wtorek, 23 stycznia 2018

Od Milesa C.D. Joshuy

Niewiele myśląc, rzuciłem torbę na łóżko i wyjąłem z niej rzeczy do spania oraz kosmetyki. Westchnąłem, kiedy zerknąłem na Josha, a on nadal stał w tym samym miejscu, rozglądając się nieprzytomnie. Wszedłem do malutkiej łazienki i wziąłem szybki prysznic, ponieważ miałem trochę dosyć tego dnia i chciałem nareszcie usnąć. Skończyć go. Zacisnąłem dłoń w pięść, kiedy drugą myłem zęby, tak całkowicie nieświadomie. Patrząc w lustro zacząłem myśleć o tym jak popchnąłem wcześniej Joshuę, o moich myślach kiedy leżałem jak w amoku na łóżku. Ostatnie dni to jeden amok... otępienie... półświadomość... Spojrzałem na otworzoną dłoń, po której spływała krew. Problemy z agresją? Nie... Problemy z okazywaniem uczuć i ogólnie z uczuciami? Owszem... Zawsze za mało albo za bardzo, jednak przede wszystkim za bardzo. Kochać na zabój, nienawidzić piekielnie, tęsknić cierpiąc katusze... Albo być obojętnym na wszystko, nigdy nie widzieć i nie dostrzegać, cierpiąc w środku i płacząc rzewnymi łzami. Pani Katelyn powiedziała, że powinno mi z czasem przejść, że jak znajdę przyjaciela, znajomych, zacznę się spełniać, będę kochany, znajdę sobie kogoś do kochania, powinno być wszystko dobrze. A nie jest dobrze. Było do poznania Adriena, później było źle, bo ludzie źle mnie postrzegali, więc zacząłem to ignorować, niszczyć smutek w samym zarodku, później przyszła rozpacz, zapamiętanie się. Ból... poczucie winy... Nie chciałem kochać i nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie kochał. Bo tak. A ten argument jest najgorszy i podobno tak charakterystyczny dla ludzi, z problemami podobnymi moim. Przepłukałem ranę i okazało się, że nie jest tak źle, jak myślałem, że będzie. Wyszedłem w samych spodenkach nie patrząc na chłopaka. Podszedłem ponownie do torby i wyjąłem z niej bluzę, którą założyłem, resztę spakowałem i postawiłem na ziemię, usiadłem na łóżku. Nagle szatyn jakby się obudził, odsunął się od okna, odchrząknął i podszedł do mnie.
- Mogę? - zapytał, wskazując głową na drzwi do łazienki, a ja pokiwałem. Po chwili zniknął w tamtym pomieszczeniu, a ja zostałem sam. Wczołgałem się pod koc, zwijając się w kłębek i okrywając ciepłym materiałem po sam nos. To wszystko nie miało tak wyglądać. Mieliśmy być młodzi i beztroscy, bawić się kochać, niczym hipisi nowego stulecia. Tylko bez narkotyków. Obrzydzają mnie narkotyki i papierosy. Wyjątkiem jest Jules, ale tylko dlatego, że jest dla mnie jak brat... a nawet bliższy... Jak bliźniak... Tylko ten drugi z dwujajecznych, ten niewydarzony. Tymczasem Joshua jakby coraz bardziej się ode mnie oddalał, albo ja od niego, a ja przez to cierpiałem i się miotałem, a poza tym to się cały czas martwiłem i coraz mniej spałem. Bo się martwiłem... Błędne koło... Kiedy wyszedł wcale nie zwracał na mnie uwagi. Nie byłem zły. Wiedziałem, że po tym co zrobiłem... Nienawidzę mojej niestabilności emocjonalnej. Tak to się nazywało? Właściwie to już nie pamiętam...
- Co ty taki cichy? - zapytał w końcu, z odległości swojego łóżka.
- Bo... nieważne... - westchnąłem. Mam ci wszystko powiedzieć? Mam ci powiedzieć, że to nie jest pierwszy raz kiedy kogoś tak popchnąłem? Że miałem takie problemy, które przekładają się na problemy z agresją?
- Hej Miles... - podszedł do mnie i usiadł na łóżku obok, tuż przed moim brzuchem. Pogładził mnie po włosach. - Małe wyrzuty sumienia? Czyżby?
- Nie małe - westchnąłem.
- Za dużo wzdychasz - odparł.
- Bo się martwię - szepnąłem. Miał tego nie usłyszeć, ale chyba coś nie wyszło. Zmarszczył brwi, przyglądając mi się.
- Czym się martwisz? - zapytał. Zdziwiłem się, ponieważ nie było w tym pytaniu nawet nuty niepewności, tak charakterystycznej dla niego, przy zadawaniu mi pytań. Był niepewny, bał się, a teraz, po tym jak sprawiłem mu ból, nawet jeśli trwał kilka sekund, to jednak to zrobiłem, a on stał się bardziej pewny siebie? Paradoks.
- Mama jest w szpitalu - powiedziałem cicho, po dłuższej chwili. Przygryzł wargę, ale nadal gładził moje włosy, to mnie uspokajało.
- No widzisz, to stres, więc... Więc mogłeś stracić nerwy, tak? - uśmiechnął się delikatnie.
- Jesteś dla mnie za dobry - odparłem smutno.
- Dlaczego?
- Bo może przyjść moment, kiedy ja nie będę. Przyjdzie, bo go czuję. Co wtedy? Nadal będziesz dla mnie dobry... - podniosłem się i przytuliłem do jego pleców. - Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry?
- Nie wiem... Po prostu... - powiedział tylko tyle. Tylko tyle. Po prostu. Po prostu mnie pokochał.
- Poznasz pewnie Iana - odparłem nagle, opadając z powrotem na łóżko, krzywiąc się. Spojrzał na mnie i się zdziwił.
- Co w tym złego?
- Ian... Ian nie akceptuje mojej orientacji... delikatnie mówiąc. To nie będzie najmilsze spotkanie. Widzisz różnica między tym spotkaniem, a moim z twoimi rodzicami jest takie, że oni przynajmniej zachowali strzępki zasad, a Ian ich nie ma. Więc będzie źle, ale nie pozwolę mu do ciebie podejść. Słowa, to tylko słowa, tak? Może i ważne czasami, wszystkie obietnice i tak dalej... ale jego opinia wynika tylko z nienawiści, dlatego boli, a nie ma żadnego stałego podłoża. Nie jest ważna.
- A może jednak jest? Może jest prawdziwa? - westchnął.
- Nie jest. Ktoś to nie zna życia, nienawidzi dobrych ludzi, takich jak ty i...
- Adrien, tak? - zapytał.
- Skąd to wiesz? - zapytałem nagle.
- Ja... znaczy... ktoś powiedział, że jestem do niego podobny... i... - zaczął się plątać.
- No już - pogładziłem go po plecach. - Tak. Adriena. Nienawidził go jeszcze chyba bardziej ode mnie. Dlatego nie ma prawa ciebie oceniać, nie ma prawa cię ranić i nie ma prawa sprawiać, że będziesz wierzył w te brednie, bo to tylko brednie. Tak?
- Tak. A kto to...
- Joshua - warknąłem.
- Przepraszam - spuścił głowę.
- To ja przepraszam - uniosłem się i pocałowałem go szybko w usta. - Idźmy spać, skoro mamy być wypoczęci.
- Przestań to wreszcie powtarzać - mruknął, a po chwili się rozchmurzył. - Dobranoc.
- Dobranoc - odparłem, jeszcze raz mnie pocałował i poszedł do siebie.
Przekręciłem się twarzą do ściany. Nowe miejsce... Czyli nici ze spania. Może przynajmniej on się wyśpi. Trochę się kręciłem, wzdychałem. Wypiłem całą wodę jaką miałem otwartą, czyli ponad litr, chodziłem z milion razy do łazienki. Kiedy wróciłem z niej po raz nie wiem który, nagle przy mnie znalazł się Joshua.
- Też nie mogę spać - westchnął, stojąc przede mną, kiedy ja siedziałem na łóżku. Zapaliłem lampkę i spojrzałem w górę na jego twarz.
- Jakbyśmy nie podkreślili wcześniej słowa wypoczęci, to był powiedział, że może nie było nam dane, żeby spać tej nocy - zaśmiałem się.
- Mam kilka...
- Życzeń - odparłem.
- To nie tak...
- Mów - zażądałem.
- Chcę się wyspać, chcę zrobić to czując się bezpiecznie i dobrze i chcę jutro normalnie chodzić bez bólu w miednicy - skrzyżował ramiona.
- Może chciałbyś ty spróbować? - delikatnie pogładziłem jego uda. Pokręcił głową. - Nie napieram. Ale kiedyś to zrobisz. Chciałbym, żebyś kiedyś to zrobił. Żebyś czuł się z tym dobrze...
- Miles - jęknął, przerywając mi.
- A tak, no dobra, tylko bez poczucia winy i takich tam, bo nadal jesteś mój i nadal cię uwielbiam, tak?
- Uwielbiasz? - uniósł brew.
- Nie. Jestem po prostu męską dziwką, która popycha każdego spotkanego na ulicy mężczyznę - przewróciłem oczami. Zachichotał.
- Zawsze to wiedziałem - zaśmiał się, a ja pociągnąłem jego spodenki i ugryzłem jego skórę na biodrze. - Auć! Nie gryź mnie!
- Mogę ci pokazać coś... przyjemnego, co wyłączy ci myślenie, co nie spowoduje bólu i co nas względnie nie zmęczy - uniósł brew. - Tego też Amber nie robiła?
- Nienawidzę cię - mruknął.
- Później będziesz krzyczał coś innego.

~~*~~

Przeciągnąłem się. Raczej spróbowałem, ponieważ po chwili okazało się, że po pierwsze leżę na brzuchu, a raczej na boku i części brzuchu, co dla mnie nie jest normalne i mam kogoś obok. Otworzyłem oczy. Joshua... Na początku chciałem krzyczeć i mówić do niego Adrien, jednak ostatnio nie. PRZERAŻAJĄCE. Pocałowałem go delikatnie. W sumie czułem po wczoraj mały niedosyt... Przygryzłem wargę. Nie myśl o tym. Zboczeniec. Nadal nie miał nic na sobie. Ja byłem ubrany. Bluzę szybko zrzuciłem, ze spodenkami było gorzej i trudniej. Zawisnąłem nad nim, całując go mocniej, namiętniej. Obudził się i wplątał palce w moje włosy.
- Dzień dobry - wymruczałem.
- Dzień dobry. Dziś bez uciekania? - uniósł brew, po chwili dopiero zrozumiałem o co mu chodzi.
- Przepraszam za wtedy. Uciekam z łóżka ludziom, ale wtedy to nie było tak. Nie mogłem spać, miałem koszmary, nie chciałem cię obudzić moim kręceniem się... Tak słodko wyglądałeś śpiąc - uśmiechnąłem się, on też.
- No dobrze panie doświadczony... Ma pan jakiś sposób na obudzenie się? Bo tak mi się dobrze spało, że nie mogę otworzyć oczu - mruknął.
- Mam - pochyliłem się i wymruczałem mu do ucha. - Delikatny seks, zimny wspólny prysznic, a na koniec kawa.
- A to pierwsze jest konieczne? - zaśmiał się. Prowokator.
- Tak, bo inaczej nie będzie punktu drugiego - wzruszyłem ramionami.
- Ale musisz się rozebrać i... - wszedłem w niego, a on zacisnął raptownie palce na moim ramionach. - Musisz to robić z zaskoczenia?!
- Mhm... Słyszałem, że to dalej lepszy efekt - pocałowałem go. - Nie kłóć się. Albo kłóć się. Tak czy tak, jesteś pociągający.

- Nienawidzę kawy bez cukru - mruknął.
- Ja też - wzruszyłem ramionami.
- Wypiłeś już drugą - zauważył, a ja zacząłem się śmiać. Zeskoczyłem z parapetu i podszedłem do niego, żeby go pocałować.
- Widzisz pragnienia trzeba zaspokajać - wzruszyłem ramionami.
- No tak, przecież to takie naturalne, nie? Chcesz seks masz seks, chcesz kawę masz kawę, chcesz narkotyki...
- Nie - odparłem twardo. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Nigdy nie brałem. Nawet raz. Nigdy też nie zapaliłem... Nie mógłbym... Nie mógłbym im tego zrobić.
- Komu? - zapytał cicho.
- Rodzicom... ale nie tylko. Wszystkim którym obiecałem żyć.
- Obiecałeś żyć? - zdziwił się.
- Tak. Jakiś czas temu. Obiecałem, że nie zabiję się. Nie zrobię tego powoli przez narkotyki czy papierosy, ale też szybko, na przykład przez skok z okna... Obiecałem. Dlatego nienawidzę obietnic.
- Bo?
- Bo chciałem się zabić, ale nie mogłem, bo obiecałem - wzruszyłem ramionami. - Skomplikowane, wiem.

Joshua?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz