów. Jednak bez obawy, chorym napaleńcem jeszcze nie jestem... chyba.

Josh?
Przepraszam za przeciętność tego opowiadanka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz