niedziela, 5 listopada 2017

Od Hailey cd. Lewisa

Dostałam najlepszego faceta na całym świecie. Wiem, każda tak mówi. Każda, której przytrafia się według niej ideał. To jak kolorowa, romantyczna historia, której fanką nigdy nie byłam. Od razu przypominają mi się czasy, kiedy moja kuzynka, obecnie mieszkająca gdzieś daleko we Włoszech, wtedy jeszcze w Anglii, przyjeżdżała do mnie i wieczorami wypytywała o typowo dziewczęce sprawy. Przyzwyczajona do pytań typu "Kiedy spotykamy się znowu przy boisku?" lub "W co gramy?" miałam problemy z odpowiedziami na jej pytania. Cieszyłam się w tamtym momencie ze świadomości, że potrafiłam jeszcze rozmawiać z nią jako moją rodziną na temat w co jutro się ubieram i czy zakładam spódniczkę. W tamtym okresie, założenie spódniczki równało się z ogromnym ryzykiem do czasu, gdy nie potrafiłam się odmachnąć i wyzwać kogoś od góry do samego dołu. Przyznaję, życie ze mną nigdy nie było łatwe. Dlatego podziwiam moich rodziców. I wszystkich rówieśników.
- Miałeś mnie kiedyś dość? - spytałam, zamykając oczy i niemal automatycznie wchłaniając jego bijące ciepło.
- Nie raz - przyznał.
- Ale tak żeby dać sobie spokój raz na zawsze. Ogólnie rzecz biorąc - mocniej przycisnęłam jego rękę do swojej piersi.
- Hail, zawsze byłaś dla mnie ważną osobą. Czy to dziewczyną, przyjaciółką, czy też irytującą, młodszą, przybraną siostrą. Był czas kiedy miałem dość wszystkich dookoła, ale wiesz jak to było... I wiesz jak bardzo potrafisz wkurzyć.
- Dziękuję ci za szczerość - zaśmiałam się i westchnęłam - Dobranoc.
- Dobranoc - usłyszałam nad uchem i zasnęłam.

*Nazajutrz*
Moje małe "marzenie" co do wstania wcześniej niż Lewis w jakimś sensie się spełniło. Tylko nie tak to sobie wyobrażałam. Miałam nieco inny pogląd na tę sytuację.
Zdjęłam ostrożnie jego opartą o biodro i położoną na brzuchu dłoń, podnosząc się do siadu na skraju łóżka i zwiesiłam nogi. Przecierając twarz, cicho jęknęłam. Było mi naprawdę niedobrze. I to nie o normalnej porze dnia, ale naprawdę wcześnie rano. Na dole już krzątała się mama, która dzisiaj rano wybierała się do pracy. Tata pracował obecnie w domu, więc zapewne zrobił sobie dłuższą nockę. Zazwyczaj wstawał nawet wcześniej niż mama.
Moim priorytetem jest obecnie udanie się do łazienki. Ubrania wezmę za chwilę. Jak już przestanie mnie tak okropnie mdlić. Uroki ciąży...
Nie. Jednak ubiorę się później. W końcu jestem u siebie w domu. Nieraz pół dnia przesiedziałam w samej piżamie, ku niezadowoleniu mamy, ale w większości nie robiło to nikomu żadnego problemu. Zeszłam na dół. Okazało się, że rano wszystko wróciło do normy. Świadczyły to drobne dogryzki ze strony mamy, która za każdym zdaniem odwracała się do mnie i posyłała mi uśmiech, który miał pełnić rolę wytłumaczenia i nadania złośliwości tylko komicznego kolorytu. Trwało do aż do samego końca śniadania, gdy podziękowałam jej całusem w policzek i odstawiłam talerz do zlewu.
- Tylko się ubierz - pokiwałam głową - I najlepiej usiądź, i jak będziesz chciała coś zrobić to...
- Mamo. Zasada numer pięć...
- Oj no dobrze, dobrze - przewróciła zabawnie oczami i zniknęła na górze.
Po niedługim czasie, zajęłam się naczyniami, postanawiając wyręczyć zmywarkę w codziennej czynności. W tym czasie na dół zszedł już Lewis. Spojrzałam za siebie, delikatnie się uśmiechając.
- Dzień dobry? - podszedł bliżej, obejmując mnie w pasie i przesuwając usta po policzku.
Uśmiechnęłam się, odpychając go delikatnie, zaraz potem się odwracając i witając pocałunkiem. Za takie drobiazgi mogę przecierpieć te poranne mdłości.
- Mam nadzieję - odparł. Sięgnęłam po talerz ze śniadaniem i podałam mu.
- Liczę na dziękuję potem - uśmiechnął się i podniósł jedną z kanapek.
- Potem?
- Owszem - usiadłam na blat szafki, zamykając wodę w kranie i z uśmiechem popatrzyłam na jego twarz. Była spokojna. Spokojniejsza niż zwykle.
Mama krzątała się na górze, szykując do pracy. Słyszałam w nocy jak każe ojcu zrezygnować z delegacji. I niby nie było powodu do przejmowania się, ale czułam się nieco winna. Tata nigdy nie lubił rezygnować z wyjazdów służbowych i nie z powodu pracy. Wydawało mi się, że mama jak zwykle postanowiła nieco wyolbrzymić wszystko i to jej główny problem.
- Wczoraj w pokoju rozmawiałam z mamą. Myślę, że powinieneś znać jej nastawienie. Nie żeby było jakieś makabryczne, bo nie jest. Ciągle powtarzała tylko, że po prostu się martwi. Jakbym tego nie wiedziała - chłopak odłożył talerz na bok, przełykając ostatni kęs swojego śniadania i stając przede mną.
- Nie była zadowolona, co? - przekrzywiłam głowę na prawo i lewo, delikatnie się krzywiąc. Sama nie wiem czy była zadowolona czy nie. Na pewno zaskoczona. Przebieg wczorajszej, wieczornej rozmowy był nieco chaotyczny i niezrozumiały.
- Powiedzmy, że była coś pomiędzy akceptacją, a ulgą, że jej powiedziałam. A rzadko jej mówię o takich sprawach... - wyprostowałam się, krzyżując nogi w kostkach, gdy podszedł bliżej. Obydwoje spojrzeliśmy w stronę schodów. Nadal było słychać kroki chodzącej kobiety po pokoju - Rozmawiałeś z tatą, prawda? - skinął głową - Przepraszam, że zostawiłam ciebie samego z nimi wczoraj. Nie zdążyłam znaleźć sobie w miarę przekonującego wytłumaczenia - uśmiechnął się pod nosem.
- Lepiej nie kłam - powtórzyłam jego delikatne kręcenie głową.
- Co mówił? - spytałam, patrząc na jego krążące po mokrym blacie palce.
- Dużo rzeczy. Niektórych ci nawet nie zdradzę - mogłam się tego spodziewać - Na pewno przyjął to inaczej niż twoja mama. Powiedział, że nie rozumie młodzieży i ich pośpiechu do wszelkiego typu spraw, ale jego ojciec także został dziadkiem dosyć wcześnie, więc stwierdził, że byłoby niesprawiedliwe puszczanie tobie kazania. A historia lubi się powtarzać... - zaśmiałam się pod nosem.
- Dlaczego mnie?
- Ja nie jestem jego jedynym dzieckiem - wzruszył ramionami.
- I tylko tyle powiedział?
- Nie. Ale jakbyś mi nie przerywała to bym powiedział ci wszystko - zaprzeczył, cicho mamrocząc coś pod nosem. Przewróciłam oczami i złapałam jego dłoń z proszącym uśmiechem. Podniósł spojrzenie - Cieszy się, że to padło na mnie, jakkolwiek to brzmi, a nie na tego idiotę sprzed trzech lat. Jestem skłonny przyznać mu racje - zachichotałam, opierając ręce na jego ramionach.
- Naprawdę tak powiedział?
- Nie. Nie cytowałem go słowo w słowo. Powiedział coś zupełnie innego, ale nie będę się wyrażał - wzruszył ramionami. Cały tata... Lewis był jego ulubieńcem od początku. Zawsze pytał z kim idę i nie ważne gdzie, jeśli usłyszał jego imię, mogłam iść wszędzie. No prawie wszędzie.
- Mama zachowuje się jakby żaden nigdy nie był odpowiedni - starałam się utrzymać poważną minę z odpowiednim skrzywieniem. Oczywiście powiedziałam to w żarcie - A wiesz co jest najgorsze? Pewnie denerwuje mnie tak samo mocno jak ja ją. Ukrywa zdenerwowanie, oczekuje uspokojenia i pewnie próbuje się pogodzić z myślą, że łapałeś mnie za tyłek z oczywistymi intencjami - przechyliłam głowę i uśmiechnęłam się. Przewrócił oczami.
- Zero świadków, zero dowodów na to, że robiłem to z określonymi intencjami.
- Nie zaprzeczaj, bo stoisz obecnie w niezręcznej sytuacji. Wszystko co powiesz może się obrócić przeciwko tobie. A właściwie to przeciwko nam - spojrzałam na wchodzącą do kuchni kobietę, której niby obojętne jest wszystko, ale jednak jej krótkie i przelotne spojrzenie zawierało tysiąc myśli. I ten dwuznaczny uśmiech oraz próba jego ukrycia. Przenikliwość to cecha, której nie lubię u niektórych ludzi.
Lewis cofnął się do tyłu, chyba tylko po to aby oddać przestrzeń stojącej po drugiej stronie kuchni mamie. Złapałam go za szlufkę od spodni i przyciągnęłam z powrotem.
- Zostań tu - mruknęłam pod nosem, kątem oka patrząc na rzucającą nam, a bardziej mi spojrzenie bez wyrazu, kobietę. Liczyłam tylko sekundy. Jestem naprawdę ciekawa kiedy nie wytrzyma i będzie musiała dopowiedzieć parę słów w swoim stylu.
Tak naprawdę nie różniłyśmy się zbytnio od siebie. Dlatego w dzieciństwie się kłóciłyśmy, na pewno częściej niż z ojcem, który pomimo, że miał swoją cichą naturę, to lubił okazywać swój dobry humor i żartobliwość. Pod względem niektórych cech charakteru byłyśmy niemal identyczne. Porównałam sobie wszystko. I wyszło, że ja również nie mogłabym się powstrzymać od komentarza.
- Kuchnia jest do przygotowywania jedzenia oraz rozmowy rodzinnej przy stole - zapięła torebkę i założyła na ramię.
- Powodzenia w pracy, mamo. Wrócisz normalnie do domu? - pokiwała głową - A dostanę buziaka na pożegnanie? - zatrzymała się w przejściu ze skrzyżowanymi rękoma.
- Krótkiego. To kara za pyskowanie - podeszła i ucałowała mnie w policzek, zaraz potem ścierając swój pozostawiony ślad od szminki.
- Kocham cię - uśmiechnęła się niewidocznie, pożegnała z tatą, który dzisiaj nie pracował i wyszła na zewnątrz. Wyjrzałam przez okno na odjeżdżający samochód - Powiedz, że nie jestem tak samo złośliwa i irytująca.
- Miałem być zawsze szczery, prawda? - odwróciłam z powrotem głowę i z cichym śmiechem, oparłam o jego ramię.
- Miałeś zaprzeczyć - podniosłam brodę do góry z szerokim uśmiechem.
- Miałem skłamać - przytrzymał mój podbródek ręką.
- Miałeś móc to zrobić - zacisnęłam usta, unosząc brwi. Pokręcił przecząco głową, po chwili unosząc spojrzenie do góry, a po kilku sekundach wpatrywania się w punkt przed siebie, wyprostował sylwetkę. Jego wyraz twarzy zmienił się w ułamku sekundy. Powoli odwróciłam głowę za siebie, patrząc w codzienny krajobraz za oknem. Widok mężczyzny tak podobnego do Lewisa nigdy mnie nie zaskakiwał, bo nie miał zasadniczo kiedy. To była raczej kwestia przyzwyczajenia niż odbierania tego jako normalne. Aleksander miał bardziej widoczne rysy matki, co ułatwiało wszystko. Lewis natomiast wyglądał jak przerysowana młodsza wersja ojca z dodatkami, żeby przypadkiem w naturze nie powstał jakiś konflikt. Jednak różnili się od siebie. I to bardzo. Być może to moje spojrzenie było całkiem inne. Patrząc na mężczyznę, który zajmuje się codziennymi pracami, nie widziałam w nim człowieka krzywdzącego swoje dzieci. Natomiast patrząc na chłopaka nie zauważałam najmniejszej cząstki jego ojca. I wygląd fizyczny czy przywiązanie nie grało tu roli. Patrząc w jego niebieskie oczy, widziałam wyraz, jakieś emocje, niekoniecznie obrazowane zewnętrznie poprzez konkretne odruchy, ale one były i istniały. Ich rzeczywista obecność objawiała się w czarnych źrenicach i błękitnych tęczówkach. Do dzisiaj pamiętam słowa Zaina. Powiedział, że ojciec znęcał się nad nim, bo widział w tym dziecku osobę, podobną do niego i którą sam chciałby być. Tego nigdy nie osiągnie, więc starał się zabrać z niego również te lepsze cząstki. Jednak nie zdołał tego zrobić do końca. Jakaś zapora, która się utrzymywała, nie pozwalała mu na całkowite zdewastowanie całego obszaru.
Zwróciłam z powrotem spojrzenie na Lewisa i kładąc zimne palce na jego szyi, przekrzywiłam delikatnie głowę.
- Nie patrz tam - mrugnął oczami - Pomożesz mi dokończyć zmywać naczynia?

Lewis?

1698 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz