piątek, 12 stycznia 2018

Od Zaina cd. Imanuelle

Zszedłem wraz z ojcem z góry. Obydwoje weszliśmy do pokoju, w którym momentalnie zapadła cisza. I to zdecydowanie mi się nie podobało, bo ta cisza sama w sobie była podejrzana, a nieodzywająca się żadna z nich, to tylko dowód na to.
Spojrzałem po osobach siedzących w pokoju, ale tylko dwie posłały, albo lepiej, posyłały wymowne spojrzenia. Doniya, która z lekko uniesioną brwią sugerowała, że już jej mogę zacząć dziękować i mama, która dosłownie zabijała mnie spojrzeniem. O coś chodziło i żałuję, że wyszedłem na ten jeden, krótki moment, w którym trzy kochane czarownice i mama mogły wypytać o wszystko. 
Ojciec rozejrzał się po pokoju, zmrużył oczy i pokręcił głową.
- Może mi się wydaje, a może się starzeję, ale w ostatecznym rozrachunku wyszło mi o jedną kobietę w domu za dużo - Imany uśmiechnęła się odruchowo.
- Tato, bo Safaa się jako dziecko nie zalicza - dopowiedziałem, na co młoda uniosła głowę znad ekranu telefonu, poruszona.
- Ej! - uniosła się - Nie jestem dzieckiem.
- Mam nadzieję, że zjecie coś jeszcze przed wyjazdem - mama podniosła się, tym samym przerywając ciekawą dyskusję z najmłodszą siostrą, a ja na samą myśl o tym, że kobieta wpadła na tak genialny pomysł, aż się skrzywiłem.
- Mamo... - westchnąłem i posłałem jej błagające spojrzenie, ale nawet nie zwróciła uwagi. Dlaczego ona jest tak uparta?
- Ty siedź cicho, albo chodź mi pomóż - zarządziła. Pokiwałem głową, a gdy reszta rodzinki się zebrała, zwróciłem się do Imanuelle. Siedziała cała sztywna i wypuściła powietrze dopiero, gdy poszli. Ująłem jej dłoń w swoją i uniosłem, całując.
- Mocno cię wystraszyły? - uniosłem brew. Spojrzała na mnie i pokręciła głową z uśmiechem, zaprzeczając - To znaczy, że tak...
- Nie... naprawdę. Po prostu to nowe miejsce.
- Znam moją rodzinę i znam ich zwyczaje, i wiem, że niekoniecznie dobrym pomysłem było zostawianie ciebie samej. Mam tylko nadzieję, że nie naopowiadały ci nic specjalnego i żenującego zarazem, bo głupio teraz będzie mi się tłumaczyć - dziewczyna uśmiechnęła się szerzej i pokręciła głową. To pewne, że zaczęły nieprzyjemny temat, doskonale to widziałem. Ciekawe tylko jaki - No i jesteś też zmuszona coś przegryźć, bo mnie mama nigdy nie wypuści z domu, a jeśli chcemy zdążyć na samolot, to postaram się powstrzymać ją przed urządzeniem całej uczty - ucałowałem jej dłoń jeszcze raz i poszedłem do kuchni, gdzie mama z Safaą zaczęły już co przygotowywać. I tak... wchodząc do kuchni i czując na sobie spojrzenie kobiety, wiedziałem, że ta "pomoc" będzie polegać na "ja będę robić, a ty mi się ładnie wyspowiadasz". Safaa wyszła z kuchni, a ja oparłem się o szafki i skrzyżowałem ręce i czekałem na to, aż mama zacznie. Nigdy nie lubiłem tej ciszy przed tematem. Wiedziałem, że ona po prostu układa sobie jakieś zdanie bądź pytanie, które zarazem nie byłoby na sam początek zbyt... jak to określić... oceniające. Choć naturalnie wiedziałem, że to wszystko wywodzi się od jej matczynego instynktu. Ale fakt faktem, nie miałem już szesnastu lat, gdzie faktycznie na tematy związane ze związkiem bądź miłością mogłem rozmawiać. U nas była prosta zasada. Każdy odpowiadał za siebie i brał tą odpowiedzialność, jak również konsekwencje za swoje postępowanie. Tym bardziej wtedy, gdy osiągał pełnoletność. Naturalnie, że wszyscy pomagali, ale co sobie nawarzyłeś, sam musisz to wypić. Ale mama lubiła czasem nadłamywać tę zasadę i wprowadzając swoje ulepszenia w postaci matczynej troski, opieki i szczypty nadopiekuńczości połączonej z jasno postawioną sprawą, gdzie zganienie było po prostu zwykłą opcją. A odkąd nasze nazwisko zaczęło być rozpoznawalne, coraz częściej pojawiały się takie sytuacje. Nigdy nie rozprawiałem nad moim życiem prywatnym w mediach, tym bardziej rodzinnym. Dlatego też nigdy nic nie wychodziło, gdyż sam tego pilnowałem, mimo wszelkich trudności. Jeszcze tego brakowało, aby moje życie doczesne było szczegółowo rozpatrywane.
- Pewnie domyślasz się...
- Tak. Nie ładnie tak wypytywać gościa, szczególnie dziewczynę, która przyjechała razem ze mną - kobieta zmierzyła mnie spojrzeniem. Spuściłem głowę, dając jej dokończyć - Przepraszam.
- Pewnie domyślasz się o czym chciałabym porozmawiać - nabrałem głęboko powietrza do płuc i odchyliłem głowę do tyłu. Ten półszept mi trochę przeszkadzał, ale był zarazem zrozumiały. Wzruszyłem ramionami, choć prawda była całkiem inna. Doskonale wiem o co jej może chodzić - Nie jesteś kimś kto może pozwolić sobie na duże i widoczne odchyły - czyli powoli będziemy zmierzać do punktu kulminacyjnego rozmowy. Rozumiem. Skinąłem głową, ale kobieta wyraźnie oczekiwała mojej wypowiedzi.
- Zaczynasz mówić powoli jak Jennifer. Ona to samo powtarza mi od samego początku - usłyszałem jak wzdycha przeciągle.
- Bo w niektórych aspektach ma racje - nie mogłem zaprzeczyć, bo rzeczywiście w tych niektórych aspektach miała racje. Ale nie potrafiłem też tego przyznać, bo nie do końca to była prawda.
- Takiej odpowiedzi się obawiałem... - odepchnąłem się od szafek i zabrałem z rąk mamy danie. Chciała już zacząć, ale znowu jej przerwałem - Wiem, że się martwisz, ale tak jak ja nie wrzucam mojej pracy w życie prywatne, tak życie prywatne nie będę wrzucał w karierę. Utrzymałem w miarę ciszę po Summer, więc utrzymam i teraz - otworzyła usta, ale postawiłem wszystko na blacie i chwyciłem jej dłonie - Mamo... mam dwadzieścia trzy lata, czyli prawie sześć lat doświadczenia za sobą.
- A powiesz jej? - zapytała spokojnym głosem.
- Komu?
- Brooke... - patrzyłem na jej twarz. Czasem żałuję, że potrafię utrzymać uśmiech mimo całkowicie innych odczuć w środku za sprawą, że po prostu nabyłem taką umiejętność, bo musiałem.
- Ale co?
- Dlaczego właściwie wam się nie udało? - wzruszyłem od razu ramionami. Przechyliła głowę na bok, a widząc moje spojrzenie, od razu domyśliła się o co chodzi - To nie tak, że ja faworyzuję jedną, drugiej nie... wygląda na miłą dziewczynę i taką jest, jeszcze z nią nie rozmawiałam na tyle...
- Ona jest całkiem inna... niemalże pod każdym względem. A co do Brooke... to tak. Porozmawiam z nią. Nie myśl, że wymiguję się od wyjaśnień, bo tak nie jest. Nie wyszło... bo po prostu nasze drogi niezbyt się ze sobą zbiegały i nie mam jej tego za złe, ale... - zbierałem jakoś pierwsze myśli. Chyba nic nie wyjdzie z czystej, przemyślanej odpowiedzi, ale to nawet nie w moim stylu - Jak wrócę. Chcę spędzić czas ferii z dziewczyną i zależy mi aby ten czas był przyjemny. A ty się nie martw moja nadopiekuńcza mamusiu, bo nigdy nie wypuścisz mnie z domu i będę jeszcze bardziej problematyczny niż teraz - uśmiechnęła się, na co odetchnąłem z ulgą, bo to oznaczało niejako koniec rozmowy. Pozostałość z niej pozostawiam sobie do przemyślenia. Tyle mi wystarczy.Ucałowałem ją w czoło i zaniosłem wszystko na stół, ciesząc się, że już spokój, a tu proszę... niespodzianka. Doniya pojawiła się jak spod ziemi. Z drugiej strony to dobrze... Oparłem się o ścianę i z uśmiechem przyglądałem się jej. Zmrużyła oczy, patrząc na mnie w lustrze. W końcu się odwróciła i westchnęła, opierając ręce na biodrach.
- Więc wpadłeś na genialny pomysł wypytania mnie?
- Mama raczej nie powie mi nic i od razu zmieni temat, zapewne z którego nie będzie prosto się wykręcić, Safaa jest tak tym zainteresowana, że jej emocje po prostu buzują w powietrzu, a Waliyha... to Waliyha, nic dodać, nic ująć według niej - wzruszyłem ramionami - Ale ja wiem, że ty wiesz, że ja powołam się na twoją doskonałą miłość starszej siostry.
- Czasem lubię twoje poczucie humoru.
- A ja twojego sarkazmu niestety nie. Jest kompletnie zły.
- To skąd wiesz, że to sarkazm?
- Bo mamy w pewnych względach zbyt podobne charaktery.
- Więc o co chodzi?
- Ty wiesz... doskonale wiesz... i mi przekażesz - oznajmiłem jej to w miarę delikatnie. Chcę mieć odpowiedzieć, ja o nią nie proszę.
- No to która to będzie? - usiadła na schodach. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Wręcz czułem, że wpakowałem się tym razem samoistnie.
- Nie rozumiem?
- Ta, której powiesz w końcu dwa magiczne słowa, czy jednak z tych, które nie dostąpią tego zaszczytu.
- Mówisz tak jakbym nie wiadomo ile dziewczyn w życiu miał. A poza tym... czy ja kogokolwiek prosiłem o wypowiadanie się na mój temat? - domyśliłem się już tematu w pokoju, więc bez sensu będę ją zmuszał do wypowiedzenia się.
- Nie, ale dobrze wiesz jaka jest mama... i jak bardzo przejmuje się jednak swoim jedynym synusiem, choć doskonale wie, że jako dorosły facet, który zmaga się z karierą, poradzi sobie w życiu. Niekoniecznie jednak musi być tak w miłości.
- Powiedziała moja starsza siostra - posłałem jej złośliwy uśmiech. Wstała i zmierzyła mnie gniewnym spojrzeniem.
- To fakt - zanim zdążyłem jej odpowiedzieć, dziewczyna ruszyła do pokoju - Chodź, bo nie zdążysz zjeść. Przewróciłem oczami, ostatecznie nie dowiadując się niczego. Kompletnie niczego.
~*~
Mamę powstrzymało tylko delikatne kłamstwo co do godziny odlotu. Powiedziałem, że mamy jednak szybciej, co ją przekonało do wypuszczenia nas z domu. Nie żebym był z tego zadowolony, ale w życiu bym się stamtąd nie wydostał.
- Zabawnie, co nie? - spojrzałem na Imany już siedząc w aucie.
- Zawsze macie takie ciekawe dyskusje przy stole? - nadal powstrzymywała się przed roześmianiem, chyba dopiero teraz mogąc w pełni wypuścić swoje przetrzymywane emocje.
- Kłótnie z Safaą to moje jedno z ukrytych hobby. Ale jej tego nie mów, bo się "śmiertelnie" na mnie obrazi - puściłem jej oczko i chwyciłem za dłoń, mając przed oczami znowu wieczór w restauracji - I następnym razem nie trzymaj się tak ściśle etykiety. Nie żeby było w tym coś złego, ale... jak widziałaś sama zresztą, ogólne rozluźnienie - dziewczyna delikatnie uniosła kąciki ust do góry i oparła głowę o zagłówek. Lotnisko nie było daleko, ponieważ w Bradford jest jedna, całkiem duże i znane. Stamtąd też mieliśmy wylecieć i dotrzeć do Austrii oraz domku, w którym ostatni raz byłem z jakiś rok temu, może nawet więcej.

Lot nie był długi, wręcz przyjemny, mimo że przez większość czasu spędzałem sam ze sobą, starając się jak najmniej ruszyć, gdy głowa Imany spoczywała na moim ramieniu. Tym samym miałem dużo czasu na własne przemyślenia. A dotyczyły one raczej czasu po feriach, po powrocie do akademii, różnych ludzi, różnych sytuacji. Ogarnął mnie ogólny spokój i dopiero teraz zaczynało się coś dziać. Taka prawda. Od roku była cisza, co mi wielce nie przeszkadzało, wręcz cieszyło.
Zatapiając się w myśli, nawet nie zauważyłem, kiedy ten złotowłosy anioł się obudził.
- Właściwie to jak udało ci się załatwić mieszkanie? - poprawiła tylko głowę na moim ramieniu, nie zmieniając pozycji.
- Właściwie to jest moja posesja... Choć nie byłem tam od dawna. Wolę po prostu cieplejsze klimaty, w Austrii jest stosunkowo zimno, szczególnie zimą, ale gdzie znajdziesz piękniejsze widoki na stokach jak nie w tym kraju?
- Więc gdzie właściwie możesz jeszcze jechać bez zobowiązań prócz Kitzbühel? - zastanowiłem się. Niby większość posiadanych terenów była moja, ale nie ja się tym wszystkim zajmowałem. Jakby to ująć lepiej. W Kalifornii czasem przesiadywała Jennifer, w Kynance Kove stało puste odkąd dostałem się do akademii, a Los Angeles było jak na teraźniejszy okres zbyt przepełnione fotoreporterami.
- Chodzi ci o konkretne miejsca, gdzie jeszcze mogę mieszkać ile tylko mi się to spodoba?
- Tak... coś w tym stylu.
- Cóż... właściwie to najczęściej bywałem w Kalifornii i nie ukrywając, najczęściej tam wracam, chociaż strasznie daleko od wszystkich. W Anglii też mam coś swojego, niedaleko Kynance Kove... piękne miejsce, Kornwalia jest zdecydowanie niedoceniana według mnie. I Los Angeles. Chociaż nie wszystko ja sam załatwiałem - odpowiedziałem, bawiąc się telefonem w ręku.
Nareszcie dobiegł koniec podróży. Wysiedliśmy na lotnisk, a ja starałem się słuchać Imany, która jednak okazało się, posiadała lepszą orientację w zatłoczonych miejscach niż ja. Poza tym ja skupiałem się na tym, by chodzić jak najmniej zaludnioną drogą, w miarę szybko wyjść i schować się za filarem, czekając na wolną taksówkę. Pociągnąłem dziewczynę za rękę do siebie.
- Co robisz? - zaśmiała się, opierając ręce na moich ramionach.
- Cii... - przystawiłem palce do jej ust - Bawię się w chowanego, to ulubiona zabawa ludzi podobnych do mnie. Szczególnie na lotniskach - uniosła brew.
- To raczej powinniśmy się od siebie oddalić, czyż nie?
- Ekstremalne chowanego jest jeszcze lepsze niż to normalne - uśmiechnąłem się zawadiacko i pochyliłem do jej ust, by ją pocałować - A teraz w raz, dwa, trzy, baba jaga patrzy i hop do auta.
- Zawsze będziemy się tak bawić?
- Nie wiem... to kwestia miejsca i sytuacji - odsunąłem głowę, choć nadal jej nie puściłem - Chociaż mnie się podoba - posłałem jej uśmiech i spojrzałem w stronę podjeżdżającej taksówki.
Z lotniska do Kitzbühel nie było już daleko, a im bliżej miasteczka, tym okolica robiła się coraz bardziej biała. Na miejscu, wysiadłem z auta, czując jak delikatny chłód uderza we mnie.
- O matko, jak zimno - poprawiłem kołnierz kurtki, dopiero teraz doceniając jej obecność na sobie. Trzeba było wybrać jakieś ciepłe kraje, południe, wyspę chociażby, a nie Austrię i to w dodatku u spodu góry, w pięknym sosnowym lasku, a z górnych pokoi widać wszystko z dołu, łącznie z odbijającym się szczególnie o tej porze roku, kolorowym miasteczku. Dlatego nie pozbyłem się się tego, jakby w przeczuciu, że to miejsce jeszcze zapewni jakąś rozrywkę.
- Przesadzasz. Zima jest, to zrozumiałe - wzruszyła ramionami, a ja posłałem jej spojrzenie bez przekonania. Oczywiście, że tu było pięknie, nie można temu zaprzeczyć.
- I nie jest zimno wcale?
- Masz do czynienia z czystą Angielką, która do zimy jest przyzwyczajona - odpowiedziała dumnie. Pokiwałem głową.
- Oczywiście. Która trzęsła się, gdy tylko wyszła ze swojej pięknej willi, na spacer z psem i w ostatecznej konieczności szybko zawracała do cieplutkiego pokoju... - z każdą chwilą i wypowiedzianym słowem, jej twarz przybierała obojętnego wyrazu, w końcu coś mruknęła i odwróciła się, ale zanim zdążyła odejść, złapałem ją w pasie, przyciągając do siebie i opierając podbródek o jej ramię. Zaciągnąłem się perfumami osiadłymi na jej kurtce - Ale tutaj będzie ci cieplutko, mogę zapewnić - uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała kątem oka. Cmoknąłem ją w policzek.
- No dobrze, wierzę - znów spojrzała przed siebie, ale tym razem utrzymując na sobie delikatny uśmiech. Ale nie byłaby po prostu sobą, gdyby czegoś nie dopowiedziała, w swojej własnej obronie. Tak bardzo nie lubiła przegrywać, co mogło okazać się nie małym utrudnieniem, bo ja mam podobnie - Nie urodziłam się w Grenlandii, tak?
- A ja w gorącym Pakistanie - rozbieganym spojrzeniem kluczyła po zachmurzonym niebie, które mimo gęstych obłoków, nie zapowiadało brzydkiej pogody.
- Naprawdę?
- Już ci mówiłem, że od dziecka mieszkam w Anglii - wiedziałem, że robi to specjalnie. Prowokatorka jedna, wcale nie ułatwia mi zadania, a jej osobowość wcale od razu nie wycofuje się z dyskusji.
- Tak? Zapomniałam... - pokręciłem głową z dezaprobatą. Złośliwa istotka. Odsunąłem się i założyłem swoją torbę na ramię.
- To idziemy...
- Ale... tam? - spojrzała na zakrytą przez las największą górę z najbardziej widocznym szczytem. Zmierzyłem spojrzeniem ośnieżone korony drzew i pokiwałem głową.
- Tak, dlaczego nie? - chyba nie do końca chciała wierzyć, że nie sprawia mi to problemu. Właściwie to nie sprawiało, bo to nie ja pakowałem pół domu ze sobą, potem znowu połowę rozpakowywałem, następnie znowu zapakowywałem, i jeszcze dokładałem przed wyjazdem. I nie mogłem podarować sobie zwracania jej na to uwagi, co poniekąd w pewnych momentach ją denerwowało, ale z drugiej strony cieszyłem się, bo w końcu nikogo nie będzie tam prócz nas, więc robiła to wszystko tylko dla mnie. A przynajmniej ja sobie tak tłumaczyłem i nie starałem się wyprowadzać z tego przekonania.
- Nic, tylko... - zawahała się, wzdychając. Zaśmiałem się w duchu i wyciągnąłem telefon z kieszeni, zarazem ściskając jej dłoń, w oznajmieniu żeby już tak się nie stresowała. W końcu od czego ma się ludzi, którzy bez problemu pomogą. Zadzwoniłem do Simona.
Z: Kłaniam się kuzynie. Nie zgadniesz gdzie jestem i co chcę
S: Czyżbyś pojawił się w Austrii i nie masz jak dostać się do cudownej posesji?
Z: Od zawsze wiedziałem, że potrafisz czytać w myślach
S: Oczywiście. Znam twoje potrzeby na wylot. Podjadę do was, obok kawiarni w miasteczku, ale dopiero za godzinę, nawet dwie. Do Lilith przyjechała matka i mam szczegółowe przesłuchanie ~ westchnął głęboko. Co prawda miałem z nią przyjemność się poznać tylko na ślubie Simona i Lilith, ale wiem, że to stara czarownica. Nieładnie, ale prawdziwie określając.
Z: Nawet po roku małżeństwa?
S: Nic mi nie mów nawet. Ona szykuje się na wnuki... wyobrażasz to sobie? ~ zaśmiałem się rzewnie. Ostatecznie powiedziałem, że nie musi się po co spieszyć, nie będę mu sprawiał dodatkowego problemu i z chęcią poczekam aż będzie miał chwile wolnego. Właściwie... to skąd wiedział, że ma podjechać po nas...? To aż tak oczywiste, że sam bym tutaj nie przyjechał?
Szybko wpadłem na pomysł, co przez te dwie godziny możemy robić. Odłożyłem telefon i przytuliłem obejmującą się ramionami Imanuelle.
- Mam propozycję. Z racji tego, że będziemy musieli niestety poczekać jakiś czas na nasz transport, a z torbami nie wejdziemy sami na górę do domku, przejdziemy się do miasteczka. To kawałek stąd, przy okazji się rozgrzejesz.

Imanuelle?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz