piątek, 3 listopada 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Bardzo rzadko mi się zdarza, że grzebanie widelcem w jedzeniu stanowi dla mnie najbardziej interesującą czynność, jaką mógłbym w danym momencie wykonywać. Kiedy Hailey, a za nią jej matka wyszły, właśnie nadeszła taka chwila. Czułem jak wzrok pana O'briena niemal wywierca dziurę w mojej głowie. Panowała między nami cisza. Co ja miałem powiedzieć? Chyba jednak nadal za dużo się zastanawiam i staram się przewidywać.
- Jeśli oczekuje pan jakiejś skruchy, przeprosin czy czegoś podobnego... - westchnąłem unosząc wzrok. - To się pan nie doczeka. Nie żałuję.
- Cieszy mnie to - odparł spokojnie biorąc kolejny kęs potrawy, której nie zdążył skończyć przed wiadomością o ciąży Hailey.
- A tak mniej więcej co? - zdziwiłem się.
- Że nie żałujesz. To chyba byłby najgorszy scenariusz, jaki mógłbym sobie teraz wyobrazić, a skoro nie żałujesz i ją kochasz... Bo kochasz?
- Tak - odparłem niemal automatycznie, a właściwie naturalnie. Po prostu to czułem, jak nic nigdy wcześniej.
- Właśnie, kochasz ją, więc tragedii nie ma. Tylko... wiesz, że to wymaga jakiegoś... jakby to powiedzieć...
- Zobowiązania? - uniosłem brew. - Widzi pan jeszcze nie miałem okazji jej się oświadczyć - zaśmialiśmy się oboje. - Imponuje mi pan.
- Moim spokojem? - zapytał, a ja potwierdziłem skinięciem głowy. - No tak, w domu to się tego nie naoglądałeś... Widzisz... Hailey była ruchliwym dzieckiem, które mniej więcej od gimnazjum kochało się w chłopcu, który mieszkał naprzeciwko nas i był istnym wulkanem kłopotów. Problemy te mnożyły się, kiedy wpadali do niego jego koledzy. Im większe dziecko, tym więcej ruchu, tarapatów, zmartwień. Z czasem idzie się przyzwyczaić.
- Jak będę nad granicą wytrzymałości, to będę się do pana zwracał o pomoc - odłożyłem wreszcie widelec i przestałem maltretować to biedne danie, leżące przede mną na talerzu.
- Zawsze chętnie was wysłucham. A już mówiąc o słuchaniu, to nie miałbym nic przeciwko, jakbyście nieco częściej do nas dzwonili.
- Tak, tak... wiem. Rozumie pan, po prostu... Czasem wszystko dzieje się zbyt szybko, a człowiek próbując nadążyć, zapomina nawet o tak ważnych rzeczach. Choć właściwie... - zamyśliłem się na chwilę. - To ważnych tylko dla Hail, ponieważ ja nie miałem kiedy wykształcić takich nawyków. Do rodziców nie zamierzam się odzywać, dziadkowie zawsze zajęci, zawsze pracujący. To takie nowe.
- Obawiam się, że nigdy nowe rzeczy nie skończą się pojawiać w twoim życiu. Mówię z doświadczenia - zaśmiał się.
- Niestety... - westchnąłem.
- Macie jakieś plany? - zapytał nagle mężczyzna.
- Tak. Może trochę mgliste, jednak myślę, że są całkiem przemyślane i z czasem nabiorą bardziej ostrych kształtów... - od razu wyjaśniłem wszystko w miarę możliwości. Ojciec Hailey uważnie mnie słuchał, przy okazji dawał rady i co jakiś czas kiwał głową, jakby potwierdzając, że rozumie.
- Zawsze czułem, że jesteś bardzo inteligentny i mądry życiowo - odparł, kiedy skończyłem moje skomplikowane tłumaczenie.
- To chyba ja powinienem słodzić przyszłemu teściowi - zaczęliśmy się śmiać. Rozmowa z tym człowiekiem wychodziła mi teraz bardzo naturalnie i swobodnie, pomimo że różnie między nami bywało. - Wie pan... chyba pójdę do Hailly. Sprawdzę co się tam dzieje...
- Martwisz się - stwierdził. To prawda. Zawsze chyba taki byłem... choć nie jestem do końca pewny. - Chodźmy. Ty pójdziesz do małej, a ja spróbuję zabrać żonę z powrotem na dół, co nie będzie proste.
- Coś o tym wiem - westchnąłem. - W końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Oj zdecydowanie - potwierdził. Skierowaliśmy się na korytarz i powoli weszliśmy po schodach na piętro. Drewno skrzypiało pod nami, prawie jak w domu moich dziadków. Myśl o nich nie dawała mi spokoju. Zazwyczaj też dowiadywali się dopiero co jakiś czas, co działo się w moim życiu przez dłuższy okres, jednak zatajenie takiej informacji nie było w moim stylu. To tak jakbym kłamał, a nienawidziłem okłamywać dziadków i w rezultacie robiłem to tylko, kiedy zależało to od ich dobra.
Nagle znaleźliśmy się przed drzwiami. To było jak raptowne obudzenie się ze snu. Mniejsza z tym. Chwilę z panem O'brienem patrzyliśmy na siebie, dopiero po chwili zdecydowaliśmy się zapukać. Ostrożnie zajrzałem do środka, ale to mężczyzna wszedł pierwszy. Pani Samantha siedziała na łóżku przytulając córkę. Trochę jej mąż musiał się namęczyć i naszeptać się do niej, aby w końcu zdecydowała się puścić Hail i wyjść z pokoju. Praktycznie wybiec. Mężczyzna wzdychając ciężko, ruszył za nią, zostawiając nas samych.
Podszedłem do łóżka i usiadłem w tym samym miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się matka dziewczyny.
- Hej śliczna - odgarnąłem jej włosy za ucho. - Wszystko będzie dobrze.
- Zmęczyło mnie to... - jęknęła. - To wszystko... to... tłumaczenie się...
- Wiem, - objąłem ją - ale to dla twojego dobra. Martwią się, chcą zrozumieć, ale jak już twoja matka uspokoi się, bo wszystko się unormuje.
- Lewis - szepnęła.
- Cicho - położyłem się na łóżku i przytuliłem ją do siebie, opierając podbródek tuż za jej ramieniem. - Kocham cię. Właściwie... kocham was.
- Mój romantyk - zachichotała.
- Tak, tak... już cichutko - mruknąłem jej do ucha.
- Zamierzasz iść spać? Teraz? - zdziwiła się i spróbowała odwrócić, co jej uniemożliwiłem przytrzymując ją w objęciu.
- Tak. Masz coś przeciwko spaniu ze mną?
- Nie, ale...
- Wolałbym bez tego "ale" - jęknąłem. - Lubię spać, szczególnie po wybitnie stresujących sytuacjach, a zostawienie mnie sam na sam z twoim tatą, czyli dorosłym mężczyzną, było taką sytuacją. Mógł różnie zareagować, a ja się nie znam na rozmawianiu z ludźmi mimo wszystko podobnymi do mojego ojca.
- No już spokojnie - zachichotała. - Przecież przeżyłeś.
- Tylko dzięki niebywałemu spokojowi twojego taty, którego coraz bardziej podziwiam... Fajną masz rodzinkę.
- Będę miała jeszcze fajniejszą - odparła.
- Bardzo się o to postaram - wymruczałem.

Hailey?
Dziś troszeczkę krótsze... niestety...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz