wtorek, 23 stycznia 2018

Od Joshuy cd. Milesa

To był zły pomysł. O matko, jaki to był zły pomysł. Sądząc po tym, że raczej to moja ostatnia wizyta tutaj, bo ani ja, ani oni pewnie nie chcieli mnie tu widzieć, to już nie wpadnę na ten sam po raz kolejny. Ale nie przerwałem mu. Mało tego, widząc ich twarze czerpałem niemal satysfakcję z mówionej im prawdy, choć nie do wszystkiego się utożsamiałem. Jednak unikałem ich spojrzeń z powodu przyzwyczajeń jakie nabrałem przez te kilka lat.
Czekałem w ciszy aż skończy mówić, lustrując go spojrzeniem. Wydawało mi się, że jestem obojętny, zbyt obojętny w takiej sytuacji, kiedy to powinienem okazać więcej emocji podczas takich słów. Moja twarz nie drgnęła, choć w środku ucieszyłem się z tego powodu. Wyjmując ręce z kieszeni, podszedłem bliżej i oparłem zimne opuszki palców o jego policzek.
- Nie jestem zły za to - odparłem, wzdychając - I nigdy nie wiń siebie, albo chociaż spróbuj, bo ja skutecznie ciebie od tego odciągnę - objąłem go ramieniem i przyciągnąłem do siebie. Uniosłem delikatnie wzrok w stronę okien, gdzie rysowała się sylwetka Jasona. Automatycznie odwróciłem wzrok i cofnąłem się parę kroków, unosząc nieco wymuszenie kąciki ust - Jedźmy stąd - poprosiłem - Wiem, że to może dziwnie zabrzmieć, ale muszę sam ochłonąć. To miejsce... nigdy wcześniej tak nie działało - chłopak skinął głową i obszedł auto dookoła, zajmując swoje miejsce. Wrzuciłem torbę na tylne siedzenie, po raz kolejny rzucając spojrzenie w stronę domu. Nie zamierzam tu już nigdy wracać. I nie będę czuł takiej potrzeby, bo nigdy mnie nic tutaj nie trzymało.
Robił się wieczór, a ja nie zjadłem nic od rana. Czasem lubiłem mój brak odczuwania głodu po długim czasie, nigdy nie czułem potrzeby częstego jedzenia, ale teraz mój organizm chyba zaprzeczył samemu sobie i zdecydował się na zmianę przyzwyczajeń.
- Proponuję przystanek przy jakiejś restauracji.
- Głodny?
- Trochę. Zresztą... pokazałeś mi swoje dzieciństwo i okolicę, to teraz ja pokażę ci swoje. Choć to nie dzieciństwo, bliżej mi do dorosłości niż dziecka, ale... restauracje są nadal aktualne - schowałem kluczyki w kieszenie i ruszyłem w stronę miasta - Chodź, zjemy coś na wieczór i wracamy.
- Tylko błagam, nie karm mnie tymi waszymi szkockimi daniami - jęknął, a ja zachichotałem cicho pod nosem.
- A co? Nie smakują ci?
- Nie. Nie o to chodzi... Własna kultura, to własna sztuka, ale jednak odbierana inaczej przez obcych, różnych ludzi.
- Mhm. Jedyne, tradycyjne danie szkockie jadłem u państwa Lennox. Cóż... potem już nigdy nie ruszyłem żadnego. Pani Lennox to starsza kobieta, ale gotować to ona nie potrafi - zrobiłem wymowną minę, kręcąc głową.
- Trauma?
- Nie no... było dobre, nawet zjadliwe... - potarłem kark ze skrzywieniem - Ale nie chcesz wiedzieć co tam znalazłem. Zostawmy ten temat w punkcie na którym obecnie jesteśmy.
- Nie wnikam - pokręcił głową.
Po zjedzeniu kolacji, choć bardziej nazwałbym to obiadokolacją, wróciliśmy do samochodu. Jedyny problem jaki się pojawił to kwestia powrotu. Było późno, bardzo późno. Nawet gdybyśmy się zmieniali w prowadzeniu, to uważałem, że bez sensu się męczyć. Z drugiej strony miałem wahania co do podjęcia decyzji. Znałem miejsce, w którym nie dość, że za darmo moglibyśmy się przespać do rana, to jeszcze wygodnie. Tylko, że to miejsce oznaczało powrót do przeszłości i wspomnienia. Które zresztą dawno powinienem wyrzucić z siebie.
- Jak mi zakupisz nocny zapas kofeiny, to mogę nie spać - uśmiechnąłem się na te słowa.
- Nie no, zawsze możemy skorzystać z mojego mieszkania.
- Naprawdę masz własne mieszkanie? - spytał zdziwiony. Nawet nie wiem czym. Myślałem, że to normalne. Spojrzałem na niego z uśmiechem, który momentalnie się powiększył i kiwnąłem głową, znów wracając wzrokiem na drogę.
- Owszem. Co prawda dawno nieodwiedzane, opuszczone, ale jednak moje - wzruszyłem ramionami.
- Możemy tam pojechać? - no tym pytaniem to mnie zaskoczył. Odwróciłem powoli głowę i przyjrzałem mu się uważnie. Nie wyglądał na specjalnie zaintrygowanego, chociaż bardzo dobrze mogłoby mi się tylko wydawać. Zrównał po chwili ze mną spojrzenie i zmarszczył brwi - Co?
- Nie... nic... - zająknąłem się, chowając nadal zdezorientowane spojrzenie - Nie byłem tam od dawna. Po prostu... myślałem żeby tam spędzić noc, a nad ranem wypoczęci pojechali dalej
- Dlaczego tak dziwnie podkreśliłeś wypoczęci? - uniósł brew.
- Ja? Pokreśliłem? Nie, wydaje ci się. Normalnie powiedziałem. Dostaniesz osobne łóżko.
- Co? - delikatnie się uniósł.
- A co myślałeś, że w kawalerce są jakieś większe możliwości? Wielkie łóżka jak w hotelu?
- No wiesz, to w końcu twoje mieszkanie.
- Nie spodziewaj się jednak wielkiego opływania w luksusach jak w poprzednim domu. To zwykłe, proste mieszkanie, jak na moje możliwości ówczesnego kupna jakiegokolwiek.
- Więc... nie mieszkałeś zawsze tam wraz z Samanthą i Jasonem? - pokręciłem głową, domyślając się, że to pytanie wymaga wyjaśnień. Nie chciałem go zagłębiać w to wszystko, bo to po pierwsze pogmatwane, po drugie nieciekawe, po trzecie jak dla mnie nudne i powtórzę się, ale skomplikowane.
- Widziałeś jakie jest ich podejście. Nie będę ci tego tłumaczyć na tle całego mojego życia, bo to zbyt uderzające w przeszłość, wyszedłbym na ogromnego sentymentalistę, a nie chcę cię zanudzić. Kupiłem to mieszkanie, bo... - no dalej Josh. Tłumacz się, skoro już zacząłeś mówić. Najgorsze jest jednak to, że w moim życiu wszystko jest konsekwencją albo wynikiem czegoś. Co stawia mnie również w sytuacji, w której musiałbym wyłożyć cały felieton o mojej przeszłości, a to akurat nie jest wygodne. Ani też odrobinę ciekawe - Po prostu musiałem je kupić. Nie tylko dla siebie, ale też dla kogoś. Była potrzeba, a że stoję zawsze przy kasie i stać mnie na małą kawalerkę, to zdecydowałem się pomieszkiwać tutaj - Miles siedział cicho, nie wiem czy kalkulował sobie tą istotnie pogmatwaną wypowiedź, czy tylko próbował zrozumieć ogólnie, cicho mruknął pod nosem i odwrócił przenikliwe spojrzenie - Ja wiem, że to jest mówione strasznie na okrętkę. Nie chcę aby to tak brzmiało, ale nie wiem jak ci inaczej to wytłumaczyć. Musiałbym złożyć sobie wszystko w głowie, stwierdzić co jest warte uwagi, a co nie... standardowe procedury...
- Nie ma sprawy. Rozumiem - wzruszył ramionami i dalej nie pytał.
Po trzydziestu minutach byliśmy na miejscu, uwzględniając korki jakie utworzyły się w Aberdeen w tym okresie zimy. Wąskie uliczki, wcale nieprzystosowane do przejazdu dużej ilości samochodów, nie zmieniły się od tych czterech lat. Nadal szarawe, nadal pustawe, chłodne, przyciemnione od stojących budynków. Dodając do tego noc, która zdążyła już zapaść, tworzyły nieco mroczną atmosferę. Mam nadzieję, że tylko go to nie przerazi. Choć w środku wcale nie było lepiej. Przynajmniej dla mnie. Jedyne co się tu zmieniło to korytarz, wymalowany i odświeżony, choć ten odcień niebieskiego wcale nie nadawał koloru temu wszystkiemu. Nie wiem jakim cudem, posiadałem przy sobie nadal klucze od tego mieszkania, a byłem w przekonaniu, że sentymentalizm nie jest dobry. Otworzyłem drzwi, czując przenikliwe zimno. No tak. Przecież nie było tutaj nikogo od ponad chyba czterech, czy nawet pięciu lat.
- Nie wchodzisz? - spojrzałem delikatnie nieprzytomny na Milesa.
- Goście przodem - wyciągnąłem rękę do przodu i przepuściłem go - No więc tak jak mówiłem... nie spodziewaj się tu za wiele.
- Jestem tak padnięty tym dniem, że wcale wiele mi nie będzie potrzeba - westchnął z zamyśleniem.
- Łazienka po prawej. Odpręż się, a ja... - rozejrzałem się po głównym pomieszczeniu jakbym był tutaj pierwszy raz - A ja zajmę się innymi sprawami - kiedyś mi powiedzieli, że genów nie da się już zmienić. Więc pochodząc z patologicznej rodziny, odziedziczyłem wszystko co najgorsze i tego nie da się już zastąpić niczym. Mogą jedynie mi wskazywać drogę, która by jakoś ukryła moje złe pochodzenie. Ale oprócz tego mieli mnie za nikogo i byli w stanie mi to powiedzieć otwarcie w twarz. To nie stanowiło dla nich żadnego problemu. I dziękuję im za to, bo to właśnie dzięki temu byłem w stanie się zawziąć. Długo nad tym pracowałem. Miałem wiele momentów, kiedy to chciałem zrezygnować, nie widziałem innego wyjścia, miałem zamiar rzucić wszystkie dni przetrzymywania siebie z daleka od tego i ponownie rzucić się w wir nałogu. A potem pojawiała się przed moimi oczami ona wraz z obietnicą, którą jej złożyłem. Nienawidziłem siebie za to, że to zrobiłem. Tak samo jak jej, że wszystko mi utrudniła. Być może to tylko moja perspektywa, ale prawdziwa. Nie robiłem tego, bo nie mogłem, a nie mogłem, ponieważ zbytnio przejmowałem się złożonymi obietnicami już zmarłej osoby, która tak właściwie nie miała już wpływu na to co robię, zrobię bądź zrobiłem. Mimo tego, kurczowo się trzymałem jak tego podpisanego paktu na swoje życie. Lepsze, mniej ciekawe, nie opływające zabawą od rana do wieczora, pozbawione odchyleń od zasad, a zawsze brzytwą była moja rodzina, która wyzwalała chęć złamania i rzucenia w cholerę tego wszystkiego. Z wiekiem nauczyłem się, że nie warto tłumaczyć siebie. Bo tym sposobem uczę ludzi posiadania władzy nad moim życiem. Dlatego milczę i robię swoje. Bo stwierdziłem, że tak będzie lepiej. Przynajmniej dla mnie. Ale co mi z tego wyciszenia skoro teraz czuję, jak wszystko ponownie zaczyna się budzić? To jak nawałnica, której w żaden sposób nie da się zatrzymać, jedynie można liczyć w sercu, że ominie właśnie ciebie.

Miles?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz