czwartek, 2 listopada 2017

Od Zaina cd. Brooke

Nie wytrzymam ani chwili dłużej nic nie robiąc. To dla mnie męczarnia. Nie mogłem nic nie robić. Nie potrafiłem nic nie robić. Pogrążenie w nudzie. Okropność. Powiedzieć dziecku, żeby było grzeczne jest łatwo. Ale ono nie zawsze słucha.
- Słuchaj... - przeciągnąłem po chwili ciszy, podczas której dziewczyna zamknęła oczy i zdążyła się ułożyć. Cicho mruknęła w odpowiedzi - Ile czasu zamierzasz spędzić w takiej pozycji?
- Jeśli pytasz o to czy możesz się ruszyć to nie. Nie ma mowy abym zrobiła to teraz.
- Potrzebuję kawy - jęknąłem, wplatając palce w jej włosy.
- Przynajmniej zaśniesz i nie będziesz upierdliwy.
- Właśnie będzie całkowicie odwrotnie... - uniosła głowę do góry.
- A ty przypadkiem już nie piłeś? - pokręciłem delikatnie głową - Dobrze. To jaką ci kawę zrobić? - nie prosiłem ją o zrobienie kawy, ale skoro już padła taka propozycja, dlaczego miałbym nie skorzystać?
- Chciałbym mocną, a jednocześnie delikatną, która uczyniłaby moje wnętrze jeszcze piękniejszym niż jest. Przewróciłaby do góry nogami, by otworzyć dla mnie świat pokusy, czułości i niepohamowaną moc... - usiadła, zwieszając nogi na podłogę i powoli odwróciła się w moją stronę. Nie wiedziała czy ma się zaśmiać czy utrzymać to pytające spojrzenie.
- To może ja ci po prostu wódki naleję? Kto jest kobietą w tym związku?
- Kawy z wódką jeszcze nie piłem - zastanowiłem się - Ale jesteś za niska żeby sięgnąć butelkę - klepnęła mnie po udzie.
- O nie. Za to idziesz sam sobie zrobić - zaśmiałem się i wstałem z łóżka - I przychodzisz tu, bo inaczej będę bardzo zła.
- Bardzo?
- Bardzo. Nie ryzykuj - zabrała moją bluzę i się nią okryła.
- Co chwila to robię - wzruszyłem ramionami.
- Masz dziesięć minut - wskazała drzwi.
Robiąc sobie napój, który ma mnie utrzymać przez cały dzień, zabrałem także coś do przegryzienia dla siebie. I wcale nie po to by zrobić na złość dziewczynie. Bo ja jestem miły, grzeczny, uprzejmy i wcale nie złośliwy.
Wróciłem na górę, według rozkazu księżniczki.
- Co to? - oparła się o mnie i spojrzała na mnie jakbym zrobił jedną z tych mniej normalnych rzeczy.
- Wafelek - odparłem bezceremonialnie i biorąc gryza, uniosłem spojrzenie do góry.
- No chyba sobie żartujesz.
- Z tego, że mam wafelka? - zacząłem się z nią droczyć. Tak, oczywiście wiedziałem, że nie powinienem, ale jak ona sama by to stwierdziła - siła wyższa.
- Daj trochę - zmierzyłem ją całą i skrzywiłem się, powoli kręcąc głową. Miałbym się podzielić wafelkiem. Chyba tylko z drobną opłatą.
- Nie. To moje.
- Mówiłeś, że nie masz.
- Żartujesz? To moje królestwo. Tu jest wszystko. Prócz stacji kosmicznej.
- Więc dlaczego tu nie mieszkasz?
- Wiesz jakim problemem jest zrozumieć Amerykanina? Ten to zawsze inaczej zrobi. Anglia stanowi dla mnie dom, przyciąga jak magnes. Mimo tego, że posiadam dobrze płatną pracę, przy której nie muszę się przepracowywać, to jednak moje miejsce zawsze było za oceanem. Po drugie szkoła i rodzina zobowiązują. Poza tym, ten dom posiada ciekawą historię.
- Mam pomysł... Oddasz mi tego wafelka i opowiesz, co? - wyciągnęła rękę do przodu, ale odsunąłem moja przekąskę.
- Ale co?
- Tą ciekawą historię.
- A po co ci wiedzieć?
- Bo jest ciekawa.
- Mogę opowiedzieć, ale wafelka nie oddam. Dostaniesz jedną ósmą.
- Połowę.
- Bo się zakrztuszę. Nie pertraktuj ze mną. Bierzesz tyle ile daję albo wcale.
- To chociaż jedną czwartą.
- Jedną czwartą już zjadłem.
- Ale ja potrzebuję czekolady...
- I po co ja się ładuję w jakikolwiek związek? Mogę zostać całowiecznym singlem, który nie słucha marudzenia kobiety.
- Bycie kawalerem jest niemodne.
- Pff. Jestem najprzystojniejszym facetem w całej szkole. Ba, takiego nie znajdziesz w żadnym kraju, nigdzie. Miły, szarmancki i przy tym nie zanudzam na śmierć. Denerwuję do możliwej granicy, ale zauważ moja droga, że unikam problemów niczym... tu powinno znaleźć się jakieś pasujące porównanie, ale przychodzą mi do głowy same głupoty, więc oszczędzę ci słuchania tego.
- Umrę za chwilę. I to nie z powodu tego, że boli mnie wszystko, ale ze śmiechu
- A widzisz! W dodatku zabawny.
- Rozumiem, że oczekujesz przyznania z mojej strony? - uśmiechnąłem się, a ona pokręciła głową. Ale jak to?
- Potwierdź.
- Nie.
- Potwierdź.
- Odmawiam.
- Oddalam ten sprzeciw.
- Sprzeciw wobec oddalania sprzeciwu.
- Tak? Ja ci dam stawianie się, złośliwa zołzo jedna - objąłem ją rękoma i przewróciłem na bok - Teraz musisz przyznać - wyszczerzyłem się, łaskocząc ją w bok. Roześmiała się, ale po chwili delikatnie mnie odepchnęła i spojrzała spod przymrużonych powiek.
- To jest przemoc w związku! Mam prawo zgłosić to odpowiednim służbom. I to nie tylko znęcanie się fizyczne, ale i psychiczne - znawczyni.
- Jak potwierdzisz to cię puszczę - z powrotem oparła głowę o łóżko.
- A to już jest szantaż.
- Muszę ci przekazać smutną wiadomość. Ten pokój jest tak oddalony, a te ściany są na tyle grube i nieprzepuszczalne dla dźwięku, że żaden sąsiad cię nie usłyszy. Więc mogę zrobić coś gorszego - wyszeptałem.
- Nie, nie, nie... zemszczę się. Jeszcze nie wiem jak, ale zobaczysz, ten przyjdzie szybciej niż myślisz - uśmiechnąłem się szeroko. Oczywiście, że nie nadejdzie. Prędzej się obrazi i zapomni niż odegra. Chyba, że wynajdzie kogoś do pomocy, wtedy mogę czuć jakieś tam niebezpieczeństwo z jej strony. Ucałowałem jej szyję, w tym samym momencie słysząc rozbrzmiewający w całym domu dzwonek do drzwi. Podniosłem głowę i unosząc brew, wpatrywałem się w pusty korytarz, jakby za chwilę coś miało mi objawić odpowiedź na nasuwające pytanie - Chyba jednak ktoś usłyszał - dziewczyna wyszeptała tuż obok mojego ucha. Zmrużyłem oczy, na moment rzucając jej przejściowe spojrzenie, do chwili, gdy znowu nie rozbrzmiał dźwięk dzwonka wraz z pukaniem. Miałem wrażenie jakby za drzwiami stał facet od marketingu i z niecierpliwością czekał aż sprzeda coś badziewnego naiwnemu klientowi, wspomagając się idealnie dobranymi słowami.
- Zamówienie czy jak? - mruknąłem sam do siebie, a Brooke odpowiedziała mi wzruszeniem ramion.
- Na twoim miejscu poszłabym zobaczyć i otworzyć - oczywiście, że nie chodziło jej o to bym po prostu tam poszedł i zobaczył, lecz o to, abym ogólnie wyszedł i w końcu puścił.
- Wracam tutaj za minutę i nie próbuj zakluczyć drzwi - posłała mi niewinny uśmiech, który odwzajemniłem i poprawiając założoną przed chwilą bluzę, zszedłem na dół.
Czy naprawdę nie było lepszego momentu? Mógł przyjść nie całą godzinę temu, a tak pomijając, gdzie jest Mason. I dlaczego wpuścił kogoś aż do samych drzwi?
- Ostrzegam, że jeśli jesteś facetem z ofertą albo moim cudownym fanem to lepiej odejdź albo szukaj ogromnego faceta w garniturze. Pomoże ci dotrzeć do bramy
- Zain, jeśli za pięć sekund nie otworzysz tych drzwi, to sama się tam dostanę i ci przyleję, ale to tak, że cały dom będzie należał do mnie - poznaję ten głos. I poznaję rodzaj zwracania się. Poznaję dobór słów, a już przede wszystkim to charakterystyczne podkreślanie akcentów słów. Otworzyłem drzwi, delikatnie zdezorientowany.
- Jennifer!?
- Cicho. Zanim coś powiesz... od dziesięciu minut stoję przy bramie jak jakaś włóczęga, bo nie raczysz odebrać telefonu. Od pięciu dochodzę tutaj, bo oczywiście wysłałeś Masona gdzieś do centrum i od trzech koma dwudziestu sekund czekam pod drzwiami. A teraz się tłumacz, bo jesteś ubrany, wnioskując po twoim wyglądzie zdążyłeś się ogarnąć już z dwie godziny temu, a cudownie pozostawiony zestaw mojej zastawy na zakupionym przeze mnie stoliczku przed ogrodem wskazuje, że jesteś tu dłużej niż dzień. Tłumacz się - minęła mnie w przejściu i stanęła w korytarzu, przechylając delikatnie głowę na bok.
Definicja Jennifer - wysoka szatynka, farbowana na ciemny blond, z charakterem jak nóż po ostrzeniu, a gdy jej coś nie pasuje to gorzej niż wstawanie rano po imprezie, w której pomieszało się wszystkie możliwe drinki. Ładna aczkolwiek wątpię aby jakikolwiek facet wytrzymał z nią dłużej niż dwa miesiące. I taka prawda. Jej najdłuższy związek to dwa miesiące i jeden dzień. Założyłem się z nią, że jeśli to pobije, oddam jej całe mieszkanie w Bel Air, do czego zapewne nigdy nie dojdzie, bo ma drugie, własne w Nowym Yorku. A tym zajmuje się na czas mojej nieobecności, czyli ostatnio prawie zawsze. Dlatego uważa, że należy jej się połowa. Oczywiście wszystko robi z czystej złośliwości i dla żartów. To się nazywa moje szczęście. Kim jest dla mnie? Na co dzień pozazawodową menadżerką od spraw osobistych. Kiedyś należała do branży, ale wylali ją za zachowanie, podali do sądu, a ona sama zrezygnowała z tej pracy, tłumacząc, że nie ma siły na użeranie się z gwiazdkami, które nie potrafię przyjąć krytyki na siebie. Co za ironia losu. Nadal dziwię się, że jeszcze mnie nie zadźgała jeśli chodzi o jej zdanie w kwestii przyjmowania krytyki. Jenny zrezygnowała z menadżerstwa na rzecz prowadzenia przedsiębiorstwa w banku znajdującym się w Stanach. Nic dodać, nic ująć.
- To mój dom, więc spędzam tu wakacje? - zamknąłem drzwi.
- Czekaj chwilę, który dzisiaj jest... - spojrzała na telefon - Ty nie powinieneś przypadkiem wracać do szkoły? - to miało zabrzmieć i wyglądać poważnie, ale można było zobaczyć tę krztynę złośliwości w jej oczach.
- Już ci mówiłem, powtarzałem z milion razy... To, że jestem młodszy o dwa lata, nie znaczy, że masz mnie traktować jak szczeniaka. Zresztą... miałaś wrócić tutaj za dwa dni. I z tego co wiem to do swojego domu - skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. Pokręciła głową ze skrzywieniem, niby przyznając mi rację.
- Wsiadłam w samolot, który lądował na lotnisku w Kalifornii. Bliżej jest, co prawda drożej, ale wszystko na miejscu... - oparła ręce na biodrach i odwróciła się w moją stronę, mierząc mnie przeszywającym, czyli takim jak zawsze, spojrzeniem - Dlaczego ty mi nic nie mówisz? Ja ci powtarzam, że jest takie coś komunikatory, a ty nawet teraz nie wspomnisz, że mam się uspokoić.
- Co chwilę ci to powtarzam. Ale wiesz... nie przeszkadza mi, jak wyjdziesz na czyiś oczach nieco inaczej niż chcesz. Poczekaj, pójdę poinformować ją, że mam w domu histeryczkę, gotową na zrobienie mi sceny, tylko dlatego, że stała przed drzwiami - zaśmiała się nisko.
- A żebyś wiedział. To wyglądało mniej więcej tak... Właśnie wracałam z Singapuru, gdy nagle dowiedziałam się, że mój przyrodni, niezłączony w żaden sposób więzami krwi braciszek postanowił przybyć do Kalifornii. Ale żeby napisać do mnie jakąkolwiek informację to już nie łaska - w czasie, gdy wylewała swoje wywody, ja wróciłem na górę, wszedłem do pokoju i zamknąłem drzwi. Brooke właśnie wyrzucała papierek od wafelka, mojego wafelka, którego rzecz jasna bym dokończył. Gdyby tylko był.
- Mówiłem żeby wracać. Teraz nie przeżyję z pewnością większą niż sto procent.
- Kto to?
- Jennifer. Raz na jakiś czas, częściej niż ja, przyjeżdża tutaj i przez jakiś czas mieszka. Wróciła wcześniej. A zamierzałem tego uniknąć -
- Przecież to twój dom.
- To tak jak tobie powiedzieć, że to mój wafelek - uniosłem brew, na co się uśmiechnęła i wzruszyła ramionami - Wiesz co... im szybciej cię pozna, tym szybciej da mi spokój. Nie, że jej nie lubię, ale jest w stanie bardziej grać mi na nerwach niż ty - posłałem jej buziaka.
- A co z moim nieruszaniem się choć nie wiem co? - zrobiła smutną minę. Podszedłem i wyciągnąłem rękę w jej stronę.
- Usiądziesz sobie na słoneczku i dostaniesz ode mnie tego upragnionego wafelka, którego i tak mi bezczelnie zjadłaś - uśmiechnęła się i chwytając mnie za dłoń, wstała - A ja w tym czasie spróbuję się nie utopić w basenie i uniknąć Jennifer.
Dziewczyna nawet nie zwróciła większej uwagi na nas, poza przywitaniem się. Posyłając mi spojrzenie, które mówiło o tym, że nasza rozmowa się jeszcze nie skończyła.
- Wygląda na sympatyczną - Brooke podeszła do basenu, siadając na jego krawędzi i zwiesiła nogi.
- Czasem myślę, że to diabeł w pięknej oprawie. Ty też wyglądałaś na sympatyczną. A tu okazała się złośliwa księżniczka. Jak widać, czas pokazuje prawdę - uśmiechnąłem się, podchodząc bliżej.
- Tu akurat się zgodzę. Bo w akademii nie powiedziałabym, że jesteś zdolny do na przykład próby naruszenia swojego zdrowia i życia poprzez skok z mostu.
- Długo będziesz mi to wypominać? Przecież bardzo ładnie przeprosiłem - podparłem się rękoma o krawędź basenu. Uśmiechnęła się chytrze, przejeżdżając ręką po mojej szyi.
- Do momentu, gdy mi się to znudzi - odepchnęła mnie do tyłu i zaśmiała się. To był śmiech rodem z horroru.

Brooke?
Teraz mogę ze spokojem wstawić

2041 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz