niedziela, 28 stycznia 2018

Hailey & Lewis - zakończenie historii

Grudniowy, pełny śniegu wieczór. Patrzyłem na migocący w kominku ogień, przechylając kieliszek z odrobiną wina na dnie. Gałązki trzaskały w kominku, a po salonie roznosił się zamach drewna i choinki, która stała w rogu pomieszczenia, przy oknie na drogę. Siedziałem na fotelu, który stał najbliżej tego wspaniałego ciepła. Przytłumione światło, które płynęło od ognia i kuchni powoli zaczynało mnie usypiać, kiedy na oparciu fotela, na którym akurat nie miałem położonej ręki, usiadła Hailey. Spojrzałem w górę na nią, a ona zaczęła bawić się moimi włosami. Nigdy z tego nie wyrosła.
- Chyba skończyłam na dziś - odparła przyciszonym głosem. Pokiwałem głową. Dobrze, że Wigilia, na którą przyjeżdża pół rodziny, jest tylko raz na rok. Kochałem moją rodzinę, czyli dziadków, kuzynów i oczywiście Aleksandra, który znalazł sobie całkiem miłą żonę Grace, którą poznał jak ja na studiach, jednak nie pospieszyli się tak jak my. Ma dwie córeczki, bliźniaczki Sally i Sophie. To takie dwa małe cherubinki. Dziadkowie już mają swoje lata, ale również nie omieszkali przyjechać, podobnie jak rodzice Hailey, oni z kolei przez znaczną odległość od nas. To właśnie oni oraz Aleksander zostali na noc, reszta nie miała daleko to się porozjeżdżali. Sam odwiozłem dziadków.
- To dobrze - objąłem ją ramieniem w pasie. - Oni śpią?
- Nie wiem - westchnęła. - Ale przynajmniej przestali mi się kręcić po kuchni, więc miałam jak ogarnąć to wszystko.
- No to teraz należyty odpoczynek - zaśmiałem się. - Jednak z drugiej strony, dobrze jest jak jest...
- Cóż... - zaczęła, ale nagle usłyszeliśmy tupanie na schodach, co ją powstrzymało. W salonie pojawił się Dylan i opadł na sofę. Dylan to nasz syn. Straszy syn. Wysoki, szczupły, właściwie mojej postawy w jego wieku osiemnastolatek, o ciemniejszej karnacji Hailly, jednak z moimi błękitnymi oczami. Miał naburmuszoną minę i od razu zatopił się w telefonie. Spojrzeliśmy po sobie porozumiewawczo. - Co się stało?
- Nic - mruknął.
- Boże... on jest jak ty w jego wieku. Zero kontaktu ze światem zewnętrznym - jęknęła, a ja cicho się zaśmiałem.
- Ja przynajmniej miałem powód, on... właściwie to chyba nie - wzruszyłem ramionami. - Więc co się stało.
- Zajęły mój pokój - mruknął.
- Kto? - zdziwiłem się.
- Sally i Sophie, a przecież są małe, więc ich nie wyrzucę - dalej mówił złym tonem.
- Oj Dylan... - zaczęła Hailey.
- Nie oj Dylan, on ma racje, a z drugiej strony no to córki mojego młodszego brata i to jedna noc. Prześpij się w gościnnym - odparłem.
- Ja z wami... - mruknęła Hailey.
- Nie wytrzymasz, tak wiemy - odparł, tylko tym razem już się do nas uśmiechając. Hailey coś mruknęła pod nosem, a ja mrugnąłem do niego porozumiewawczo. Chwilę później pojawiła się Rose.
- Też nie możecie spać? - zapytała. Moja kochana córeczka. Owszem, po urodzeniu się Dylana przeszła moja panika i później nie miałem problemu z opieką nad nią.
- Ty powinnaś - odparłem.
- Tato mam dwanaście lat i nie jest jeszcze tak późno - odparła, przewracając oczami jak Hailey.
- Czysta mamusia - szepnąłem, a Dylan tylko pokiwał głową. - Co tam masz?
- Nie powiem - mruknęła.
- Do własnego kochanego taty tak? - zacząłem się śmiać, aż dostałem w ramię od Hailey. - Zawsze musisz mnie bić?
- Nie mów przy mnie o biciu cię - pogładziła moje włosy. Chwilę mi zajęło, zanim domyśliłem się, o co jej chodzi. Minęło tyle czasu. Tylko lat bardziej lub mniej spokojnego życia lub całkiem niespokojnego, kiedy zabieraliśmy im prawa rodzicielskie nad Alexandrem. Są momenty, takie jak te, że zapominam o tym, jak bił mnie ojciec i jak bardzo cierpiałem w dzieciństwie. Moje dzieci nigdy tego nie zaznały. Może potrafiłem i w większości byłem twardym i surowym ojcem, jednak nigdy żadnego z nich nawet ścierą nie zdzieliłem. Oczywiście krzyk to nie przemoc... Krzyk to krzyk. A ja miałem taką magiczną zdolność, że jak krzyknąłem to nawet moi dziadkowie milkli. Doniosły głos i postawa robiły ze mnie wrażenie groźnego. Tylko Hailey nigdy nie milkła... No chyba, że się ze mną zgadzała, a jeśli chodzi o wychowanie naszych dzieci, to zawsze się ze mną zgadzała.



Minęło tyle czasu, przeżyliśmy tyle trudności, przeplatających się z dobrymi momentami. Mimo wszystko, nie zważając na przeciwieństwa, jesteśmy tutaj, w miejscu, które nazywamy domem, z ludźmi, określanych mianem rodziny. Oczywiście, że istniały problemy, ale w takich momentach, one wszystkie automatycznie szły w niepamięć.
Przekrzywiłam głowę, zaglądając Rose przez ramię, na utrzymywaną w beżowych kolorach książkę. Książkę? Nie. To był nasz album, który dostaliśmy od moich rodziców w dniu ślubu. Do dzisiaj pamiętam słowa mamy "Abyście pamiętali i za każdym razem, gdy tutaj zajrzycie, docenili wszystko co posiadacie. W tych złych, jak i dobrych momentach". Uśmiechnęłam się do córki, która szybciutko odwzajemniła uśmiech, delikatnie spuszczając spojrzenie.
- No chodź. Pokaż co tam masz - Rose podeszła bliżej, podając mi album i wgramoliła się na kolana Lewisa, zaraz potem zabierając go ode mnie. Otworzyła ręcznie robioną okładkę, co ciekawe, cały album był wykonany samodzielnie, bo jak stwierdzili rodzice, to będzie pamiątka na całe życie.
Pierwsze zdjęcia przedstawiały nas w dniu ślubu. Nie oszczędzili nawet sobie przygotowań, gdy jeszcze siedziałam nieprzygotowana w pokoju i walczyłam wraz z kuzynką nad fryzurą.
- Uwielbiam to zdjęcie - stwierdził Lewis i pokiwał twierdząco głową. Zmarszczyłam brwi.
- A ja średnio za nim przepadam. Mówiłam żeby mi nie robić, a nawet się ruszyć nie mogłam.
- I bardzo dobrze, chyba nigdy nie dałabyś im pozwolenia - uśmiechnął się, a ja przewróciłam oczami i spojrzałam na Dylana, unosząc brew.
- Nie dołączysz się? - wzruszył ramieniem, lustrując wzrokiem widok przed sobą.
- Już kiedyś oglądaliśmy te zdjęcia.
- Dawno temu. A wiesz jak było mi niedobrze, gdy nosiłam takiego uparciucha jak ty? - uśmiechnął się i wstał, podchodząc bliżej. Oparł się o oparcie fotela z tyłu przodem ciała, tym samym dołączając do oglądania. Rose przewróciła stronę i zaraz poderwała się do góry.
- Już pamiętam co mieliście opowiedzieć - wskazała na zdjęcie, które przedstawiało przysięgę - Jak skończyły się poszukiwania obrączek? - zaśmiałam się, przecierając swój policzek. Wymieniliśmy się spojrzeniami.
- W sumie to sam chciałbym dokładnie to wiedzieć - mruknął Lewis, wzruszając ramionami.
- Cóż, wasz wujek miał wiele specyficznych akcji, ale tą przebrał miarkę. Na szczęście zdołał wszystko doprowadzić do porządku...
Wygładziłam białą suknię. Mimo, że nie była ciasna, byłam delikatnie podenerwowana. A stresował mnie fakt, że wszyscy mówili, że to będzie jedyny taki wspaniały dzień w moim życiu, który utkwi w pamięci na wszystkie lata do samego końca. No dobra, nie trochę, ale bardzo podenerwowana. Wolałabym gdyby mnie uspokajali nieco lepiej.
- Wszystko jest gotowe. Mogłabyś się spóźnić, to byłoby jak w tych filmach romantycznych - spojrzałam proszącym wzrokiem na Sofię, nieco ją karcąc - No co?
- Na swoim ślubie będziesz mogła nawet uciec sprzed ołtarza, ale współczuję twojemu przyszłemu mężowi, bo ja nie będę cię goniła po całych Włoszech - zmierzyłam ją spojrzeniem i wychyliłam delikatnie głowę na zewnątrz.
- Zawsze myślałam, że to ja wyjdę pierwsza za mąż - skrzywiła się z uśmiechem. Zachichotałam.
- Dokuczałaś mi, to masz teraz za swoje - pokiwała głową i przytulając mnie, szybko odparła.
- Lecę czekać na ciebie przy ołtarzu - i zniknęła. Do mnie za to dołączył tata i stanął obok z wyrysowanym uśmiechem, który szybko odwzajemniłam.
- I jak się ma moja księżniczka?
- Dobrze - nie dałam po sobie nic poznać.
- Dziwne, ja na twoim miejscu umarłbym z przerażenia - przewróciłam oczami.
- Nie pomagasz - zaśmiał się i wyciągnął do mnie rękę.
- Wyglądasz jak twoja mama w dniu ślubu. Niemal identycznie - spuściłam spojrzenie i chwyciłam go pod ramię z uśmiechem. Już miałam odpowiedzieć, gdy przede mną przebiegł Zain. Gdyby to nie było kilka minut przed rozpoczęciem ceremonii, pewnie nawet nie zwróciłabym uwagi. Odwróciłam się za nim.
- A ty dokąd? - zatrzymał się i powoli odwrócił z szerokim uśmiechem. Pierwsza oznaka, że coś się dzieje. Nie Hailey, wszystko jest w porządku. Musi być w porządku.
- Ja? - wskazał na siebie i szybko przeleciał spojrzeniem wokół - A wiesz, po jedną, taką nieznaczącą rzecz - machnął ręką. Zmrużyłam oczy.
- Ale mam nadzieję, że masz pojęcie i wyczucie czasu?
- Oczywiście! - wykrzyknął, śmiejąc się i jak dla mnie był to nerwowy śmiech.
- Dobrze wiedzieć - wstrzymałam oddech, przyglądając się mu - Bo wiesz... jeśli dzisiaj stanie się coś, co może zaszkodzić wszystkiemu, co gorsza przerwać to, ktoś poniesie konsekwencje, a pierwszym podejrzanym obecnie będziesz ty - zaśmiał się ponownie, zaraz potem robiąc poważną minę.
- Nie martw się Hailly. Wszystko jest pod najlepszą kontrolą. Będziecie mieć niezapomniane chwile, będzie perfecto - zapewnił i wycofał się, znikając. Kiwnęłam głową i westchnęłam.
- Nie martw się - zapewnił tata, gładząc moją rękę.
- Ja się przecież nie martwię - uśmiechnęłam się, jednak wszystko jednak wyglądało nieco inaczej.
- No i co wtedy? - gdy przerwaliśmy opowiadać, co niespodziewane, Dylan pierwszy wymógł kontynuację. Zastanowiłam się.
- Obrączki rzecz jasna się znalazły - przekręciłam swoją na palcu, gładząc jej powierzchnię palcem - Ale z pytaniem jak dokładnie i gdzie dokładnie oraz jakim sposobem się zgubiły, to już do wujka kierujcie - Lewis zachichotał pod nosem, a Rose przewróciła kolejne strony, zatrzymując się na zdjęciach przedstawiających chrzciny Dylana, a jeszcze wcześniej, mnie tuż przed jego narodzinami. Pamiętam, jak bardzo się denerwowałam przed całym porodem, a jeszcze bardziej, gdy on zaczął się o wiele za wcześnie. Owszem, miałam problem z przetrzymaniem ciąży do terminu, Dylan był wcześniakiem, ale ostatecznie wszystko wyszło na prostą.
- Byłeś taki grzeczny jako dziecko - zmierzwiłam mu włosy.
- Przecież nadal jestem - zaprzeczył z uśmiechem.
- Czysty tatuś.
- A ja byłam grzeczna, prawda? - odwróciła się Rose.
- Ty? - Lewis roześmiał się - Ty byłaś małym potworem - dziewczynka pokręciła głową, nie zgadzając się - Budziłaś wszystkich rano i co mi po wolnym dniu, jak mnie jakiś chochlik wyrywał z łóżka?
- To po tobie - dodałam, zaraz przybierając poważny wyraz twarzy.
- Nie chodzi mi tutaj o wczesne wstawanie, tylko o poranne nękanie. Akurat to ma po tobie, wiem co robiłaś, gdy byłaś mała - uśmiechnął się triumfalnie - Mama też przychodziła rano do rodziców, niby poleżeć, ale to było zbyt nudne - zwrócił się do dzieci. Trąciłam go w ramię.
- Przewijajcie te strony albumu, a nie... - mruknęłam - A pamiętasz chrzciny? I twoje zdenerwowanie? - uśmiechnęłam się, przeczesując jego włosy między palcami.
- I małżeństwo obok, które delikatnie inaczej się na nas patrzyło? - wyszeptał z uśmiechem. Zaśmiałam się.
- Co? - zapytała Rose.
- Nic, nic... jedź dalej - z każdym zdjęciem padał jeden bądź więcej komentarzy - Dylanowi nie podobało się, że musi być w miejscu dlatego płakał - zaśmiałam się, a chłopak spuścił głowę.
- Mamo...
- Ale taka prawda. Trzeba było ciebie rozbawiać, co z drugiej strony niosło za sobą, że się śmiałeś.
- Tak. Harry spisał się w roli opiekunki...
- Do dzisiaj pamiętam minę księdza - spuściłam głowę, podśmiewając się cicho. I to wszystko tłumaczyło reakcję małżeństwa stojącego obok nas. Nagle był ogromny przeskok i powróciły wspomnienia z nowego mieszkania, które zakupiliśmy w Irlandii. Za każdym razem wspominam moment z wylaniem farby ze śmiechem. Pomijając, że po każdym malowaniu nasza dwójka wyglądała jak wyjęta ledwo z budowy. A ta farba przecież nie tak łatwo schodziła z włosów? Przez kilka dni musiałam powstrzymywać się od śmiechu, gdy czarne włosy Lewisa, zmieniły barwę na jasny beż.
- A gdzie byliście na tym zdjęciu? - przerwała nam Rose, wskazując palcem na fotografię zrobioną ówcześnie z naszego pierwszego wyjazdu razem gdzieś dalej z Dylanem niż tylko Irlandia.
- Na Kubie. Daleko za oceanem - odpowiedział Lewis - Byliśmy razem z Dylanem, wujkiem i ciocią - wskazał następne zdjęcie, na którym trzymał wówczas trzyletniego synka na rękach, obejmując mnie w pasie, a tuż obok nas Zaina z Imany na plecach.
- Dlaczego mnie wszystko omijało? - mruknęła dziewczynka, a ja zachichotałam.
- Z tobą byliśmy w Tajlandii, ale jak już trochę podrosłaś. Pamiętasz? - pokiwała głową - Też powinny być jakieś zdjęcia nieco dalej. Nigdy nie zapomnę tego jednego dnia kiedy zgubił nam się Dylan w miasteczku. Nie wiem po kim to miałeś, ale od razu jak nauczyłeś się chodzić, to wystarczyło ciebie na chwilę spuścić z oczu i już nie było dziecka.
- Wszystkich postawiło na nogi od razu...
- Nie. Nie ma mowy. Mam dziecko na głowie, nie wejdę do wody, nawet jeśli byłaby naprawdę ciepła i nie wiadomo jak czysta - postawiłam sprawę jasno, ale ten jak zwykle nie zamierzał ustąpić.
- Ale Hail, tam jest mega płytko - pokręciłam głową, piorunując Zaina spojrzeniem.
- Powiedziałam już coś. Nie kłóć się - przewrócił oczami. Jedliśmy właśnie swój obiad, zwiedzając tutejsze okolice dla orientacji. W planach mieliśmy też głębsze wejście w ląd, dlatego w miarę szybko uporaliśmy się z jedzeniem. Wstaliśmy od stolików i wyszliśmy z małej restauracji na ulicę.
- Dokąd teraz? - zapytała Imany, podczas gdy ja postawiłam Dylana na ziemi.
- Prosto i przed siebie - odpowiedział Zain.
- Już raz tak poszliśmy i nie wyszło to nam na dobre. Dlatego już nigdy nie będziesz prowadził.
- Jestem doskonałym przewodnikiem. Prawda?
- Oczywiście - prychnął Lewis i podszedł do mnie - Jeśli ci ciężko, możemy wrócić do domku i pójść później.
- Nie, pójdźmy nieco wgłąb lądu, jak będzie naprawdę dużo tego, to przełożymy to na jutro najwyżej - Lewis kiwnął głową.
- To teraz ja go trochę ponoszę - uśmiechnęłam się i spojrzałam obok siebie, momentalnie wstrzymując oddech i zamierając.
- Dylan? - odwróciłam się, rozglądając dookoła - Boże, nie ma go... - zaczesałam włosy do tyłu, zwracając się do Lewisa.
- Co się dzieje? - spytała Imany, podchodząc do naszej dwójki.
- Dylana nigdzie nie ma...
- No i co potem? - ponaglała nas Rose.
- A co ty taka niecierpliwa? - uśmiechnął się Lewis - Znaleźliśmy go. Poszedł oglądać kolorowe stragany - wówczas serce niemal podchodziło mi do gardła.
- Potem już go nigdy więcej w tym wieku nie zostawialiśmy samego. Nie ważne gdzie był. Lubił sobie urządzać samotne wycieczki - kartki albumu znowuż się przewróciły, tym razem na moment, w którym byłam w drugiej ciąży z Rose. Było nieco lepiej niż w pierwszej, wiedzieliśmy już jak się zachować, no i przede wszystkim mieliśmy ją bardziej zaplanowaną niż Dylana. Jak zawsze, niezawodna mama przyjechała prosto z Anglii i uparcie stawiała na swoim o to aby mi pomóc, argumentując, że ja sama nie poradzę sobie z ciążą i Dylanem w domu, gdy Lewis będzie pracował.
Opadłam na łóżko, tuż obok mojego męża i westchnęłam głęboko.
- Zasnął - zatopiłam głowę w poduszkę - Nareszcie.
- Na pewno śpi? - zachichotał Lewis.
- Sprawdzałam z trzy razy - uśmiechnęłam się - Matko, właśnie zdałam sobie sprawę, że za niecałe siedem miesięcy będziemy mieć taką dwójkę do położenia - spojrzałam w oczy Lewisowi, który roześmiał się jeszcze bardziej i podniósł, całując.
- Co nas nie zabije, to nas wzmocni, no nie? - jęknęłam, chichocząc w tym samym momencie, w którym zadzwonił dzwonek do drzwi. Nie, tylko nie to... Usłyszałam głos Dylana i zakryłam twarz rękoma, płacząc do materiału.
- Zamorduję tego kogoś kto mi dziecko obudził - podniosłam się powoli - Ja idę do drzwi, ty zajmujesz się swoim pierworodnym - wyszłam z pokoju, owijając się wokół swetrem i zapaliłam światła w domu. Podeszłam do drzwi, otwierając je - Mamo!? Co ty tu robisz?
- Ja przepraszam, że tak późno, ale te samoloty nigdy nie są wtedy kiedy mają być - ucałowała mnie w policzek i weszła do środka.
- Ale... co ty tu robisz?
- Kochanie. Jesteś w ciąży, masz dom i dziecko na głowie, a Lewis pracuje. Ktoś przez ten czas powinien ci pomagać - zdjęła kurtkę i weszła do środka.
- A tata wie?
- Napisałam mu sms-a, że mnie nie będzie.
- Ale chyba nie zamierzasz tutaj być całe siedem miesięcy? - kobieta odwróciła się do mnie i zmierzyła spojrzeniem.
- Nie... jeszcze nie wiem ile - wzruszyła ramionami. Uniosłam spojrzenie, patrząc na stojącego Lewisa na schodach. Nabrałam głęboko powietrza.
- I babcia została aż do świąt? - zapytał Dylan. Pokiwaliśmy razem głową, wzdychając.
- Gdyby dziadek nie był w miarę przekonujący, to zostałaby i do samej Wielkanocy. Albo okrągłe siedem miesięcy i trochę po, bo przecież dwójka dzieci...
- Lewis... - uśmiechnęłam się, przerywając mu - Babcia bardzo nam wówczas pomagała. A dziadek was rozpieszczał.
- Ustalmy jedno, wszyscy was rozpieszczali, nosili na rękach.
- A po narodzinach Rose bałeś się wziąć ją na ręce - uśmiechnęłam się.
- Była taka malutka i delikatna... - ucałowałam go w policzek i przewróciłam dalej strony albumu na naszą pierwszą, wspólną gwiazdkę w czwórkę. Potem kolejne zdjęcie, które przedstawiały różne mniej ważne lub ważniejsze zdarzenia z naszego życia. Pójście Dylana do szkoły, urodziny, naprawdę przeróżne okazje, które nadawały temu wszystkiemu wyrazu i chęci ponownemu wróceniu do przeszłości. Tych przyjemnych chwil z każdą przewracaną stroną albumu, z każdym następnym zdjęciem. Dopóki nie doszliśmy do bardziej prywatnej części albumu.
- Co to? - zapytał Dylan, a my obydwoje zwróciliśmy uwagę na zdjęcia.

Co to? Niemal automatycznie zamknąłem dłoń, przez co zamykając album. Zapadła cisza. Rose powoli odwróciła w moją stronę swoją śliczną twarzyczkę. Zmarszczyła brwi, a Dylan nagle zaczął chichotać za nami, po chwili rozkręcając się z tym śmiechem, w miarę jak ja myślałem jak ładnie się wykręcić z dalszego oglądania zdjęć. Nawet Hailey uniosła brew zerkając na mnie. Przygryzłem wargę.
- Tato? - zapytała mała.
- No tato, pochwal się dalszymi zdjęciami - dalej śmiał się Dylan. Westchnąłem.
- Uważam, że jest wystarczająco późno, by nasza dziewczynka udała się spać - odparłem ku jej niezadowoleniu. - A co do naszego przystojnego po ojcu kawalera, to ja też mogę się zapytać o to, co robisz z tą śliczną blondynką, kiedy się wymykasz z domu - odparłem, a on zacisnął szczęki.
- A jaką blondynką? - zainteresowała się Hailey, odwracając się do syna.
- Nie interesuj się, to męskie sprawy - mruknąłem.
- Słucham?! - złapałem ją za nadgarstek przyciągając ją i całując.
- Słuch to akurat masz doskonały i na pewno słyszałaś - puściłem jej oczko.
- Tak. Słyszałam was też jak biegaliście praktycznie nadzy w Sylwestra i jak upiliście się z Dominiciem i graliście o północy w basebolla butelkami po piwie i jak....
- Oj przestań - przerwałem jej. - To ja musiałem się męczyć z Zainem, nie ty.
- Jak się poznaliście? - zapytała Rose.
- Ale ty już śpisz kocie - zaśmiałem się.
- Ostatnia opowieść, tato, proszę - przytuliła się do mnie, a ja się skrzywiłem.
- Manipulantka mała - mruknąłem. - To był moment, kiedy zmieniło się całe moje życie.... Dosłownie...
Notting Hill zapchane było jak zwykle. A może nawet bardziej. Wszędzie jakieś piszczące dziewczyny, jakieś plakaty i inne bzdury, kiedy ja, zwykły młody chłopak przepychałem się przez ten tłum, żeby się móc wreszcie dostać do upragnionego domu. Czy ja naprawdę o tak wiele prosiłem? Chciałem skręcić w jakąś uliczkę z głównej drogi, jednak po pewnym czasie wdałem sobie sprawę, że przez ten cholerny tłum, ominąłem ją. Westchnąłem, zawracając, a tłum pchał mnie dalej, jak jakaś jebana rzeka, kiedy płyniesz pod prąd. Skręciłem w pierwszą ulicę, nie zastanawiając się, bo miałem już dość. A tam co? Wpadł na mnie jakiś chłopak, który wyglądał jakby uciekał. Spojrzał na mnie z przerażaniem, po chwili nagle szeroko się uśmiechając do mnie, ukazując szereg prostych zębów.
- Pomożesz mi! - krzyknął. Zmarszczyłem brwi.
- Yyy... nie? Nie mam czasu? - wzruszyłem ramionami, nagle obszedł mnie z drugiej strony, zasłaniając się od tłumu mną.
- Ej słuchaj, ja naprawdę bardzo cię proszę, ja nie mam wyboru, zgubiłem się okey, a ten tłum jest w stanie rozerwać mnie na strzępy w szale zobaczenia mojej osoby - odparł, a ja zacząłem się śmiać.
- Co za egocentryk - pokręciłem głową.
- Zapłacę ci.
- Spierdalaj - mruknąłem, wymijając go. Ruszył za mną.
- Ej! No weź! Jak cię to obraziło, to zapomnijmy o tym! Tylko mi pomóż! - złapał mnie za ramię.
- ZAIN! - usłyszeliśmy krzyk z boku. Spojrzałem na ten tłum nastolatek.
- Chodź - pociągnąłem go w jakąś wąską uliczkę, biegły za nami. No piękny dzień, nie ma co. Na szczęście Notting Hill to moja dzielnica. Wpadliśmy w jeszcze węższą uliczkę, zakończoną wysokim płotem.
- Gdzie ty mnie prowadzisz?! - jęknął, kiedy znaleźliśmy się w tym zaułku.
- Przechodź! - złączyłem place tworząc z nich kolebkę, odbił się od nich i przeszedł przez płot. Ja sam sobie poradziłem. Miałem wprawę w takich sprawach. Usiedliśmy pod murem, czy tam płotem. Wszystko było mi jedno.
- Zain Malik - podał mi dłoń.
- Zain Malik? - zdziwiłem się, a po chwili wszystko stało się jasne. - To przez was ten jebany tłum? - skrzywił się. - Lewis Draxler.
- To da się w ogóle wymówić? - zrobił ogromne oczy, a ja się tylko zaśmiałem.
- Tak. Z małą wprawą, albo moimi niemieckimi genami - odwróciłem od niego twarz, kiedy ktoś nad nami stanął.
- A ja myślałem, że to będzie spokojny dzień - mruknął głos.
- Dominiś! Cześć! Patrz przyprowadziłem tam bożyszcze nastolatek do towarzystwa! - krzyknąłem w jego stronę.
- Tak to było - odparłem wzdychając.
- A dlaczego mówisz, że przez to zmieniło się całe twoje życie? - zainteresował się Dylan, który ponownie znalazł się na kanapie, naprzeciwko nas.
- Cóż... To Zain mnie upił, przez co jako pierwszy chłopak rozebrałem się przez waszą matką - Hailey zaczęła chichotać. - To on wpadał do mojego domu i wkurzał mnie, przez co chodziłem spać do waszej matki, która mieszkała naprzeciwko. To on mruczał, że Hailey jest taka cudowna, jak spotykałem się z pewną Olivią, kiedy to miałem już powoli poważne plany, to on mi pomagał, to on się wygadał jak pojechałem do Niemiec z myślą, że mam raka, to on nie zatrzymał Hailey, to on znalazł takiego cudownego Harry'ego na chrzestnego dla ciebie...
- A dla mnie? - zapytała Rose.
- Cóż Alexander nim został, bo to mój brat, ale Niall Horan do dziś nam nie może tego wybaczyć... Chociaż... Właściwie Harry'emu nie może tego wybaczyć - zaśmiałem się. - Poza tym... No Zain to mój najlepszy przyjaciel i wasz ulubiony wujek. To dzięki niemu tutaj jesteśmy.
- Tak... Zain... ma taką magiczną moc - Hail pokiwała głową. - Ale tylko dwie osoby potrafiły sprawić, że Dylan przestawał płakać. Wasz ojciec i Harry.
- On to w ogóle ma rękę do dzieci. Dlatego to on ciebie nosił - pogładziłem głowę Rose. - A teraz spać.
- Ale tato! - krzyknęli.
- Spać powiedziałem dzieci - mruknąłem, a Rose strasznie niezadowolona cmoknęła mnie, a później
Hailey w policzek i podreptała do pokoju. - A ty?
- Dorosły jestem - mruknął Dylan. Moja krew.
- Uważaj z tą dorosłością.
- A co? Boisz się, że jak wy za szybko wpadnę i zostanę za młodym ojcem? - uniosłem brew.
- Jesteś nieplanowanym dzieckiem, ale nigdy nie pożałowałem tego - odparłem, uśmiechnął się. - Bo jesteś moim synam. Dylanem Draxlerem i koniec.
- Oj... bo się wzruszę - mruknął, a wychodząc cicho dodał. - Kocham was... - zostaliśmy z Hail sami.
- Dlaczego zamknąłeś album? - zapytała podejrzliwie.
- Chcesz zobaczyć? - odparłem, odkładając album na stolik i wstając.
- Ale to nie oglądamy? - zdziwiła się, kiedy ją pociągnąłem.
- Nie. To obejrzysz sobie w sypialni - wziąłem ją na ręce i wyniosłem z salonu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz