środa, 3 stycznia 2018

Od Zamiry CD Toddiego

Wydęłam zdenerwowana policzki i fuknęłam coś pod nosem. Położyłam ręce na biodra i zadarłam głową w górę, robiąc naburmuszoną minę. Nabrałam głośno powietrze i wypuściłam z świstem. Opanowałam buzujące we mnie emocje i spojrzałam na chłopaka, którego widocznie rozbawiła moja reakcja.
- Nie jestem jedną z tych słodkich dziewczynek, które jeżdżą na kucykach, zaplatają warkoczyki i uważają, że jak zeszły z lonży to są mistrzami świata na etapie olimpijskim. - podeszłam bliżej boksu wałacha i dałam mu do powąchania dłoń. Zoti zaczął ocierać się o nią chrapami i lizać. Uśmiechnęłam się pod nosem i pogłaskałam go po karym łbie. Todd stał za mną i lustrował dokładnie moje poczynania. Obróciłam się w jego stronę i zmarszczyłam brwi. - Po prostu byłam wychowana wśród koni, a miłość do nich była w moim drugim domy wszechobecna. Uczono mnie przywiązania i wbito do głowy, że jeśli będziesz kochać konia wystarczająco długo i mocno on zrobi to samo. Przywiązanie daje możliwość szybszego rozwijania się, wiesz?
Brunet wywrócił oczami i podszedł do swojego konia. Poklepał go po szyi roztrzepując króciutką grzywę wałacha.
- Widzisz, jest miłość, kwiatuszki i motylki - powiedział cynicznym tonem. Westchnęłam i zrezygnowana opuściłam głowę. Machnęłam ręką tak jakbym chciała powiedzieć "nie ważne". Wyraz naburmuszenia na mojej twarzy szybko zmienił się na promienny uśmiech, kiedy usłyszałam parskanie i rżenie Peq. Złapałam chłopaka za skrawek rękawa i pobiegłam z nim przez całą stajnie, na której końcu, w obszernym boksie stał mój cały świat. Zapiszczałam radośnie na widok mojej kobyłki i pośpiesznie zaczęłam otwierać boks. Rzuciłam się klaczy na szyje, jednocześnie dotykając ją po kłębie. Siwka położyła łeb na moim ramieniu, kłapiąc chrapami. Odsunęłam się i z kieszeni bluzy wyciągnęłam smaczki, które tak bardzo lubiłyśmy (Smaczki są zajebiste, zwłaszcza takie o smaku marchewkowym). Odwróciłam się w stronę chłopaka i z dokładnością prawdziwego uczonego przeprowadziłam analizę jego wyrazu twarzy. Ni to chytry uśmieszek, ni zażenowanie, a w sumie co ja się mam tym przejmować. Nauczyłam się, że ludzie to paskudne istoty, a konie są lepsze, tak samo gady, one to są najlepsze. Oparłam się łokciami o drzwiczki boksu i położyłam na dłoniach brodę. Wpatrywałam się w Toddiego z szerokim uśmiechem na ustach, jak na razie moje gadulstwo, przez które często byłam odrzucana w społeczeństwie, go nie odstraszało, to dobrze. Nie mam zamiaru go zostawić w spokoju, jest zbyt idealną ofiarą.
- Jestem aż tak ładny, że nie można oderwać oczu? - przerwał ciszę, a ja śmiejąc się ukryłam głowę w rękawie swetra.
- Oczywiście, przez twoje nieziemskie piękno nie umiem oderwać oczu od twojej twarzyczki. Jesteś zbyt przystojny by pokazywać się z kimś tak marnego pokroju jak ja. - zaszczebiotałam sztucznie i udając, że wycieram łezkę z kącika oka, wyszłam z boksu.

<Toddy? Patrz ja żyje>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz