niedziela, 21 stycznia 2018

Od Isabelle cd. Harry'ego

Delikatnie podskoczyłam na krześle, słysząc przekomicznie zmieniony głos Harry'ego.
- Kto to? - zapytał, a ja wzruszyłam ramionami, unosząc dłonie do góry i wyszukałam jego twarzy. Przejechałam palcami aż do samych włosów i zaczesałam kilka kosmyków pomiędzy nie.
- Nie wiem, musiałabym posmakować ust żeby wiedzieć - uśmiechnęłam się złośliwie. Mruknął pod nosem stanowcze nie i zjechał dłońmi do mojej szyi, które odepchnęłam - Aj! Masz zimne ręce - zaśmiałam się i uniosłam głowę do góry, patrząc na Harry'ego, uśmiechniętego tuż nade mną.
- Przepraszam, to przez mikrofon- pochylił się i pocałował mnie przeciągle. Zachichotałam.
- Bo mnie udusisz - wstałam i podeszłam, kładąc ręce na jego ramionach.
- Podobało ci się? - zapytał, a ja zastanowiłam się przez chwilę, trzymając go w niepewności. Uwielbiam ten jego niepewny uśmiech, gdy oczekiwał mojego zdania, jak ostatniego wyroku. Uśmiechnęłam się szeroko, opierając dłoń o jego policzek.
- Bardzo. Jak zawsze - ucałowałam go. Dalszy ciąg balu minął normalnie. Prócz żalenia się Zaina w samotności, że Styles bezczelnie zmusił go do śpiewania. Od razu zmienił zdanie, gdy powiedziałam mu, że bardzo ładnie wyszło i Imany też się podobało. Uśmiechnął się, zaczesując włosy do tyłu, twierdząc, że wystarczy talent wrodzony i zniknął. Więc jedno dziecko mamy z głowy. Niall oblegał stół, mordując wzrokiem jakiegoś chłopaka, który przez przypadek zrzucił jedzenie na ziemię, Liam z Lou zniknęli gdzieś w połowie, nawet nie wiadomo w jakim momencie.
Wplotłam palce w jego włosy, delikatnie zmuszając by pochylił głowę w dół. Szczerze mówiąc, już trochę za dużo jak dla mnie tego, byłam zmęczona i dziwo strasznie śpiąca, a z racji, że chłopaki trochę sobie popili, wypadałoby wrócić do pokoi. Ostatecznie Harry oddał pokój Horanowi i Charlotte, wówczas gdy ja wyczułam tutaj niecny podstęp. Nie pamiętam bym pozwoliła spać u siebie.
- Może pójdziemy już do pokoju? - poprosiłam cichutko, na co się uśmiechnął i kiwnął głową, splatając palce naszych rąk i pociągnął za sobą. Znalezienie klucza w torebce, gdy cudowne usta chłopaka uniemożliwiają ci nawet skupienie nad otworzeniem zwykłego zamka, nie jest takie proste. Przesunął dłonią z mojego ramienia na szyję i powoli oparł moją głowę o swoje ramię, udostępniając sobie całą lewą stronę szyi i jej okolic. Zachichotałam, przygryzając delikatnie wargę. W końcu udało mi się otworzyć drzwi, jednak zanim nacisnęłam klamkę, odwróciłam się i ciągnąc go za koszulę, przyciągnęłam do siebie, opierając o ścianę. Otworzyłam drzwi, zaraz potem zostając unieruchomiona przy ścianie.

- Dzisiaj idziemy grzecznie i ładnie spać - skrzywił się na te słowa, a ja wykorzystując sytuację, wydostałam się z pomiędzy niego a ściany. Pogłaskałam Brittany'ego po miękkiej sierści.
- Nic tak nic kompletnie? - podszedł z proszącym spojrzeniem. Uśmiechnęłam się, spoglądając na niego.
- Umyję się i przebiorę, to może pozwolę ci trochę na zarwanie nocki - ucałowałam go szybko, gdy uśmiechnął się zadowolony. Zadzwonił telefon, a ja przewróciłam oczami i wyciągnęłam go z torebki. Okazało się, że muszę na chwilę wrócisz na salę - Umyj się, wiesz gdzie co jest, a jak wrócę to chcę ciebie mieć już gotowego w ciepłym, ogrzanym łóżeczku - puściłam mu oczko i wyszłam na korytarz. Poszłam na salę, do pani Stewart, nalewając sobie jeszcze szklanki wody. Zabrałam rzeczy, o które mnie prosiła, wróciłam do stolika gdzie stała moja woda, dopijając ją i po około dwudziestu minutach wyszłam z sali w stronę akademika. Zaczęła boleć mnie głowa, nie wiem czy to od mocnej muzyki, którą jeszcze było słychać czy od czegoś innego. O mało nie przewróciłam się, gdy zobaczyłam na placu mojego ojca.
Nie odezwał się ani słowem. Mam tego dość.
- Nie. Na pewno nie zepsujesz mi tego wieczoru... - warknęłam, chcąc go wyminąć, ale zagrodził mi drogę. Uniosłam głowę, patrząc mu prosto w oczy, ale poczułam coraz mocniejsze pulsowanie. Cholera, dlaczego teraz?
- Nie zamierzam - złapałam się za skronie ze skrzywieniem i zamknęłam oczy z powodu bijącego światła z latarni.
- Więc się stąd wynoś - zrobiłam krok i pewnie miałabym bliskie spotkanie z ziemią, gdyby mężczyzna mnie w porę nie złapał.
- Wszystko w porządku? - zapytał. Nie wiem co się działo, ale moje kontaktowanie z obecnym światem było niemożliwe. Czułam się jak na jawie, a nie w realnej rzeczywistości.
- Puść mnie... - skrzywiłam się, ale nie byłam w stanie odepchnąć go od siebie. Straciłam kontrolę nad nogami i osunęłam się w jego ramionach, zapominając o wszystkim. Po prostu się wyłączyłam.
~*~
Było okropnie zimno. Obudziłam się, ale nie byłam jednak w stanie otworzyć oczu. Głowa nieprzyjemnie pulsowała i to był powód. Ale nie musiałam wcale widzieć by wiedzieć, że to nie jest mój pokój w akademii. Śmierdziało starym tynkiem, mokrym drewnem i innymi rupieciami.
Otworzyłam oczy, zdejmując sobie włosy z twarzy. Podniosłam się ostrożnie, momentalnie sztywniejąc, gdy otoczenie wokół mnie, wyglądało jakby ktoś dawno pozostawił ten pokój i nie zaglądał tu od wieków. Wszędzie leżało pełno starych puszek po farbach, na wpół otwartych kartonów, czasem tylko nielicznie poobklejanych szarą taśmą, stare meble, będące już pewnie tylko stojącą atrapą do zapełnienia tego prowizorycznego pokoju oraz inne rupiecie nadające się jedynie do wyrzucenia.
Wstałam z łóżka, robiąc powoli kolejne kroki wgłąb pokoju. Wszędzie był kurz, przez który nie dało się oddychać. Ledwo przejechałam ręką po ścianie, a już wyczułam nieprzyjemne uczucie osadzania się drobinek na dłoni. Wytarłam ręce w delikatny materiał sukienki. Nadal w niej byłam. Co było dosyć niekomfortowe, zważywszy na nieznajomość miejsca mojego pobytu oraz jakichkolwiek zdarzeń wcześniej. Ostatnie co pamiętam to ból głowy, który najwidoczniej został i rozmowa z Edwardem. O nie... błagam, żeby tylko to nie okazało się tym o czym myślę.
Pomiędzy pudłami, na podłodze leżały inne rzeczy, widocznie nie mając specjalnie wydzielonego miejsca istnienia. Usiadłam obok stosu papierów, biorąc jeden plik dokumentów. I nie tylko. Były to różne projekty budynków, notatki, rysunki również dotyczące architektury, wezwania o zapłatę za czynsz, rachunki, niektóre z nich pogniecione, inne z powrotem wyprostowane jakby w próbie ocalenia ostatecznego, oświadczenia lekarskie... Wyciągnęłam jedno z nich, prostując zagniecione rogi.
Schody, które zapewne znajdywały się za stosunkowo malutkimi drzwiami, charakterystycznie zaskrzypiały, wskazując na to, że ktoś tu szedł. Wstałam na nogi, podchodząc do ściany, a w dłoni nadal ściskając zaświadczenie lekarskie, jak się okazało samego Edwarda. Nie mam pojęcia po co mi ono, ale to jedyny dowód jaki tu znalazłam, a zarazem rzecz, która jasno pokazywała, że nie mogę rozmawiać z nim jak z porywaczem. Nie wiem jaki był powód, ale dokument nie był napisany wcale dawno, a ja uważałam go od samego początku za kogoś, kolokwialnie mówiąc, porządnie rąbniętego. Zgniotłam go w ręce, chowając go w dekolcie.
- Pozbędę się ciebie szybciej niż myślisz... - powiedziałam do siebie i nerwowo odwróciłam się w stronę dźwięku przekręcanego zamka. Nabrałam powietrza, wstrzymując je w płucach jak najdłużej, jakby w obawie, że gdy je wypuszczę, już nie będę mogła nabrać go z powrotem.
W otwartych drzwiach stanął Edward, rozglądając się po pokoju, zatrzymując wzrok na mnie. Nie odezwał się ani słowem. Dopiero po chwili podszedł, a przynajmniej zamierzał podejść.
- Nie zbliżaj się - natychmiast zareagowałam, opierając rękę o ścianę, czyli jedyną rzecz, która pozwalała mi na utrzymanie równowagi.
- Spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy - a skąd ja mam to wiedzieć? Rozmawiam z nieznajomym w jego domu, właściwie z ojcem, a jeszcze poprawniej to z obcym, nie do końca zdrowym na umyśle mężczyzną.
- Wyjaśnisz mi to? - zapytałam cicho, zaraz odchrząkując, w nadziei, że mój głos nabierze sam pewności. Ale za żadne skarby nie przyjmował to do wiadomości - Co ja tu robię, gdzie w ogóle jestem i jakim sposobem się tu znalazłam...
- Cii - przyłożył palec do ust i w tym momencie wydał mi się jak skruszony baranek, stojący przed osądem. Następnie podniósł ręce do góry w geście, że nic nie robi - Ja wiem, że to wygląda jak wygląda... Ale nie miałem wyjścia.
- Więc to moja wina?
- Issy, proszę - wzdrygnęłam się, gdy do mnie się tak zwrócił. Akurat on ma najmniejsze prawo tak powiedzieć. Zamknęłam oczy, kontrolując irytację. Muszę być spokojna, muszę rozmawiać normalnie.
- Nie zwracaj się tak do mnie. Nie masz takiego prawa...
- Musimy porozmawiać. Proszę - westchnęłam, myśląc nad tym, co właściwie mam zrobić. Nie miałam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Za to chętnie bym się dowiedziałam o co chodzi. Właściwie co mnie to interesuje? Chcę wrócić do domu.
Potarłam dłoń, nie tylko w zamyśleniu, ale zrobiło się tutaj zimno. Nie do końca szczelne okna, przeciąg z powodu otwartych drzwi i ja w sukience na ramiączkach. Wszystko się zgadzało.
- Masz tu jakieś ubrania? - głos mi drżał, mimo wszystko starałam się brzmieć jak najbardziej pewnie. Mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał na moją zagniecioną i zapewne już całą zakurzoną sukienkę - Nie będę chodzić w sukience.
- Za chwilę ci je przyniosę - westchnął, mówiąc tonem jakby to dla niego sprawiało jakąś trudność. Odwrócił się, zamykając za sobą drzwi. Nie usłyszałam jednak przekręcającego zamka. Czyli mogłam w każdej chwili wyjść z tego pokoju. Jednak wolałam zostać tutaj. Czułam się po prostu bezpiecznie, ale jeśli chcę cokolwiek zrobić, muszę się porozglądać za prawdopodobnym wyjściem.
Mężczyzna po chwili przyniósł mi ubrania. O dziwo kobiece, z których powodu spojrzałam na niego jeszcze bardziej nieufnie. Czyżby to były ubrania jego żony? Tutaj nic mi się nie zgadza. Nic się ze sobą nie łączy.
-Mogę iść się przebrać? - zapytałam. Pokiwał głową i zaprowadził mnie na dół, do toalety. Oparłam się o kran, patrząc w małe, brudne lustro przed sobą. Łazienka była w zaczętym remoncie, tak jak prawie cały dom. Wszędzie był kurz, puszki z farbami i inne rzeczy potrzebne do remontu. Znalazłam w szafce jakąś gumkę do włosów, związując je w niestaranny koczek. Obmyłam twarz, nadal próbując to wszystko jakoś pojąć. Nie zrozumiem, dopóki on sam mi tego nie wyjaśni. Zdjęłam sukienkę, rzucając ją gdzieś w bok i ubrałam się w dane mi ubrania. Bluzka, o rozmiar za duża, przylgnęła do mojego ciała, nie to co zbyt za duża bluza, która była jak nałożony na mnie worek. Niezbyt pasowało mi, że dał mi legginsy zimą, ale zawsze lepsze spodnie niż suknia. Poza tym, pewnie tylko one były na mnie dobre.
Wyszłam z łazienki, kierując powoli w stronę widocznej z tej odległości kuchni. Przy okazji rozejrzałam się uważnie po domu z perspektywy korytarza. Tak, stanowczo remont. Pozdzierane ściany, ale nie wszystkie meble były przykryte specjalną płachtą. Niektóre, odsunięte od ściany, wyglądały jakby niedawno były używane. Zatrzymałam się na progu, znowu spotykając na drodze spojrzenie Edwarda. Natychmiast spuściłam głowę, ściskając dłonie schowane w kieszeniach bluzy.
- Siadaj - mężczyzna wskazał na krzesło po swojej przeciwnej stronie i oparł ręce o blat stołu. Jezu, stopień braku komfortu dramatycznie spadnie. A co gorsza... nie miałam innego wyjścia. Odsunęłam krzesło i usiadłam, nadal się nie odzywając. Dopiero, gdy przystał na mnie patrzeć, podniosłam wzrok i zaczęłam go lustrować, przyglądać, oceniać. To dziwne. Nie wyglądał aby nadużywał alkoholu. Był zadbany, czysty, jak na mężczyznę pod pięćdziesiątkę przystało. Jego zachowanie było również normalne. Jak dla mnie, w tej sytuacji zbyt normalne. 
Znów musiałam się sprowadzić na ziemię. Przecież ja go wcale nie znam. Pierwszy raz przebywam z nim dłużej niż minutę i rozmawiam jak z normalnym człowiekiem. A obecnie powinnam próbować znaleźć jakiś sposób skontaktowania się lub ucieczki z tego miejsca.
- Wiem, że wydaje się to dla ciebie dziwne - zaczął, pocierając swoje dłonie. Chciałabym aby nie obchodziło mnie czy sam się denerwuje, czy nie, ale wszystko wskazywało na to, że on również odczuwa jakiegoś rodzaju stres.
- Dziwne? A jak myślisz? - przerwałam, gdy podniósł głowę - Nie wiem gdzie jestem, co się stało i nagle zjawiasz się ty... w miejscu którego nie znam.
- Już mówiłem. Nie zamierzam ci zrobić krzywdy - wytłumaczył. Przewróciłam oczami, w duchu dziękując, że to powtarza.
- Więc czego chcesz?
- Porozmawiać. Mam kłopoty - uciął, myśląc nad słowami - Nie tylko finansowe - pomyślałam nad zaświadczeniem lekarskim, ale chyba też nie o to chodziło - Zadłużyłem się i to dosyć mocno. Bank nie chce mi dać więcej - zastanawiał się nad sensem tych słów i nad związek tego wszystkiego ze mną. Szukał pomocy? Ode mnie jej nie dostanie jeśli na to liczy. Nawet jeśli, nie odważyłabym się poprosić nikogo, a tym bardziej rodziny aby mu pomógł. Sam sprowadził na siebie to nieszczęście.
- Rozumiem. Pieniądze, kredyty i te sprawy, ale... jaką funkcję pełnię tu ja? I nadal nie wytłumaczyłeś mi co tutaj robię. Czego chcesz? - stwierdziłam, że muszę zapytać bezpośrednio i twardo, bo dotychczas moje pytania były pomijane i zapominane. Edward przetarł twarz i pokręcił głową. Dopiero teraz widziałam, że dla niego sytuacja była ciężka. Nie widział z niej wyjścia - Zabrałem lewe pieniądze, ale teraz oczekują ode mnie zwrotu. A ja nie posiadam możliwości. Pewnie myślisz, że oczekuję pomocy? Pewnie tak... - odpowiedział sam sobie - Jesteś obecnie moją jedyną rodziną - roześmiałam się, zaczesując włosy do tyłu, kręcąc głową z niedowierzaniem. Drzwi wyjściowe były na lewo od kuchni.
- I dlatego pomyślałeś, że zmuszając mnie do pobytu tutaj, cokolwiek zmienisz? - nie odpowiedział, ciężko wzdychając - Nie Edward, nie zamierzam tutaj zostawać ani minuty dłużej... - wstałam w zamiarze wyjścia, ale gdy się odwróciłam, on wyrósł przede mną jak z ziemi. Cofnęłam się krok do tyłu, czując jak przebiegają po mnie dreszcze, gdy wypowiedział ciche "Nie możesz stąd wyjść". To był inny ton niż dotychczas. Głęboki i niski.
- Zrobię ci śniadanie - mruknął, gdy z powrotem siedziałam na krześle, wpatrując się w wolną przestrzeń.
- Dziękuję, ale nie chcę - powiedziałam cicho pod nosem, błądząc wzrokiem po podłodze. Jednak on nie przejął się tym - Nic nie zmienisz. Myślisz, że jak zmusisz mnie do siedzenia tutaj z tobą, to cokolwiek pomoże? Nienawidzę cię i nigdy ciebie nie pokocham...
- Wiem, Isabelle. Doskonale o tym wiem - nie odwrócił się - Ale wiem, że jeśli pozwolę ci wyjść, wszystko powiesz - nie byłam w stanie nic z siebie wycisnąć. Wszystko co chciałam powiedzieć, ugrzęzło mi w gardle.
- Mogę chociaż swobodnie poruszać się po domu? - spojrzał na mnie nieufnie - Obiecuję, że nie ucieknę. Nawet nie spróbuję. Zostanę tutaj... z tobą - kiwnął głową. Wstałam i wolnym krokiem ruszyłam w inną część domu, nabierając powietrza dopiero za ścianą.
Muszę coś wymyślić. Nie spędzę tutaj przecież wieczności. Może coś co znajdę w domu pozwoli mi na jakikolwiek ruch.
Zatrzymałam się w pokoju, chyba robionego pod gabinet pracowniczy, ale nawet nie zaczętego. Część pokoju była normalna, niepozakrywana, ze wszystkim na wierzchu. Podeszłam bliżej, do biurka, gdzie prócz nieistotnych rzeczy, stały oprawione zdjęcia. Zdjęcia z życia Edwarda. Wzięłam w dłonie jedno i przetarłam osiadły na nim kurz. Rozpromieniona twarz kobiety, trzymającej córkę w objęciach, a tuż obok szczęśliwy mężczyzna, całujący w policzek swoją żonę. Więc tak wyglądało jego życie, kiedy zapomniał o nas wszystkich. Przewędrowałam wzrokiem po wszystkich zdjęciach, jednak to jedno mnie urzekło i zarazem wzruszyło.
- Kochałem je. Gdy zginęły, wszystko się zawaliło... - podskoczyłam na dźwięk jego głosu, ale jak najmniej dałam po sobie to poznać. Odłożyłam zdjęcie i skrzyżowałam ręce na piersi. Podszedł i stanął obok mnie, podnosząc je.
- Nie chcę o tym słuchać - zamknęłam oczy, czując jak napływają do nich łzy.
- Dziwne jak jedno zdarzenie potrafi zmienić życie...
- Przestań.
- Wiem, że źle postąpiłem zostawiając ją i was samym sobie. Po prostu nie planowaliśmy tego, byliście konsekwencją naszej młodej głupoty... - nagle zaczął mówić o nas. Po cholerę on o tym wspomina?
- Byliśmy niechciani, wiem... Doskonale wiem. Na całe szczęście, mama nigdy nie pozwalała nam się za to obwiniać, mimo przeszkód, starała się zapewnić nam normalne dzieciństwo. Ty za to uciekłeś, a z chwilą gdy zobaczyłam mojego ojca po raz pierwszy, okazałeś obojętność, może nawet obrzydzenie, bo znalazłeś sobie rodzinę. Planowaną rodzinę. Miałeś planowaną małżonkę, z nią planowane dziecko, kupiłeś planowany dom, zapewniłeś im i sobie życie tak jak planowałeś, ale zapomniałeś... jak to nazwałeś? Konsekwencjach swojej młodej głupoty? Widzisz... różnica polega na tym, że mama nas pokochała i zawsze kochała, wzięła odpowiedzialność za swoje postępowanie, a ty wycofałeś się. Jesteś w stanie mi powiedzieć, czy twoja żona wiedziała o nas? O twoich nieślubnych dzieciach? Czy może dyskretnie to zataiłeś? - uniosłam głowę, patrząc mu prosto w oczy. Mierzył mnie spojrzeniem, nadal skruszony, nadal przygarbiony, zapewne wspominając o swojej rodzinie. Współczułam mu. Taka już jestem, od zawsze byłam wrażliwa na ludzką krzywdę. Stracić żonę i dziecko to jak niesprawiedliwy osąd, cios prosto w serce. Ale musiałam zetknąć się też z inną rzeczywistością, że tak właściwie, on również odepchnął nas. Czasem nie znoszę siebie i swojej wrażliwości. Powinnam go nienawidzić, przecież mu to wykrzyczałam, a czułam jak zbierają się w moich kącikach oczu łzy.
- Nie. Nigdy nie powiedziałem im o was - dlatego ci się tak dobrze żyło - Chociaż Megan wiedziała, że kiedyś kogoś miałem i wyszła z tego patowa sytuacja - zaśmiałam się szczerze rozbawiona, przerywając mu w tym samym momencie.
- Nawet im nie odpuściłeś? Okłamywałeś je? I co ci z tego wyszło? Wyrzuty sumienia, które teraz dręczą ciebie. Czy ty chcesz zastąpić mną je obydwie? - odparłam, delikatnie przerażona sytuacją. Nie odpowiedział. Wpatrywał się w zdjęcie nieprzytomnie. Pokręciłam głową i wyszłam z pokoju. Nie wiem czy to adrenalina tak zadziałała, czy zwykły przypływ odwagi, bo w końcu to mój ojciec. Czasem niepoczytalny, ale z tego co opowiadał, kochał swoją rodzinę. Ich nie skrzywdził i twierdził, że mnie też nie zamierza. Muszę udawać, że wcale nie szukam ucieczki, a obrzydza mnie to do potęgi. Najgorsze jest to, że faktycznie nie mam możliwości skontaktowania się z nikim. Jeden jedyny działający telefon ma on sam. Gdyby udało mi się go w jakiś sposób dostać, miałabym już jakąś możliwość. Właśnie rozmawiał z kimś. Nie mam pojęcia z kim, ale mało mnie to obchodzi. Chwyciłam coś ciężkiego i wymierzając w okno, zbiłam je, zaraz potem, jak najszybciej, opuszczając to miejsce. Pobiegłam do kuchni w nadziei, że nie zablokował telefonu. Leżał na blacie, pozostawiony i czekał tylko na to aby go ktoś wziął. Jakie mam szanse, że mi się uda? Nie mogę tutaj zostać. Zaryzykuję. Wybrałam jeden jedyny numer, który pamiętałam zawsze. który miałam obowiązek pamiętać.
N: Słucham?
I: Nathaniel? ~ głos mi się trząsł, a ja nerwowo co chwila odwracałam się, by sprawdzić, czy mężczyzna nie wraca.
N: Kto mówi?
I: Issy.
N: Gdzie ty jesteś? Co się dzieje? Dlaczego ciebie nie ma?
I: Posłuchaj mnie uważnie. To bardzo ważne. Nie mam dużo czasu. Jeśli się dowie, że do kogoś dzwoniłam będzie wściekły...
N: Isabelle, co się dzieje? ~ był wystraszony, ale starał się mówić spokojnym tonem, podczas gdy ja byłam coraz bliższa płaczu.
I: Nie mam pojęcia. Jest ze mną Edward, ale jakim cudem...
N: Benson!? Nasz ojciec!?
I: Nie krzycz, proszę.
N: Ten sukinsyn bezprawnie ciebie porwał? Coś ci zrobił?
I: Nie i błagam Nate, nie przeklinaj.
N: Gdzie jesteś?
I: Nie mam pojęcia. Posłuchaj, nie wiem jak się stąd wydostać. Nie chcę tu być.
N: Zabiorę cię stamtąd.
I: Nate, ja nie wiem do jakiego momentu mogę ryzykować, ale na pewno nie mogę wyjść poza dom. Znalazłam papiery... on ma problemy z samokontrolą. Chodził do psychologa, jego rodzina zginęła w wypadku... miesiąc temu... ~ łzy zaczęły lecieć mi po policzkach ~ Ja...
- Co ty robisz? - odwróciłam się gwałtownie, słysząc jedynie w słuchawce głuche słowa brata. Rozłączyłam się, odstawiając telefon na miejsce - Do kogo zadzwoniłaś? - zbliżył się, a ja oparłam się o szafki.

Harry?
Mówiłam, że będzie drama, więc będzie drama. Niech się tylko rozkręci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz