piątek, 10 listopada 2017

Od Ainsley'a do Victor'a

Dwa dni przed wyjazdem, z samego rana zacząłem gorączkowo zastanawiać się jak powiedzieć przyjacielowi o tym że zostawiam go dla akademii jeździeckiej...co prawda słyszał, że kiedyś jeździłem, ale to było wieki temu. Już w dręczących mnie myślach miałem obraz jego, kładącego mi się na kolana i błagającego bym go nie zostawiał. W najlepszym przypadku, złapie mnie za koszulkę i zaciągnie do pierwszego lepszego baru, i szczerze to byłoby najlepsze rozwiązania. Nigdy nie lubiłem się żegnać, zwłaszcza jeśli to ja opuszczałem najbliższych, zawsze w tedy tysiąc razy zastanawiam się czy dobrze robię, czy może nie zawrócić, nie zostać z nimi.

" Nowa wiadomość "

Charakterystyczny , kobieco-mechaniczny głos z mojego laptopa poinformował mnie że poza moją świadomością istnieje także inny świat. Leniwie podnosząc się do siadu, odrzucając czarną kołdrę sięgnąłem urządzenie kładąc je po chwili na kolana. Szybko uwinąłem się ze wpisaniem 12-cyfrowego kodu i otworzyłem pocztę, tak zwane gadu gadu. Czy ktoś tego jeszcze w ogóle używa?

Od Łysy egoista
Nienawidzę cię. Głupia fałszywa istoto. 10:00.Venus.

Po tych słowach mogłem stwierdzić, że Phill aka Łysy egoista jakimś cudem dowiedział się o wyjeździe. Już ja znajdę osobę która mnie wkopała... Kładąc rękę na klawiaturze, zastanawiałem się co odpisać. Udawać głupiego? Byłoby prościej, lecz ten mnie wyprzedził, w jednym słowie ustalając miejsce spotkania. "Venus", jest hotelem z barem w podziemiach... Kto by pomyślał że tak zadbane i eleganckie miejsce ,w nocy gości ludzi z gangów, dilerów i ludzi którzy chcą się napić, najczęściej bez umiaru. Jedyna zasada-nie wchodzić na 2 piętro gdzie znajdują się pokoje dla gości. Ja i on zawsze lubiliśmy to miejsce, choć nie brakło głupich odpałów za które zostawaliśmy banowani na tygodnie. O dziwo nasza słodycz wewnętrzna wszystko załatwiała. Odpisując, krótkie "ok", złapałem za kołdrę leżącą na podłodze i mimowolnie odrzuciłem ją jeszcze dwa metry dalej. Tak by nie kusiła. Szybko przecierając oczy, zabrałem się za ubieranie się. Ze względu na to, że na każde dłuższe podróże pakuję się kilka dni przed, nie miałem za bardzo wyboru co do koszulek i spodni, więc wziąłem co pod ręką było. Sam nie lubię jak ktoś się spóźnia, więc nie minęło 30 minut a już byłem w drodze. Wybrałem zwyczajny spacer, bo wracanie po motor do policyjnego garażu na kacu nie było czymś co chciałbym robić...a zostawianie go tylko z włączonym alarmem? Zbyt ryzykowne.
Oddychając chłodnym powietrzem, złapałem za telefon siedzący w kieszeni. Dziwnym sposobem, w tym samym czasie zadzwoniła osoba której najmniej bym się spodziewał.
- Nigdzie nie pójdę, do żadnego sklepu, ani nie pomogę żadnej twojej koleżance w przenoszeniu mebli kobieto.- Syknąłem od razu, czując spojrzenie jednej ze starszych Pań, która z dziwnym uśmiechem pokręciła głowa.
- Nie o to chodzi.- Rzekła twardo, co znaczyło "nie zaczynaj kłótni"- Czemu nie powiedziałeś Phill'owi że jedziesz za dwa dni...?- Nawet jeśli starała się brzmieć jak troszcząca się matka, nie udawało jej się. Po głosie zawsze poznam, kiedy tylko udaje.
- Po pierwsze, nie udawaj że Cię to interesuje. Po drugie, właśnie jadę to z nim wyjaśnić, więc...
- Baw się dobrze. Pa.- Odparła szybko, odkładając słuchawkę. Odgiąłem głowę do tyłu, wydając z siebie głos zarzynanej foki.
- Dobrze się czujesz?- Niespodziewany głos tuż przede mną i widok o kilka centymetrów niższego blondyna, który jak może się nie wydawać był starszy o dwa miesiące, wywołały przepraszający uśmiech na mojej twarzy. Był jedyną osobą, przy której czułem się jak zbity pies, który nabroił...
- Bywało lepiej.- Wymruczałem, czując szybsze bicie serca. Niepewny byłem, czy zaraz nie rzuci mi się do gardła. On jednak, zadziwił mnie swoim ciepłym spojrzeniem. Ulżyło mi.- Mieliśmy spotkać się za jakieś 10 minut.- Spojrzałem ukradkiem na zegarek na moim ręku.
- Wiem, ale nie dawało mi to spokoju.- Wzruszył ramionami i palcem wskazał drogę przed nami. Zaczęliśmy w ciszy iść do baru.

Tak, ten zapach, nie jest najprzyjemniejszy na świecie. Odór alkoholu i wielu zmieszanych perfum, z nutką wymiocin. Jakby to blondyn powiedział, "nasze klimaty z młodości". Zdjęliśmy kurtki, wieszając je z największą gracją na wieszak i nurtem przedarliśmy się przez tłum ludzi, udając się na fotele porozmieszczane po kątach niewielkiej sali.
- Chcesz teraz pić? Jest po dziesiątej.- Skrzywiłem się, widząc jak chłopak zaprasza barmana.
- Zamknij się.- Posłał mi znudzone spojrzenie i kontynuował.- Nie powiedziałeś mi o tak ważnej rzeczy, teraz cierp. Najlepiej na kacu.- Machnąłem ręką, z rozbawieniem przysłuchując się jak zamawia prawie połowę możliwych drinków.
- Znowu nas wyrzucą.- Skomentowałem.- W sensie mnie nie..ale martwię się o ciebie, dzieciaczku.- Złączyłem wargi, robiąc "kaczkę" i pociągnąłem go za polika. Wywiercił się jednak z tego uścisku, rozsiadając się na czerwonej skórze. Pewnie niektórzy zastanawialiby się, jak można cały dzień pić i tańczyć, czasem jeść jakieś przekąski, ale w większości po prostu pić. Tak więc mój przyjaciel jest osobą, która nie lubi smutnych, przygnębiających klimatów. Wolał zrobić wielką imprezę, żeby chociaż ten, oby nie ostatni raz się zabawić. Mimo jego wesołego zachowania tego czasu...widziałem że to go gryzło. W ciągu naszych rozmów, nawet nie wspomniał choćby o tym, że zastanawia się jak to będzie, co będzie robił beze mnie. Chciałbym zacząć, lecz z drugiej trony nie chciałem psuć teraźniejszej atmosfery. Zamiast tego, udawałem że wszystko jest w porządku. Dopiero późną nocą, kiedy wyszliśmy z baru, mogliśmy spokojnie pogadać. A gadanie z pijanym po stokroć Phill'em to najłatwiejsza rzecz na świecie, gdyż jego umysł i serce otwierają się jak naoliwione drzwi. Przechodząc przez ulicę, dopiero teraz poczułem rześkie powietrze którego potrzebowałem jak wody na pustyni.
- Przeziębisz się.- Powiedział wysokim tonem chłopak, zapinając mi, z trudem, czarną narzutkę.- A tak gdzie zaraz będziemy, będzie zimno. Nie ryzykuj...udarem.- Pomachał obiema rękami.
- Udar jest od ciepła.- Zwolniłem kroku, by zdjąć mu czapkę z kolorowym pomponem.
- Miałem czapkę? To dla tego było mi gorąco.- Odpowiedział sobie, a ja zaśmiałem się głośno, rzucając ją  w niego. Co, jak co, ale refleks to zawsze miał dobry i nim wełniane nakrycie odbiło się od jego twarzy, złapał je i schował do kieszeni, wystawiając środkowego palca. Nie minęła chwila a byliśmy tam, gdzie zakładałem że pójdziemy. Stary, niedostępny dla ludzi budynek w środku miasta, z wielkim bilboardem na dachu. Tam mieliśmy się udać, łamiąc przy tym kilka przepisów. Puściłem Phill'a przodem, asekurując jego tył by przypadkiem nie zturlał się ze stromych schodów. Moja głowa, trzymała się dobrze, lecz jego aż prosiła się o nie wlewanie w niej choćby zwykłej wody. Weszliśmy schodami, które były w miarę stabilne i otworzyliśmy drzwi. Widok nocnej panoramy, może nie z najwyższego punktu, ale dalej pozwalającego na zobaczenie sąsiednich ulic, był uroczy. Usiadłem tam, gdzie zawsze-na murku, obok jednej ze srebrnych rur, tuż obok przepaści. Swój wzrok zwróciłem na idącego chwiejną linią blondyna, który niespodziewanie wyciągnął z kieszeni miniaturowe energetyki. Ze wzrokiem wbitym w horyzont, zawiesił nogi na obok mnie i spojrzał przelotnie w dół, biorąc łyk otwartego już napoju. Po tym przyjrzał mi się uważnie, jakby chcąc zacząć tę trudną rozmowę. Zamiast tego, z głupim uśmiechem wzruszyłem ramionami.
- Chciałeś mnie zostawić i nic nie powiedzieć?- Podkulił nogi do klatki piersiowej, kładąc na nie głowę.
- Co? Nie!- Zaprzeczyłem od razu.- Po prostu...nie wiedziałem jak to przyjmiesz. Od kogo się dowiedziałeś?
- Od twojej matki.- Zmrużył brwi.- Zadzwoniła do mnie rano.- Już wiem kogo opiep**yć.
- Przepraszam.- Odrzekłem szybko, jak zawsze czując wyrzuty sumienia.- Jadę za dwa dni.
- Ale pamiętaj, że to JA jestem twoim przyjacielem. Nikt inny. Inaczej oczka wydrapię.- Uniósł metalowy kubek i zderzył go z moim.
- Nie śmiałbym Cię zamienić na kogoś innego- Zaśmiałem się cicho.
- Nic innego mi nie zostaje, więc...powodzenia w Akademii. znajdź tam dla mnie jakąś loszkę.- Uśmiechnął się szeroko. Zadziwiło mnie to, jak szybko się z tym pogodził. Widać ufa mi, że nasza relacja się nie zepsuje. Nie ma prawa się zepsuć.

I tak właśnie minął mi ostatni dzień z przyjacielem. Dwa dni później, musiałem pozałatwiać wszystkie formalności, w tym przewóz Calev'a, z którym widziałem się w południe. Wydawał się być zdenerwowany tak jak ja. W końcu nowe otoczenie, ludzie, obowiązki. To nie takie proste jak mogłoby się wydawać. Lecz czasu cofnąć nie można, jakoś trzeba żyć. Teraz, po dokładnym zorientowaniu się czy niczego nie zapomniałem, poszedłem do domu mojej matki i rodzeństwa. Wychodząc z taksówki, która miała przewieźć mnie na miejsce i trzymając dwa psy które z wielką chęcią wyskoczyłyby z wozu, podszedłem z delikatnym uśmiechem do drzwi. Użyłem własnych kluczy, pomalowanych różowym, brokatowym lakierem przez moją siostrę i wszedłem do środka. Młodsza dwójka siedząca właśnie w kuchni odwróciła się, posyłając mi ciepłe spojrzenia. Zachęcająco rozłożyłem na boki ręce, a drobna dziewczyna wbiła mi się w ramiona. Poczułem zapach jej ostrych perfum. Dla ludzi którzy jej nie znali, ta woń nie pasowała do niej. Jednak to właśnie to oddawało jej prawdziwe ja. Oparłem głowę na jej barku. Po tym odsunęła się, pocierając oczy. Następy był brat, który dosięgał mi do brody. To nie był zwykły,męski uścisk a prawdziwy, rodzinny. Także zajął miejsce przede mną,opierając się o beżową ścianę. Rozejrzałem się po pokojach które były w zasięgu mojego wzroku, lecz osoby której szukałem nie było.
- Ain, nie ma jej. Dzwoniłem, ale no.- Wzruszył ramionami- Pracuje.
- Jak zawsze.- Dodałem z pogardą. Byłem zły, że nie ma jej tu.- Ma podlewać kwiatki.- Machnąłem palcem w lewo, pokazując doniczkę którą jej zostawiłem. Otóż przestrzeń poza moim domem, to mały ogródek, ale pełno tam roślin. Załamałbym się, gdyby zwiędły...poświęcałem im tyle czasu!
- Zadzwoń do niej.- Nicole złapała mnie lekko za ramię. Położyłem rękę na klatce piersiowej, udając urażonego tym rozkazem.
- To zły pomysł. Muszę jechać, zadzwonię jutro.- Rzekłem wymijająco, ale ona nie dawała za wygraną. Siłą wcisnęła mi swój telefon w ręce, a przed tym wybrała numer mojej rodzicielki. Ze zrezygnowaniem przyłożyłem urządzenie do ucha, przysłuchując się spokojnej melodyjce.
 - Hej kochanie, czego potrzebujesz?- Spytała odbierając połączenie, a w tle słuchać było rozmowy jej współpracowników.
- Hej mamusiu, jak zabijesz mi roślinki to własnoręcznie spalę twoje ubrania.- Odparłem przesłodzonym goryczą głosem, a jej ton od razu się zmienił.
- Jak mi to zrobisz...to Cię wydziedziczę.- Syknęła- Nie zapomnę.
- To dobrze.- Poruszyłem głową, sprowadzając pytający "Mogę się rozłączyć?" wzrok na Nic. Przecząco pokiwała głową. Zaczynając tę rozmowę, chciałem ją jak najszybciej zakończyć czując nie tylko złość ale i żal. Powiedziałem część tego, co myślę, choć wątpiłem by zrozumiała choć słowo przez tępo jakim mówiłem.- Jadę, cieszysz się? Pewnie tak, skoro nawet nie przyszłaś się pożegnać z własnym synem. Co z ciebie za matka? Wolałbym żeby to tata żył, sory, ale ty nie nadajesz się na rodzica. Nie powinnaś mieć nawet roślinki. Zostawię Ci trochę pieniędzy na koncie, nie bierz ich dla siebie tylko dla Nicole i Allen'a. Twoja twarz i tak wygląda jak jeden wielki botoks, jak wstrzykniesz sobie więcej będziesz wyglądać jak napełniona wodą plastikowa torebka. Pa.- Rozłączyłem się szybko, z zadowoleniem oddając komórkę siostrze, która była aż czerwona ze złości. Po Allen'ie natomiast nie było widać nic. Odwrócił tylko wzrok i poszedł schodami na górę, zapewne do swojego pokoju, rzucając w moją stronę szybkie "przyjedź kiedyś tam".- Sama chciałaś.- Zmierzwiłem włosy dziewczynie.- Idę..Pa.- Odprowadzając mnie swoim zabijającym wzrokiem, nie powstrzymała się i pomachała wykrzywiając usta w uśmiechu. Wsiadłem z powrotem do żółtego auta i pojechałem. Kierowca był miły, rozmowy się nam kleiły jak z nikim innym dotąd. Widać, że był kawalarzem, gdyż całą drogę żartował z innych kierowców, z innych ludzi, z rządu, zwierząt, kobiet... a do tego stara, acz piękna płyta z przebojami z lat 60'.Dla tego te kilka godzin skróciło się o połowę, a nim się obejrzałem musiałem żegnać się ze starszym mężczyzną. Zabrałem torby z bagażnika i dziękując za przewóz, wysiadłem. Hype wyszedł jako pierwszy, za nim Keira. Przede mną droga na parking, gdzie miał czekać mój motocykl, oraz średniej wielkości pies siedzący pod płotem, który machając ogonem przywitał się moimi zwierzami, a następnie ze mną. Sięgając do jej głowy, by pogładzić miękką sierść, dojrzałem wisiorek z napisem "Saba".- Hej Saba.- Uśmiechnąłem się szeroko.
- O, ty jesteś właścicielem Trotter'a?- Ujrzałem mężczyznę, na oko w średnim wieku choć dojrzeć można było siwe włosy wyłaniające się z ciemnej brody.- Phaul, stajenny.- Przedstawił się.
- Witam, mam rozumieć że Calev dotarł cały i zdrowy?- Uścisnąłem jego rękę.
- Cóż, jest trochę senny ale to nic takiego. długa podróż każdego by zmęczyła.- Mój Calev źle się czuje? Kim byłbym gdybym nie odwiedził tego pięknego istnienia.
- Na pewno do niego wpadnę, wie Pan gdzie znajdują się pokoje?- Uniosłem w górę walizki, a ten, z chęcią zaprowadził mnie do budynku z pokojami. Szybko poszło mi rozgaszczanie się w moim nowym miejscu spania, psom chyba także przypadło do gustu. Wyjąłem ze sporej siatki cztery miski i wypełniłem je pożywieniem oraz wodą. Miałem zamiar iść do ogiera...to było w miarę proste, dzięki mojej orientacji w terenie. Omijałem właśnie małe krzaczki, które prowadziły mnie do głównego wejścia stajni. Dochodziło stamtąd niespokojne rżenie, co sprawiło że przyspieszyłem chód. Mój wierzchowiec niespokojnie rozglądał się po sąsiednich boksach.- Hej, hej, nie bądź niemiły.- Powiedziałem spokojnym głosem, sięgając ręką w jego stronę. Podszedł, dzięki czemu mogłem go pogłaskać po karku, czyli tam, gdzie lubi najbardziej.- Dzięki.- Szepnąłem w jego stronę.
Oboje usłyszeliśmy wolne kroki z zewnątrz. Odwróciłem głowę, napotykając przeszywający wzrok i lekki uśmiech nieznanego mi, jasnowłosego chłopaka.
- Słyszałem go aż z parkingu.- Zaśmiał się cicho- Fox Trotter?
- Fox Trotter.- Powtórzyłem, kiwając głową. W tym momencie, kolejne odgłosy dało się usłyszeć dwa lub trzy boksy dalej, po przeciwnej stronie.
-...Taak, a to moja mieszanka.- Westchnął ciężko- Od kiedy tu jesteś?- Spytał nie odwracając się.
- Od godziny? Może dwóch. Jestem...- Zaciąłem się.
- Victor.- Wyprzedził mnie.
- No tak, Ainsley.

Victor?

Informuję, jest 2237 słów. c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz