sobota, 25 listopada 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

- Nie powiedziałem ci... - nabrałem powietrza w usta i powoli je wypuściłem, zastanawiając się - Ponieważ jeszcze tego nie wiem, Joshuo.
- Jeszcze? - uniósł brew, ponownie upił trochę wody ze szklanki. To szkło to jednak ma szczęście. Tak bez najmniejszych problemów te mięciutkie usteczka mogą go dotykać i nikt nie zwróci na to uwagi. Nikt poza takim napaleńcem, którym jestem ja. Nie oszukujmy się, akurat panowanie nad popędem seksualnym przy Joshu, to nie jest dziedzina, w której jestem mistrzem. Najgorszy egzamin w Akademii Lotniczej wydawał się przy tym bułką z masłem.
- Jeszcze. Wszystko bowiem zależy od wielu czynników, a przede wszystkim...
- Od tego co powie twoja mama - skończył ze mnie z uśmiechem. Zamknąłem usta i ścisnąłem je w wąską kreskę.
- Czy ty właśnie próbujesz mnie w jakikolwiek sposób ukuć? - zdziwiłem się. - Tak zależy to tego co powie mama, ponieważ jak ustaliliśmy, jest chora, a mi zależy na jej zdrowiu oraz tym bardziej życiu, ponieważ to moja mama - odparłem nerwowo. Może nawet trochę za nerwowo, ponieważ zapanowała między nami długa, krępująca cisza, mącona tylko hasałem z zewnątrz domu. W końcu chłopak oderwał wzrok od szklanki i spojrzał na mnie. Skrzywił się i westchnął. Odłożył obok siebie szklankę i powoli podszedł do mnie. Stanął blisko mnie, a ręce ułożył na moich biodrach.
- Przepraszam Miles. To... to nie miało tak wyjść. Nie chciałem - odparł smutno, nie patrząc mi w oczy.
- To ja jestem zbyt nerwowy - mruknąłem. - Ale martwię się. Powinieneś to zrozumieć. Też miałeś kogoś kogo bardzo kochałeś i go straciłeś. Tylko ty się tego nie spodziewałeś, a ja każdego dnia żyję w strachu, że więcej nie usłyszę jej głosu - po moim policzku spłynęła łza, którą szybko wytarłem wierzchem dłoni.
- Wiem, prze... - przerwałem mu te słowa pocałunkiem. Delikatnie złączyłem nasze usta, przyciągając go subtelnie do siebie, aby oparł się o mnie biodrami.
- Przestań Josh. Teraz będę mieć wyrzuty sumienia - wytłumaczyłem po pocałunku.
- Zaraz, zaraz. To ja mam wyrzuty sumienia, że to powiedziałem - zdziwił się.
- No widzisz i teraz obaj je mamy. Trzeba coś z tym zrobić - przesunąłem dłońmi po jego torsie. Uśmiechnął się, patrząc na to co robię.
- W takim przypadku, któryś z nas mógłby przepraszać, a skoro mamy obaj wyrzuty sumienia, to niemożliwe - westchnął, robiąc smutną minkę.
- Możemy się co jakiś czas wymieniać... Tylko obawiam się, że nie mamy już na to czasu - odparłem, ponieważ zauważyłem nad jego ramieniem, że za oknem pojawił się samochód rodziców. Zawsze uważałem, że to strasznie urocze, że ojciec zawsze odwozi, a później przywozi mamę... a może martwi się nie mniej ode mnie?
- Zamierzasz im kiedyś powiedzieć... o nas... znaczy naszym układzie? - szepnął, domyślając się, o co mi chodziło.
- Cóż... obawiam się, że w aktualnej sytuacji, mama mogłaby mnie nazwać małym szataństwem i zmusić do rzeczy, na które na razie przynajmniej nie jestem gotowy, a może nigdy nie będę gotowy - wyjaśniłem, gładząc jego policzek.
- Więc udajemy grzecznych, małych chłopców? - zachichotał, składając na moich ustach jeszcze jeden, szybki pocałunek. Zaśmiałem się.
- Przecież my zawsze jesteśmy bardzo grzeczni... Jeszcze - szepnąłem mu do ucha i przygryzłem jego płatek, a przez niego przeszedł dreszcz.
- Groźba czy obietnica? - szepnął.
- Zdecydowanie obietnica i zdecydowanie szaleńczo, zmysłowo przyjemna i obezwładniająca obietnica, mój przystojniaku... A wiesz co jest najlepsze?
- Co takiego?
- Że niedługo znajdziemy się pośrodku pustkowia sam na sam i nikt nie będzie nam przeszkadzał - szepnąłem i odszedłem od niego, siadając po chwili przy stole. Akurat rodzice weszli do domu, żywiołowo o czymś rozmawiając.
- Cześć chłopcy - powiedziała mama, po wejściu do kuchni. Od razu podeszła do mnie, zgarnęła moje włosy i pocałowała mnie w skroń, uśmiechnąłem się szeroko. Podeszła do Joshuy, ale się zawahała. - Miałbyś coś przeciwko...
- Ja bym miał - wtrąciłem, przygryzając policzek od wewnątrz i robiąc zazdrosną minę.
- A kto by tam słuchał tego co ty tam mruczysz - jego również pocałowała ku mojemu najwyższemu zdziwieniu. Otworzyłem szeroko usta ze zdziwienia.
- Mamo! To dla ciebie obcy chłopak! - zauważyłem, a tata znikąd pojawił się w drzwiach.
- U wyczuwam ciekawą dyskusję - zaśmiał się, jednak oboje z mamą spiorunowaliśmy go wzrokiem, więc tylko machnął ręką i zniknął, prawdopodobnie poszedł się przebrać.
- Jaki obcy, przecież to Joshua - wzruszyła ramionami, co mnie niezwykle zirytowało. - Mieszka u nas już kilka dni, więc nie dokładnie jest obcy. Poza tym... Miles... możesz takie rzeczy wmawiać ojcu, ale kobiety mają szósty zmysł i wyczuwają nim uczucia.
- Jasne - prychnąłem. - Zdziwię cię, ale zazwyczaj do kolegów czuję przywiązanie, sympatię i zaufanie.
- Wtedy też tak mówiłeś - zauważyła, podchodząc do mnie i mierzwiąc mi włosy. - Zauważam pewne odpowiedniki zachowań w obu sytuacjach.
- Jesteś okropna!
- Ciesz się, że zostawiam ci wolną rękę do wyjaśnienia tej sytuacji - zaświertogała.
- No właśnie nie do końca - mruknąłem. - Stawiasz mnie niejako przed faktem dokonanym.
- Tylko troszeczkę - zaśmiała się, zaglądając do lodówki i szukając w niej czegoś.
- Tylko troszeczkę bardzo mocno - odparłem mrucząc niezadowolony.
- To chyba samo sobie zaprzecza - zauważył Joshua, a moja mama wybuchła śmiechem.
- I ty też Joshuo przeciwko mnie? - zapytałem.
- Powinno być Brutusie - zmarszczył brwi, a moja mama ledwo trzymała się ze śmiechu na nogach.
- Nienawidzę cię - mruknąłem do niego.
- A w to akurat nie uwierzę - wzruszył ramionami.
- Mówiłam! - krzyknęła triumfalnie mama.
- Do niczego się nie przyznaję i każdy sąd mnie uniewinni! - wrzasnąłem i jak poparzony wybiegłem z kuchni na korytarz, gdzie wpadłem na tatę.
- Przed czym uciekasz Milesik? - zapytał, przyglądając mi się uważnie.
- Przed odpowiedzialnością, powagą, zmuszaniem do okazywania uczuć oraz oblężeniem mojej bezpiecznej twierdzy - wytłumaczyłem gorączkowo.
- Kto cię oblęża? - zapytał poważnie.
- Ci dwaj spiskowcy z kuchni - mruknąłem. - Tato, muszę uciekać, ale mam nadzieję na sojusz.
- Oczywiście, a teraz idź, a ja będę cię osłaniał - puścił mnie, a ja minąłem go i wbiegłem na górę, pokonując w jednym skoku parę schodków. Przeleciałem przez korytarz i wpadłem do swojego pokoju. Chyba byłem bezpieczny. Miałem przynajmniej taką nadzieję. Westchnąłem patrząc na torby. Tak bardzo nie chciało mi się wyjeżdżać, z drugiej strony tak bardzo chciałem znaleźć się na tym pięknym pustkowiu z Joshuą... Rzuciłem się na łóżko, twarzą do pościeli. Ta moja mama to jednak sprytna konspiratorka. Czy naprawdę było po mnie widać, że Josh mi się podoba? Nie wydaje mi się, w końcu on nie wygląda, aby wcześniej to zauważył. Z drugiej strony mama zna mnie na wylot i wspierała mnie, kiedy byłem z Adrienem. Dosyć późno jej o tym powiedziałem, ale to niewiele zmieniło w naszej relacji. Z czasem ją tylko i wyłącznie wzmocniło. A teraz strzela mi w kolano. Przecież wie, że nikomu nie powiedziałem o Adrienie i skoro mnie tak dobrze zna, to powinna wiedzieć, że tym bardziej nie powiem o nim Joshowi. Przecież to proste jak drut, aż boli.
W końcu po długim czekaniu usłyszałem ciche, charakterystyczne skrzypnięcie moich drzwi.
- Miles? - szepnął chłopak wchodząc do pokoju. Cicho zamknął za sobą drzwi. Przekręciłem głowę, układając policzek na ciepłej pościeli.
- Co? Uznali, że najrozsądniej będzie wysłać ciebie, żebyś jakimś magicznym sposobem ściągnął mnie na dół? - zapytał ponuro.
- Właściwie uznaliśmy tak razem w trójkę - usiadł na łóżku obok mnie.
- Całkiem sprytnie... nie mogę powiedzieć... Wiesz, że to pewnego rodzaju test jest?
- Test na to czy jednak coś między nami jest? - zapytał niepewnie.
- W pewnym sensie tak - odparłem, wzdychając. Po chwili raptownie przewróciłem się na plecy, a Joshua uchylił się od mojego niezamierzonego ciosu ręką. - A co właściwie oni ci tam nagadali, co?
- Nic takiego - wzruszył ramionami, a wzrokiem gdzieś uciekł w bok.
- Joshua? - dłonią przekręciłem jego głowę, aby spojrzał na mnie.
- No nic... tak tylko się pytali jak mi się tutaj podoba i... ogólnie...
- Ogólnie? - uniosłem brew.
- Tak... ogólnie...
- Joshua, ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem, że ty coś wiesz. Zauważyłem też, że z tego pudła w rogu pokoju, w którym mieszkasz zniknęło pewne zdjęcie...
- Jak? - zdziwił się. - Było głęboko schowane...
- Oj Josh - zacząłem się śmiać.
- Co? - zapytał nadal zdziwiony i trochę jakby zdezorientowany. Uważnie mi się przyglądał, a ja nie mogłem powstrzymać śmiechu.
- Nie mogłem tego zauważyć, ale widziałem jak chowasz jakieś zdjęcie przede mną, a teraz to tylko potwierdziłeś, słońce - uniosłem się i go pocałowałem.
- Więc wiesz, że wiem, ale nie powiesz...
- To trudne Joshua - odparłem. Przygryzłem wargę, a później przeciągle westchnąłem. - Zajmijmy się może najpierw tym, co stanie się w najbliżej przyszłości. Pomińmy rozmowę z rodzicami oraz podróż do tego Swansea i przejdźmy do gwoździa programu. Ty, ja, esencja natury w Snowdonii i dzikie szaleństwo - zacząłem się śmiać.
- Dzikie szaleństwo? - zapytał niepewnie.
- Dzikie i niepowstrzymane - wymruczałem do niego, sunąc dłonią w górę po wewnętrznej stronie jegl uda.
- Jesteś straszliwie zmienny, wiesz? - westchnąłem, spoglądając na moją dłoń i czerwieniąc się.
- Wiem. Jednak patrząc z drugiej strony, jeśli byłbym zawsze poważny to prędzej czy później bym zwariował - wzruszyłem ramionami.

Joshua?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz