wtorek, 21 listopada 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

Spać. Samemu? Nadal tutaj leżysz, Joshua. Spać z tobą? Nie mógłbym. Stykaliśmy się ramionami. Wciąż nie byłem pewny, czy po prostu nie chciałem całkowicie odbierać mu mojej bliskości, czy sobie jego. Aktualnie liczyło się to, że czułem jego ciepło, które oblewało mnie falą spokoju... Nie. Ukojenia. To dobre słowo. Moje wszystkie nerwy i zmartwienie potrafiła ukoić tylko jego obecność. Potrafiłem wtedy zajmować się wyłącznie nim, na jego osobie skupiać całą uwagę, zmysły i wtedy nie pozostawało miejsca na wspomnienia, które powodowały ból. A w tamtym momencie, po raz pierwszy od czterech lat, nie chciałem go czuć, a to z kolei budziło we mnie wewnętrzny strach, którego nie wiedziałem jak stłumić. Sięgnąłem dłonią do jego włosów i zaczesałem je do tyłu. Były taki miękkie i miłe w dotyku, pachniały jabłkami i miętą.
- Chce ci się spać? - zapytałem cicho, oplątując kosmyki wokół palców. Uśmiechałem się delikatnie do niego.
- A tobie? - szepnął, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Powoli pokręciłem głową. Byłem zbyt pobudzony, żeby nawet pomyśleć o pójściu spać.
- Ale, jeśli ty chcesz, to leć do pokoju - odparłem, cicho wzdychając. - Jutro wychodzimy w końcu.
- Co by się stało, gdybym powiedział, że też nie chcę spać? - uniósł brew.
- Gdybyś to powiedział - dotknąłem palcami jego ust... Jego miękkich, ciepłych, pociągających ust. - To zabrałbym cię w pewne miejsce, ale tylko na chwilkę, bo musimy się wyspać.
- Co to za miejsce? - zmrużył oczy, co wydawało mi się w tamtym momencie bardzo słodkie.
- Zobaczysz... Tylko powiedz, że chcesz - przybliżyłem swoją twarz do jego.
- Chcę - szepnął jeszcze ciszej.
- To chodź - pocałowałem go. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Czułem jakby to było dla mnie jak powietrze. Po chwili jednak się od niego oderwałem. Nie chciałem, aby trwało to zbyt długo, ponieważ bałem się, że później nie będę mógł się powstrzymać. Wstałem i pociągnąłem go za sobą.
Dosyć niechętnie i ciężko się podniósł i powlókł za mną. Gdy wyszliśmy z pokoju stało się coś niezwykłego. Joshua splątał palce naszych dłoni. Jak dawno nie chodziłem z nikim za rękę... Chyba od ostatniej nocy przed szpitalem. Pamiętam jeszcze jego dotyk. Żal ścisnął mi gardło. Zatrzymałem się i spojrzałem na nasze dłonie. Josh chciał swoją cofnąć, lecz go powstrzymałem, delikatnie mocniej ją ściskając. Czułem jak łza zakręciła mi się w kąciku oka. Zacząłem szybko mrugać, żeby nie pozwolić jej wypłynąć.
- Miles? - zapytał szeptem Josh. Słyszałem to zmartwienie w jego tonie.
- Nie pytaj Josh - pociągnąłem nosem, a po chwili westchnąłem. - Po prostu... Ja... Nie oczekuj za dużo. Na wiele rzeczy ci nie odpowiem. Nie teraz. Może nigdy. Nie licz na przyszłość, bo nie chcę cię zranić - przysunąłem się i powoli, delikatnie złączyłem nasze usta.
Nie pytał. Tak było lepiej. Tak mi się przynajmniej wydawało. Bałem się momentu, kiedy zapyta, a wiedziałem, że może taki nastąpić. To co zakazane ciągnie nas najbardziej. Nie oszukujmy się. To rodzi w jego głowie tysiące pytań, na które odpowiedzi nie może szukać. Wiem, że chce zapytać i jestem mu wdzięczny, że tego nie robi. Sam mogę mu się odwdzięczyć tylko okrutną szczerością. Okrutną, że ona może mu pomóc. Może dzięki temu będzie mniej bolało, kiedy to się skończy. A skończy się. Musi się skończyć.
Koniec.
To takie dziwne słowo.
Powodujące szczęście albo ból. Niezwykłe w pewnym sensie.
OBRZYDLIWE.
Nienawidzę go.
Zeszliśmy cicho ze schodów. Ja szedłem pierwszy prowadząc go za sobą. Nadal napawałem się jego ciepłem. To takie dziwne, że cały czas zwracałem na nie uwagę. Jakby to było dla mnie coś zupełnie nowego. A może tylko zapomnianego? Przyzwyczaję się. Przyzwyczaję i będę nad tym panował. Mogłem się przyzwyczaić do dziewczyn na jedną noc, to do tego też się PRZYZWYCZAJĘ. Dałem Joshowi jedną z bluz z mojej zaskakująco dużej kolekcji i sam założyłem inną, a na nią lekką kurtkę. Widziałem ten uśmieszek chłopaka i nie omieszkałem spiorunować go wzrokiem. Spuścił głowę, a ja zachichotałem cicho i objąłem go ramieniem.
- Jesteś słodki - szepnąłem mu do ucha i wyszedłem z domu. Po chwili dołączył do mnie, zamykając za nami drzwi. Stanął obok mnie. Spojrzałem na niego, a po chwili przeniosłem wzrok na już bezchmurne niebo. Było pełne migoczących gwiazd, które układały się w cudowne konstelacje... Usiadłem na chodniku, wyciągając przed siebie nogi, które znajdowały się już na ulicy. Ponownie spojrzałem na chłopaka, który przyglądał mi się zdziwiony.
- To... nigdzie nie idziemy? - zapytał zdziwiony.
- Cóż... nasza fascynująca podróż do tego cudownego miejsca się zakończyła - poklepałem dłonią płytkę, obok mnie. - Siadaj - zrobił to po dłuższej chwili namysłu. Jakby zastanawiał się czy żartuję i czy przypadkiem nie jestem psychopatą lub innym wariatem.
- Ładne to cudowne, magiczne miejsce - zaśmiał się.
- Owszem. Bardzo je lubię - uśmiechnąłem się. - Wiesz... - zawahałem się. Właściwie to nie wiedziałem po co chcę mu mówić o takich nieważnych szczegółach z mojego prywatnego życia. Życia, które się zakończyło. Właściwie to umarłem dwa razy, lecz wyłącznie duchowo. Pierwszy raz w szpitalu przy łóżku... przy łóżku, na którym umierała miłość mojego życia. Przeze m... nieważne. Nie chcę płakać. Nie chcę cierpieć, nie chcę do tego wracać. Nastała era, kiedy mnie nie było. Siedziałem przy stole, a rodzice krzyczeli do mnie, aby wyciągnąć mnie z zamyślenia. Bezskutecznie. Nigdy wcześniej nie byłem w takiej otchłani i już raczej nie będę. Było to szczególne miejsce w mojej podświadomości. Znajdował się tam tylko jeden obraz, który prześladował mnie przez kolejne noce. Obierając sen. Przywołując koszmary. Powodując... Dopiero Jules mnie namówił na akademik. Wyjechaliśmy do Szkocji. Było... Było... Było... Nie było lepiej. Było znośnie... Jeśli można było tak nazwać mój stan, w tamtym momencie. W Szkocji odrodziłem się do pracy i studiów. Stałem się pracoholikiem, perfekcjonistą, działaczem i w pewnym, nietypowym sensie społecznikiem, żeby nie mieć czasu na myślenie. Aż to tej chwili. Teraz siedzieliśmy na chodniku, na moim osiedlu, tuż po deszczu. Było go jeszcze czuć, jakby przed chwilą przestał padać. Wszędzie panowała ogłuszająca cisza, ponieważ znajdowaliśmy się w wystarczającej odległości od centrum, aby to było możliwe.
- Co wiem? - zapytał tak cicho, że ledwie dosłyszalnie. Spojrzałem w niebo.
- Spędziłem tutaj najlepsze chwile mojego życia, ale także te najgorsze. To taki rodzaj ucieczki. Cisza. Spokój. Ciemność. Gwiazdy - westchnąłem.
- Znasz się na nich? - zainteresował się.
- Chodzi ci o konstelacje? Tak - pokiwałem głową. - Chciałbyś, żebym ci pokazał niektóre?
- Bardzo. Miles - moje imię mówił w taki sposób, że przeszedł mnie aż dreszcz. Coś mi to przypominało. Pewną sytuację, która miała miejsce również pewnego sierpniowego wieczoru. Zbieg okoliczności, który miał dla mnie dosyć duże znaczenie.
- To patrz - uniosłem rękę i wskazałem palcem na gwiazdę polarną. - Widzisz gwiazdę polarną?
- Tak - szepnął.
- Tutaj masz Małą Niedźwiedzicę, na dolę Kasjopeję - wskazywałem kolejne gwiazdy, pokazując kształt wymienianych przeze mnie konstelacji. - O! A to jest Korona Północna. Tutaj Andromea...
- Mhm - szepnął. Przestałem na chwilę mówić. Przygryzłem wargę i powoli. Bardzo powoli. Patrzył na mnie.
- Miałeś patrzeć w gwiazdy...
- Ty jesteś lepszym widokiem i twoja fascynacja - uśmiechnął się.
- Po prostu... dawno nikomu tego nie pokazywałem. W ogóle prawie nikomu. Nawet Jules nie wie, o tym moim fiole na punkcie gwiazd. Najbardziej interesuje mnie to, że właściwie to możemy patrzeć tylko na światło, które jeszcze płynie na ziemię, a ta gwiazda tak naprawdę wygasła. Patrzymy w przeszłość, ponieważ te odległości są tak ogromne, że jeszcze nie możemy tego zobaczyć. One są takie ogromne, takie piękne i pełne światła. One są światłem, rozumiesz Joshua? - spojrzałem na nie rozognionym wzrokiem. Czułem, że taki był.
- Rozumiem, Miles - chyba nigdy to w jaki sposób wypowiada moje imię, nie przestanie na mnie działać. - Takie światło bije też od ciebie...
- Nie - pokręciłem głową. - To nieprawda. To tylko... Po prostu ja... Nie chcę martwić rodziców i tak mają swoje problemy. Nie mogę być tak skończonym egoistą.
- Nie jesteś egoistą - zmarszczył brwi niezadowolony.
- Jestem Jossy - szepnąłem. - Każdy nim w pewnym procencie swojej egzystencji jest.
Spojrzałem w gwiazdy. Usłyszałem jego westchnięcie, a po chwili oparł głową o moje ramię. Poczułem jak zadziera ją do góry. Naszła mnie ochota na wypowiedzenie kilku słów. Bardzo prostych... Chcę cię pokochać Joshua. Zacząłem się nad nimi zastanawiać. Mówię mu, że nie chcę i nie mogę. Mówię to sobie. Wmawiam to całemu otaczającemu mnie światu. Czy to prawda? Prawda była taka, że nie wiedziałem. Miałem mętlik w głowie. Rozsądek mówił, że mogę zostać ponownie zraniony, a serce błagało o miłe słowo, spojrzenie, uczucie. Chciałem znowu czuć, a mimo to trząsłem się na samą myśl o tym. Bałem się, a ten strach powodował, że uciekałem od tego. Znajomość z Joshuą była pod pewnym względem przełomem w moim życiu. Był drugim chłopakiem, z którym... Był drugim chłopakiem, którego chciałem poznać pod każdym możliwym względem. To już zaangażowanie. Nie powinienem tego robić.
- Jutro ruszamy dalej w drogę - odparłem w końcu. On tylko coś cicho mruknął. Spojrzałem na niego. Miał przymknięte oczy. - Joshua... - objąłem go ramieniem i oparłem o siebie, przytulając. Nie mogłem zrozumieć jak po wypracowaniu tak doskonałego pancerza, muru, ten chłopak mógł po prostu wtargnąć w moje życie i po kilku dniach stać się jego centrum. Nie mogłem powiedzieć, całkiem przystojne centrum. - Joshua - dłonią gładziłem jego policzek. - Josh, chodź, idziemy spać. Zamarzniesz mi tutaj, jak będziemy tak dalej siedzieć.


Josh?
Pysiu, nie zasypiaj mi!

1557 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz